Delta Mekongu to wyjątkowy region Wietnamu. Mój ulubiony! Jakie atrakcje ma on do zaoferowania? Kiedy jest najlepsza pogoda na zwiedzanie Delty? I jak ją zobaczyć najlepiej – na własną rękę, a może z wycieczką? Odpowiedzi w dzisiejszym poście!
Delta Mekongu leży zaledwie rzut beretem od Ho Chi Minh City. Mimo, że od dłuższego czasu już mieszkałam w Sajgonie, o czym możecie przeczytać na blogu, to wizytę na Delcie zaplanowałam dopiero na styczeń. Zrobiłam wcześniej rozeznanie i chciałam mieć idealne warunki pogodowe, a te są najlepsze zimą. I warto było czekać!
Należę do wielbicieli Delty Mekongu, jednak jestem świadoma jej mankamentów i nie zamierzam ich przed Wami ukrywać. Nie lubię lukrowania i zachwycania się wszystkim jak leci – wolę szczerość i obiektywizm. Wspominam o tym po to, żebyście wiedzieli czego się spodziewać. I sami zdecydowali czy warto zobaczyć Deltę Mekongu.
Przed wyjazdem do Wietnamu nie zapomnijcie przeczytać mojego posta pełnego praktycznych informacji, noclegów i porad! Na blogu znajdziecie też wskazówki jak aplikować o wizę do Wietnamu.

Delta Mekongu i ja 🙂
Spis treści
- Delta Mekongu – na własną rękę czy wycieczka?
- Delta Mekongu – noclegi
- Can Tho, brama do Delty Mekongu
- Lokalny targ z owocami morza
- Pływający targ Cai Rang w Delcie Mekongu
- Powolny koniec pływających targów?
- Mekong o wschodzie słońca
- Czy warto zobaczyć Deltę Mekongu?
- Delta Mekongu praktycznie
- Delta Mekongu – transport, autobusy, lotnisko
- Przejście graniczne na Mekongu, do Phnom Penh
- Przejście graniczne na Mekongu, do Phnom Penh
Delta Mekongu – na własną rękę czy wycieczka?
Jest kilka sposobów na zobaczenie Delty Mekongu. Można zorganizować zwiedzanie na własną rękę, co opisuję w tym wpisie. Czytajcie do samego końca, bo znajdziecie tam trochę praktycznych wskazówek!
Można też wybrać się tam w ramach zorganizowanej wycieczki z Ho Chi Minh City. Jest to idealna opcja, jeśli z jakiegoś powodu nie chcecie robić tego samodzielnie albo chcielibyście mieć przewodnika w podróży.

główny targ w Can Tho
Opcje wycieczek są dwie. Pierwsza to wycieczka jednodniowa. Trwa ona ok. 9 godzin, a miejscem docelowym jest My Tho, położone zaledwie 2 godziny jazdy od HCMC. My Tho było najważniejszym miastem handlowym Delty, zanim wybudowano drogę do Can Tho. Podczas wycieczki przepłyniecie się po rzecznych kanałach i zwiedzicie kilka wysepek. Poznacie też kulturę i historię regionu oraz dowiecie się więcej o lokalnych uprawach (Delta Mekongu jest największym producentem żywności dla całego kraju). Tutaj sprawdzicie dostępność miejsc, ceny i dokonacie rezerwacji.
Druga opcja to wycieczka dwudniowa. Pierwszego dnia program przewiduje zwiedzanie My Tho, a następnie nocleg w Can Tho. Następnego dnia rano zobaczycie targ pływający Cai Rang, który opisuję niżej na blogu, i zwiedzicie okolice. Rezerwujcie przez ten link.
Delta Mekongu – noclegi
Jeśli chcecie zobaczyć targ wodny Cai Rang, musicie przyjechać do Can Tho dzień wcześniej, ponieważ targ zaczyna się o godzinie 5-6 rano. Polecam zakwaterowanie blisko centrum, ale – jak zwykle w Wietnamie – uważajcie na brak okna w pokoju. Uważajcie bardzo, bo ja się ucieszyłam, że zamiast okna był balkon, a potem okazało się, że drzwi balkonowe są bez szyby, więc tyle widziałam światła dziennego.

