Marzec, ósmy miesiąc mojej podróży może wydać wam się nudny. Ale dla mnie w pewien sposób był przełomowy. A wszystko dlatego, że wróciłam do podróżowania powoli i poznałam niesamowitych ludzi, których potrzebuję w moim bliskim bankructwa momencie, żeby stanąć na nogi.

Na początku miesiąca planowałam, że podreperuję budżet, a następnie pojadę na deltę Mekongu, do tuneli z czasów wojny wietnamskiej, do Da Lat i Mui Ne. Ogólnie – znowu zacznę zwiedzać.

Ale – i tutaj wchodzimy w realia życia blogera podróżniczego, który musi pogodzić podróżowanie z blogowaniem, a obie te rzeczy robi na pełen etat – czekał (i dalej czeka) na mnie stos zaległości mailowo-blogowych. Luty był intensywny – kończyłam przewodnik po Sri Lance, nad którym ślęczałam po kilka-kilkanaście godzin dziennie, a także byłam na FAM tripie w Nepalu, podczas którego nie ma na nic czasu, oprócz wrzucania nowych postów na FB. Zaległości rosły.

W marcu więc czułam, że muszę zwolnić. Usiąść i nadrobić pracę. Podreperować budżet, a potem zwiedzać. Ale miałam jakiegoś strasznego lenia na zwiedzanie, a taką motywację do pracy, że zwiedzanie odpuściłam. Zostałam 2 tygodnie w Sajgonie (Ho Chi Minh City), a potem 2 tygodnie na plaży w Mui Ne.

Znowu uprawiałam slow travel, sposób podróżowania, który kocham najbardziej, bo daje możliwość nawiązania głębszych kontaktów z ludźmi i lepszego poznania miejsca, w którym aktualnie przebywam.

Spędziłam 2 tygodnie w Ho Chi Minh City, z czego ponad 10 dni pracowałam przed komputerem. Wieczorami na szczęście robiłam sobie przerwę i albo wychodziliśmy ze znajomymi coś zjeść, albo na piwo (chociaż to raczej piliśmy w hostelu, bo kosztuje 2 zł), albo po prostu oglądaliśmy filmy. I gadaliśmy. Z Mohammadem, z Eleną, z Olgą, z wieloma innymi osobami, które zasiedziały się w hostelu.

Spędziliśmy długie godziny, czasem po pół nocy, po prostu na rozmowach. Kocham to. Czegoś takiego nie przeżyje się szybko „skacząc” z jednego miejsca do drugiego. Trzeba dać sobie i innym czas na zbudowanie zaufania i otwarcie się.

Wiele z tych osób (wszyscy?), które mieszkały w Saigon Friends Hostel długoterminowo, uczyło w HCMC angielskiego. Zaczęłam interesować się tematem. Jakie warunki trzeba spełnić, żeby dostać pracę? Ile można zarobić? Ile kosztuje wynajęcie pokoju czy mieszkania w Sajgonie, czy może bardziej opłaca się mieszkać w hostelu? Jak długo trwają kontrakty? Wzięłam od znajomych kilka stron z ogłoszeniami o pracę i zaczęłam się rozglądać.

Ale w pewnym momencie miałam dość miasta. Tęskniłam za plażą, więc pojechałam do Mui Ne.

Przez 2 dni byłam w dość martwym hostelu w turystycznej części miasteczka, gdzie plaża nie była zbyt zachęcająca, jeśli w ogóle można nazwać ją plażą. Potem przeniosłam się do backpackerskiego resortu – LongSon Mui Ne – ogromnego campingu z otwartymi dormami, barem, świetnym jedzeniem i ogromną plażą.

najlepszy dorm w jakim kiedykolwiek spałam

I cudownymi ludźmi.

Wiecie, rzadko się zdarza, żeby w jednym miejscu była ekipa składająca się z 14 osób mnie włączając i ze wszystkimi świetnie się bawisz, rozmawiasz, chillujesz. Żadnych kłótni i nieporozumień. A do tego masz możliwość popracowania, bo LongSon to miejsce tak duże, że zawsze znajdzie się metr kwadratowy spokoju, gdzie nikt nie zawraca głowy.

Miałam tam zostać 3 dni, zostałam 12. Rano kąpałam się w morzu, potem pracowałam przed komputerem, a wieczorami oglądaliśmy filmy, graliśmy w pokera i bilard, opiliśmy urodziny kolegi, byliśmy na najfajniejszym pubcrawl w moim życiu, tańczyliśmy, gadaliśmy, śmialiśmy się do łez.

Czy ktoś się jeszcze zastanawia dlaczego nie mam ochoty na normalne, osiadłe życie? To co przeżywam teraz to najlepsze doświadczenia, to relacje. To poznawanie, podróżowanie i życie z ludźmi z różnych środowisk.

Danny, Aaron, Emma, Suzie, Ryan, Elliott, Rachel, Ioan, Gus, Jamie, Jay, Joao, Dan, Kat i Hayden – lepszej ekipy nie można sobie wymarzyć. Na zdjęciu wyglądamy trochę jak taka hippisowska komuna, co tak naprawdę bardzo mi się podoba 😀

Ale przyszedł moment, kiedy całym swoim ciałem czułam, że mam kaca. Moralniaka. Wybawiłam się, ale muszę teraz poważnie pomyśleć o kolejnych miesiącach – pieniądze się kończą, trzeba znaleźć pracę. Trochę to przerażająca perspektywa po radosnym freelancingu przez 4 ostatnie lata…

I w tym samym mniej więcej momencie okazało się, że część naszej niesamowitej ekipy przenosi się do HCMC, żeby szukać pracy jako nauczyciele angielskiego.

Łatwiej przychodzi się rozstać, kiedy na raz wyjeżdża kilka osób. I łatwiej szukać pracy, kiedy całe towarzystwo jej szuka.

Jay pojechał na północ, ja z Dannym, Ryanem, Emmą i Elliotem wróciliśmy do HCMC autostopem 😀 (co prawda złapaliśmy jeden samochód, a później autobus, ale stargowaliśmy cenę o 50% do Sajgonu – zapłaciliśmy tylko 3 dolary :D) Aaron dołączył do nas następnego dnia.

Teraz jestem w Kambodży. Przyjechałam tu z Dannym, który już wyjechał do Kampot, a ja w Phnom Penh czekam na 3-miesięczną wizę do Wietnamu i aplikuję o pracę. Pod koniec tygodnia wracam do Sajgonu, Aaron, Emma i Elliot szukają mieszkania i czas zacząć poważne życie na kilka kolejnych miesięcy (rok? To zależy ile czasu będę potrzebować, żeby odbudować budżet).

Cieszę się, że nie jestem w moim dołku finansowym sama. Praktycznie nad całą naszą grupą wiszą jakieś czarne chmury, ale jesteśmy wszyscy dla siebie wsparciem i motywacją. Kilka miesięcy i staniemy znowu na nogi.

Dobrze, że trafiłam do Wietnamu. Jest światło w tunelu. 🙂