maszyna do wyciskania soku z trzciny cukrowej
Polecane przeze mnie noclegi w Can Tho:
Adora Central Park Hostel – fajny, przyjemnie urządzony hostel położony zaledwie 500 metrów od centrum. Łóżka w pokojach wieloosobowych mają zasłonki – ceny od 16 zł. Pokoje dwuosobowe od 30 zł. W cenie nie ma śniadania. Kliknijcie tutaj, żeby sprawdzić dostępność i dokonać rezerwacji.
Cui Coffee & Homestay – pensjonat urządzony w fajnym stylu z drewnianymi detalami, na miejscu jest mała przyjemna kawiarnia. Do centrum jest ok. 1 km. Ceny za pokoje dwuosobowe zaczynają się od 40 zł, bez śniadania. Tutaj sprawdzicie dostępność i dokonacie rezerwacji.
Buddha Homestay – przyjemnie urządzony pensjonat z jasnymi pokojami. Do głównego marketu w Can Tho jest stąd 15 minut spacerem, do Muzeum Can Tho – ok. 10 minut. Pokoje dwuosobowe są z balkonem i prywatną łazienką. Nocleg ze śniadaniem kosztuje ok. 50 zł. Dostępność i rezerwacje pod tym linkiem.

na lokalnym targu w Can Tho
Can Tho, brama do Delty Mekongu
Jadę na Deltę autobusem z Sajgonu, po drodze podziwiam krajobraz. Droga ekspresowa do Can Tho to ogromne przedsięwzięcie. Problemem regionu – a zarazem powodem, dla którego rozwinęła się jego specyficzna kultura – jest transport. Rozległe rzeki, mnóstwo odnóg i kanałów oraz sezonowe powodzie skutecznie uniemożliwiają transport lądowy. Dlatego powstały pływające targi.
Droga ekspresowa z mostem pozwala podziwiać Deltę Mekongu prawie jak z lotu ptaka. Wszędzie widzę szeroką, brunatną rzekę rozlaną na płaskim, zalesionym terenie – Delta jest ogromna. To zupełnie inny Mekong niż go pamiętam z Luang Prabang. Tam był łagodny łuk rzeki otoczony górami i pomarańczowym od zachodu słońca niebem. Tu nie jest co prawda aż tak malowniczo, ale mi się podoba.
Droga ekspresowa z mostem pozwala podziwiać Deltę Mekongu prawie jak z lotu ptaka. Wszędzie widzę szeroką, brunatną rzekę rozlaną na płaskim, zalesionym terenie – Delta jest ogromna. To zupełnie inny Mekong niż ten, który pamiętam z Luang Prabang. Tam był łagodny łuk rzeki otoczony górami i pomarańczowym od zachodu słońca niebem. Tu nie jest co prawda aż tak malowniczo, ale mi się podoba.

kasztany prażone w piasku to przysmak Delty 🙂
Autobus zatrzymuje się na dworcu pośrodku niczego. Pan po wietnamsku oznajmia, że jesteśmy w Can Tho. Pasażerowie nieporadnie rozglądają się dookoła, ale nigdzie ani śladu miasta. Część osób kieruje się w stronę taksówek, ale ja siadam na ławce. Spodziewam się, że za chwilę coś się wydarzy. Tak, to zdecydowanie znak, że za długo jestem w Azji. Tutaj zawsze „za chwilę coś się wydarzy.”
Nie mija pięć minut, a podchodzi do mnie jakiś Wietnamczyk ubrany w koszulkę przewoźnika, pyta mnie o coś, oczywiście po wietnamsku, a ja jestem w stanie tylko wydukać „ja autobus Saigon Can Tho.” Pan patrzy na mój bilet, gestem ręki każe mi zostać na ławce i gdzieś odchodzi. Po chwili wraca z grupką turystów i z kartki wyrwanej z zeszytu sprawdza listę obecności. Kilku osób brakuje, jednym słowem „taxi” oznajmiam, że pewnie złapali taksówkę. Wietnamczyk macha ręką i pakuje nas do busika, a ja pękam z dumy, jeśli chodzi o mój poziom komunikatywności w Wietnamie.
Oczywiście, jak się okazało przejazd do hotelu z dworca autobusowego, który jest poza miastem, jest w cenie biletu. Ale jak kupujesz bilet na dworcu w dzielnicy 5. w Sajgonie, to nikt Ci tego nie powie, bo nikt nie mówi po angielsku. Radź sobie sam.

świątynia Ong w Can Tho
W Can Tho nie ma zbyt wiele do zobaczenia – chińska świątynia Ong, niewielkie, ale za to dość interesujące Muzeum Can Tho, gdzie dowiecie się więcej o kulturze i historii regionu, bulwary, które są całkiem ładne, ale rzeka wygląda obskurnie, i market. Zdecydowanie jedno popołudnie na samo Can Tho wystarczy.
W 10 minut obchodzę główny market w mieście, który wieczorami przyciąga głównie turystów. Kupuję sok z trzciny cukrowej i za chwilę znikam w jednej z bocznych uliczek.
I tu zaczynają się moje klimaty. Wietnamki w azjatyckim przykucu sprzedają warzywa, mięso, ryby i owoce morza. Wszyscy się ze mną witają, machają, uśmiechają się. Dzieciaki pozują śmiało do zdjęć. Jakiś pan w różowej koszulce goni mnie skuterem, zajeżdża drogę i wypina pierś przed aparatem. Napis na jego koszulce od razu mnie przekonuje.

Co się zdarzyło z dziewczynami, zostaje z dziewczynami 😀
Niewielkie centrum Can Tho mnie nie zachwyciło, ale ten lokalny market dużo nadrobił, głównie dzięki ludziom. Uwielbiam Wietnamczyków z południa. Są dużo bardziej otwarci, milsi, serdeczniejsi i uśmiechnięci niż ci z północy!
Lokalny targ z owocami morza
Chcę bardziej lokalnych doświadczeń. Pytam Wietnamki pracujące w recepcji mojego hostelu (zaczęły klaskać z radości, kiedy wstawiłam parę słówek po wietnamsku), gdzie warto zjeść kolację. Poleciły mi lokalny nocny market z owocami morza. Niedaleko od naszego hostelu, ale dość daleko od centrum – brzmi jak idealne miejsce, gdzie nie będzie zbyt wielu turystów. W Google maps znajdziecie go jako Tran Phu night-market.

lokalny targ z owocami morza
Faktycznie, jesteśmy tam (ja i kilka osób z mojego hostelu) jedynymi obcokrajowcami. Wzdłuż ulicy przerobionej na targ poustawiane są stragany z lodem i wyłożonymi rybami, owocami morza i przedziwnymi skorupiakami, których nie znam i patrzę na nie z lekkim przerażeniem.
Zamawiamy hot pot, gorący garnek, w którym podaje się bulion, a obok surowe warzywa i owoce morza. Wrzucamy wszystko do środka, krewetki i kalmary są gotowe, gdy wypływają na powierzchnię. Nabieramy każdy do swojej miseczki i pałaszujemy z radością. Radośni są też Wietnamczycy dookoła nas, że jakiś tay (obcokrajowiec) je tam, gdzie oni. Pokazują nas sobie palcami i się uśmiechają. Trzeba uważać, bo czasami lubią się spoufalić tak bardzo, że mogą się przysiąść do stolika i będą się nieco narzucać. (Nie robią tego specjalnie, oni po prostu nie wiedzą kiedy przestać. ;))

długie łodzie z oczami i tyczkami reklamowymi
Targ podoba mi się tak bardzo, że wracam tam też kolejnego wieczora. Siadam w tym samym miejscu, gdzie wczoraj. Znowu zamawiam hot pot i moje ulubione owoce morza, wrzucam wszystko do środka, czekam i… nagle na całej ulicy wysiada światło. Siedzimy tak w totalnej ciemności może około minuty, kiedy ktoś nad naszą „knajpką” odpala generator. Moja miejscówka zbiera kolejny punkt – wszystkie inne pogrążone są w mroku. Choć gdyby i u nas wysiadło światło i trzeba było jeść po ciemku, to też bym się cieszyła. Lubię te wietnamskie niespodzianki.
Po roku mieszkania w tym kraju ja po prostu traktuję go jak bardzo dobry dowcip. Stwarza mnóstwo okazji do śmiechu. 😀
Pływający targ Cai Rang w Delcie Mekongu
Następnego dnia o godzinie 5 rano przyjeżdża po mnie transport do mariny. Ruszam na pływający market Cai Rang. Decyduję się na wycieczkę z przewodnikiem, bo chcę się dowiedzieć nieco więcej o regionie i jego kulturze. Wykupiłam ją w moim hostelu po przyjeździe do Can Tho i uważam, że jest to dużo wygodniejsze rozwiązanie niż organizowanie przejazdu do mariny, szukania wolnej łódki i targowania ceny na własną rękę. O 5 rano.
Kiedy zaczynamy wycieczkę, jest jeszcze ciemno. Co najmniej pół godziny przed wschodem słońca. Musimy przepłynąć naszą niewielką łódeczką kilka kilometrów do głównego targu. Po drodze kupujemy od Wietnamki na innej łódce ca phe su, czyli kawę z mlekiem skondensowanym (bez lodu) i jakieś przekąski.
Kiedy dopływamy na miejsce, zaczyna świtać, ale na targu już trwa pełnia życia. Życia na łodzi. Ktoś myje zęby, ktoś inny zbiera wywieszone na sznurach pranie. Gdzieś słychać płaczące dziecko. Na łajbach mieszkają całe rodziny. Pochodzą z innej części Delty Mekongu. Przypływają na Cai Rang ze swoimi produktami, sprzedają, kupują i za kilka dni odpływają do siebie.
Ogromne łodzie przewożące towary wcale nie są romantyczne. Są stare, brudne, obskurne. Uroku zwykle dodają im dwa detale. Jeden to długa bambusowa tyczka, na której wiesza się towary. To taki lokalny szyld reklamowy, wystarczająco wysoki, żeby dostrzec go z daleka. Po co drzeć gardło co pięć minut, jeśli można to pokazać?
Drugim detalem są wymalowane na dziobie wielkie oczy. Wszędzie na świecie rybacy i ludzie morza są przesądni, a w Wietnamie nie jest inaczej. Łódź jest tu częścią rodziny, a Wietnamczycy z Delty wierzą, że namalowane oczy pomogą jej dostrzec niebezpieczeństwo i znaleźć drogę do domu.
Wszystkie informacje przekazywane przez przewodnika i sceny z życia są bardzo interesujące, ale tak naprawdę zachwycam się czymś bardzo brzydkim. Industrialne wybrzeże, zniszczone, pokryte smarem i rdzą łodzie towarowe, brudna woda w rzece (próbuję sobie wyobrazić czy na dnie przetrwała w tym syfie jakaś forma życia) i unoszące się na niej śmieci. Szczerze mówiąc, z początku jest brzydko i brudno, a silniki małych łódek dla turystów dość hałasują i smrodzą spalinami. To nie jest najbardziej romantyczna wycieczka na jaką mogłabym się wybrać. Ale mi się podoba!

zakłady i magazyny wzdłuż wybrzeża w Can Tho
Powolny koniec pływających targów?
Nie wiadomo kiedy dokładnie powstały pływające targi, ale zyskały na popularności od początków XIX wieku, kiedy Francuzi zachęcali lokalną ludność do zasiedlania żyznych terenów Delty. Problemem był transport na miejscu, ponieważ teren był zbyt podmokły i zbyt często zalewany, co utrudniało budowę dróg. Rozwiązaniem było przemieszczanie się na łodziach, które do dziś są karawanami tych rzecznych nomadów. Wciąż je zamieszkują, choć jest to bardzo surowy styl życia, lecz dzięki temu są cały czas w drodze z jednego targu na kolejny.
W 2010 roku oddano do użytku część drogi ekspresowej z Sajgonu do Can Tho – największego miasta Delty (pozostała część ma zostać ukończona w 2021). Miało to ogromny wpływ na spadek ubóstwa w regionie, gdyż lokalni farmerzy zyskali szanse na eksport swoich towarów.

jeden z najlepszych wschodów słońca w życiu 🙂
Delta Mekongu to najbardziej żyzny region Wietnamu. W ciągu roku Delta, która zajmuje zaledwie 13% kraju, dostarcza połowę wszystkich zbiorów ryżu. Nigdzie indziej w Wietnamie, ani nawet wzdłuż Mekongu w innych krajach, nie da się zebrać plonów siedmiokrotnie w ciągu dwóch lat – tutaj rośnie on prawie cały czas. Dodatkowo uprawia się też trzcinę cukrową, tropikalne owoce i inne, ale to uprawa ryżu jest główym zajęciem lokalnych ludzi (dotyczy 80% mieszkańców Delty).
Co ma do tego droga ekspresowa? Wszystko. O ile Delta Mekongu tylko uprawia zboża i owoce, to tak naprawdę cała dyspozycja na Wietnam i eksport odbywa się w Sajgonie. Kiedy w 2015 roku na wskutek uszkodzenia mostu, zostało na kilka dni odcięte połączenie drogowe, cena vu sua (milk fruit, mleczny owoc) spadła z 20.000 dong (ok. 3,50 zł) za 12 owoców do 7.000 dong za 14 owoców. Mleczny owoc ma – w przeciwieństwie do mango czy ananasa – bardzo krótki okres przydatności, bo zaledwie 3 dni. Wszystko więc uzależnione jest od transportu.

widoki po wypłynięciu z miasta
A transport drogowy jest szybszy niż transport na łodziach, a tym samym bardziej opłacalny. Jednocześnie zmiana trybu życia z nomadzkiego na osiadły niesie ze sobą dostęp do edukacji i służby zdrowia, a uprawa ryżu – lepsze pieniądze. Jednak coś trzeba stracić, żeby można było zyskać coś innego. Ceną za rozwój jest powolny zanik kultury pływających targów. Jeszcze 10 lat temu pływający targ w Cai Rang liczył 4 km długości. Dziś jest to zaledwie dwa kilometry, a łodzi też jest dużo mniej.
Czy w takim razie za 10 lat w ogóle przestanie istnieć? I czy można mieć pretensje, że lokalnym ludziom chce się żyć lepiej? Na te pytania odpowiedzcie sobie sami.

dom na wybrzeżu
Mekong o wschodzie słońca
Mój przewodnik łapie ananasa na łodydze, usuwa liście i sprawnie obiera, po czym podaje mi jak loda na patyku. Za chwilę dostaję też od kierowcy mojej łódki koronę i naszyjnik zrobione z trzciny. Taki typowy prezent dla każdego turysty, mam wrażenie, że wszyscy dookoła je mają.
Gdzieś w tym idyllicznym obrazku pojawia się łódka wypełniona górą śmieci. Najpierw myślę, że to super, że ktoś je zbiera. Ale po chwili dopada mnie wątpliwość, co się dalej z nimi dzieje. Wietnam jest największym producentem śmieci w regionie. Domyślam się, że lądują w oceanie.
Na kolejnym targu jest spokojniej. Tutaj odbywa się handel detaliczny, na mniejszych łodziach. Jakaś pani w wietnamskiej piżamie dziennej i azjatyckim przykucu, inna skacze sprawnie z łódki na łódkę mając ręce pełne wielkich ananasów. Dowiaduję się, że na północy Wietnamu ananas nazywa się dau, a na południu – thom. Ot, inny dialekt.
Czy Wietnamczycy się tym przejmują? Niekoniecznie. Nauczeni są, że śmiecenie (nawet przed własnym domem) jest ok, bo zawsze „ktoś to posprząta.” Jest co prawda grupa osób, której świadomość w temacie ekologii jest wyższa, ale ogólnie edukacja w tym temacie jeszcze pełza. Jest jednak nadzieja, bo edukacja o problemie śmieci powoli pojawia się w życiu najmłodszego pokolenia. Kiedy uczyłam angielskiego w Sajgonie, zdarzało mi się sprawdzać wypracowania moich starszych uczniów. Często tematem było „dlaczego śmiecenie jest złe”, a także „psy i koty to nasi przyjaciele, a nie jedzenie.” To zdecydowanie nie są tematy na teraz, ale mam nadzieję, że wkrótce napiszę o nich nieco więcej. Chcecie? 🙂
Z głównego koryta rzeki wpływamy do bocznych kanałów. Klimat jest tu niesamowity. Wąskie tunele otoczone gęsto palmami i inną roślinnością. Czasem liście i drzewa opuszczone się tak nisko, że trzeba schylić głowę. Co prawda ciągle gdzieniegdzie widzę śmieci, a sielskość obrazka zakłóca hałas silników mijanych co jakiś czas motorówek, ale jest tutaj o niebo lepiej niż na początku targu Cai Rang!
Nasza wycieczka zahacza o jeszcze kilka miejsc. Pierwszą jest fabryka makaronu hu tieu. Powstaje on z rozgotowanej masy ryżowej, którą smaży się w formie placków. Potem te placki suszy się na słońcu i kroi na długie wstążki za pomocą specjalnej maszyny. Proces dość ciekawy, a oprócz niewielkiej dawki wiedzy, dostałam też miskę hu tieu na śniadanie.
Później wysiadamy z łódki i przez zabudowę nad rzeką idziemy do owocowego ogrodu. Mijamy lokalnych ludzi, którzy pozdrawiają nas z uśmiechem. Przewodnik prowadzi mnie na tyły jednego z domów i pokazuje niewielki staw, a nad nim jakąś drewnianą konstrukcję.
– Wiesz co to? – pyta.
– Co? – czytając z jego twarzy jestem pewna, że za chwilę zaskoczy mnie jakimś niewybrednym żarcikiem.
– Fish toilet! – opowiada chichrając się jak nastolatka, która usłyszała pierwszy w życiu brzydki kawał.
Naszą wycieczkę kończymy w niewielkim ogrodzie owocowym, gdzie podziwiam jak rosną ananasy i milk fruit – owoce mleczne, i gdzie jemy lunch. Po powrocie do Can Tho jeszcze umawiam się z moim przewodnikiem, żeby zabrał mnie na jakieś lokalne jedzenie. Obiecuje mi zupę krabową. Brzmi świetnie, ale – jak się później przekonałam – ani tak nie wygląda, ani nie smakuje. Bardziej przypomina klej i taką ma konsystencję. Cóż, jednak nie zawsze Wietnam okazuje się być kulinarnym rajem. Próbujecie na własne ryzyko! 😉

w bocznych kanałach Delty
Czy warto zobaczyć Deltę Mekongu?
Jak wspomniałam już wcześniej – ja Deltę Mekongu uwielbiam. Ma swój klimat i nie zobaczymy czegoś takiego w żadnej innej części Wietnamu. Zwiedzanie było ciekawe i były momenty „wow”, ale ostrzegam, w wodzie pływają śmieci, a rzeka w mieście wcale nie jest najpiękniejsza. Jednak wydaje mi się, że jeśli poziom zaśmiecenia danego kraju jest dla Was czynnikiem decydującym o wyborze kierunku podróży, to chyba powinniście w ogóle odpuścić Wietnam.
Ogólnie całość oceniam na duży plus – ogromna w tym zasługa mojego przewodnika! I jak zwykle polecam, żebyście sami wyrobili sobie opinię, czy warto jechać na Deltę Mekongu.
Delta Mekongu praktycznie
Turystyka na Delcie Mekongu nie jest jeszcze tak dobrze rozwinięta jak w innych częściach Wietnamu, więc nie spodziewajcie się tutaj zbyt wielu klimatycznyk knajpek i kafejek stworzonych pod kątem turystów. Jada się tu bardziej lokalnie.
Jeśli chodzi o pieniądze i bankomaty, to w Wietnamie polecam mieć przy sobie gotówkę. Can Tho i My Tho to duże miasta i bankomaty znajdzie się tutaj bez problemu.
Sama w podróży zawsze używam karty Revolut – ze względów ekonomicznych, ale też bezpieczeństwa. Revolut obsługuje ponad 140 walut i pozwala na bezpłatne wypłaty z bankomatów na całym świecie bez ponoszenia kosztów przewalutowania. Do tego karta działa na zasadzie pre-paid, czyli doładowujecie ze swojego głównego konta przez aplikację na telefonie tylko taką kwotę, jaką akurat potrzebujecie. Kartę możecie zamówić przez ten link i za kilka dni przyjdzie do Was pocztą. 🙂

w bocznych kanałach Delty
Delta Mekongu – transport, autobusy, lotnisko
W Can Tho znajduje się lotnisko, kod IATA to VCA. Samoloty stąd odlatują bezpośrednio do: Hanoi, Da Nang, Hai Phong (zatoka Ha Long), Da Lat, Nha Trang, Thanh Hoa (niedaleko Ninh Binh), a także na Phu Quoc. Jednak w przypadku tego ostatniego – jeśli macie czas – proponuję wrócić autobusem do Sajgonu i stamtąd lecieć na Phu Quoc, ponieważ loty mogą być nawet 60 usd / os. tańsze.
Skorzystajcie z poniższej wyszukiwarki, żeby znaleźć odpowiednie połączenia:
Do My Tho i Can Tho można dojechać z Ho Chi Minh City autobusem. Jeśli chcecie zarezerwować bilety z wyprzedzeniem, możecie to zrobić przez stronę tego sprawdzonego pośrednika.
Z Can Tho teoretycznie można dojechać na Phu Quoc autobusem i promem. Podróż zajmuje ok. 6 do 8 godzin. Polecam Wam z góry rezerwację biletów na ten odcinek, bo szukanie kas biletowych na miejscu może być nieco chaotyczne. I prawie na pewno nikt nie będzie mówił po angielsku. Rezerwacji biletów możecie dokonać przez ten link.
Przejście graniczne na Mekongu, do Phnom Penh
Dostaję czasem maile z pytaniem, czy można przekroczyć granicę pomiędzy Wietnamem a Kambodżą w Chau Doc, na rzece Mekong. Oczywiście, można.
Przejście graniczne jest w Tinh Bien (Wietnam) i w Phnom Den (Kambodża). Autobus do/z Can Tho jedzie ok. 4 godziny, a do/z Phnom Penh, kolejne 7 godzin. Są połączenia bezpośrednie, więc można całą trasę przebyć na jednym bilecie (w czasie kontroli trzeba wysiąść i przejść ją pieszo).
Z Can Tho teoretycznie można dojechać na Phu Quoc autobusem i promem. Podróż zajmuje ok. 6 do 8 godzin. Polecam Wam z góry rezerwację biletów na ten odcinek, bo szukanie kas biletowych na miejscu może być nieco chaotyczne. I prawie na pewno nikt nie będzie mówił po angielsku. Rezerwacji biletów możecie dokonać przez ten link.
Przejście graniczne na Mekongu, do Phnom Penh
Wizę do Kambodży dostaniecie na granicy, ale uważajcie, bo kambodżańscy pogranicznicy lubią brać łapówki. Wizę do Wietnamu trzeba wcześniej wyrobić w ambasadzie Phnom Penh lub aplikować o e-visę – z listy trzeba wybrać Thin Bien Landport. Więcej informacji o to, jak aplikować o wizę do Wietnamu znajdziecie pod tym linkiem.

suszenie prania na łodziach
Pierwszy wpis z którego dowiedziałam się tylu szczegółów….super!!!!Planuję wyjazd za rok Wietnam i Kambodża. Czy myślisz ,że w dwa tygodnie na miejscu można to ogarnąć? Chcemy zacząć od Sajgonu bez północnej części.
Tydzień na południowy Wietnam i tydzień na Kambodżę? Hmmm szczerze mówiąc to większość tego czasu spędzicie chyba w autobusach, więc jakby udało się dorzucić jeszcze kilka dni, to na pewno byłoby bardziej na luzie i bez takiego pośpiechu 🙂
Hej, super post I opis delty mekongu.
Czy mozesz mi powiedziec jaka jest cena 2-dniowej wycieczki kupione w Sajgonie?
Zatęskniłam za powrotem do Azji.
Spora dawka pomocnych informacji i fotorelacja, która zachęca do odwiedzenia tego miejsca. Pozdrawiamy!