Batumi i ogólnie gruzińskie wybrzeże Morza Czarnego było, obok Krymu, największym kurortem Związku Radzieckiego. Nam przypadło do gustu tylko Kobuleti ze swoimi czystymi campingami, chociaż przyznajemy, że odnowione Batumi prezentuje się bardzo malowniczo, ale jest strasznie zatłoczone. Byliśmy też w Gonio, ale Gonio… cóż, sami przeczytajcie.
W naszych planach Morze Czarne od samego początku miało być odpoczynkiem po kilku tygodniach włóczenia się po Gruzji i Armenii. Takim przecinkiem między zwiedzaniem a powrotem do domu. Od znajomych słyszeliśmy, że fajne szerokie plaże są w Kobuleti, a do tego w okolicy znajdują się darmowe campingi. Dla podróżujących niskim kosztem z namiotem jest to idealna opcja!
Baliśmy się tylko, po dotychczasowych doświadczeniach znad Jeziora Sewan w Armenii, że campingi i/lub plaża będą tonąć pod stertą śmieci. Nasze obawy zostały jednak rozwiane zaraz po wjechaniu na tereny Autonomicznej Republiki Adżarii.
Adżaria ma swój własny rząd i, z tego co zaobserwowaliśmy, jest najbogatszym i najbardziej zadbanym regionem Gruzji. Jeszcze 10 lat temu sprawy miały się zupełnie inaczej, Adżaria była skorumpowaną i zaniedbaną częścią kraju, do której można było wjechać tylko za okazaniem paszportu. Rządzący Adżarią od 1990 roku niczym własnym podwórkiem Asłan Abaszydze za nic miał rozwój regionu i liczyły się dla niego tylko prywatne korzyści. Kiedy Saakaszwili (też zresztą pochodzący z Adżarii) został wybrany na prezydenta Gruzji, obalił Abaszydzego i skutecznie wytępił łapówkarstwo. Wiedząc, że Adżaria może zostać kurą znoszącą złote jajka dla gruzińskiej turystyki (morze przyciąga turystów latem, a góry przez cały rok), otworzył rynek dla zagranicznych inwestorów. Wyremontowano Batumi, na całym wybrzeżu wybudowano mnóstwo nowych hoteli, a dla Adżarii nadszedł okres prosperity.
Kobuleti
Co nas najbardziej zaskoczyło? Porządek i ustawione przy drogach w regularnych odstępach kontenery na śmieci. Wzięły się tam dlatego, że mentalność Gruzinów z Adżarii jest inna, bardziej schludna i okiełznana, czy jest to po prostu zapowiedź tego typu zmian w całej Gruzji?
Na campingu w Kobuleti zatrzymaliśmy się na trzy dni. Właściwie nie musieliśmy się stąd ruszać, wszystko, czego potrzebowaliśmy, było pod ręką – sklep znajdował się 500 metrów dalej, na campingu był bar, po plaży chodzili chłopcy sprzedający gotowaną kukurydzę i bakławę, a po drugiej stronie ulicy była stacja benzynowa z wc.
Oczywiście centrum miasta znajduje się jakieś 3 km dalej. Campingi położone są na obrzeżach Kobuleti po stronie północnej. I dlatego właśnie tak bardzo je pokochaliśmy! Na plaży było tyle miejsca, że nawet kiedy popołudniu i w sobotę masowo przyjeżdżali Gruzini, dookoła ciągle było luźno! A przyznam, że raczej nie lubimy tłumów, więc dla nas te plaże były idealne! Chociaż kamieniste, ale takie jest prawie całe wybrzeże Adżarii.
Po trzech dniach błogiego leżenia i łapania słońca ruszyliśmy w stronę granicy z Turcją. Po drodze do zobaczenia było jeszcze Batumi, ale chcieliśmy wydostać się z miasta przed zmrokiem, żeby nie przepłacać za nocleg.
Batumi
Początki Batumi sięgają czasów greckiej kolonizacji. W II w. n.e. Rzymianie osadę ufortyfikowali, a ponieważ Batumi leży na ziemiach, o które wiecznie kłócili się Gruzini z Turkami, miasto przechodziło raz w jedne ręce, raz w drugie. W 1878 r. region zaanektowała Rosja, co właściwie wyszło miastu na dobre – najpierw, w 1883 roku doprowadzono tu linię kolejową z Tbilisi, następnie utworzono wolny port, a w 1900 roku ukończono budowę naftociągu z Baku. To był dla Batumi przełom, ponieważ naftociąg dostarczał wtedy 20% „czarnego złota” na światowy rynek! Miasto stało się największym portem naftowym Imperium Rosyjskiego w tej części świata i zaczęło się gwałtownie rozwijać. Zanim Batumi przypadło Rosjanom, mieszkało to jakieś 3 tysiące osób, ale już 25 lat później było ich ponad 30 tysięcy! Miasto musiało się gruntownie przebudować i z tego okresu właśnie pochodzi większość budynków starówki.
W czasach komunistycznych Batumi straciło na wartości jako miasto zindustrializowane, ale ciągle przyciągało turystów i kuracjuszy z całego bloku wschodniego. W okolicy powstały też słynne pola herbaty, o których w 1964 roku śpiewały Filipinki (piosenka stała się hitem nie tylko w Polsce, ale też w całym Związku Radzieckim, także w Gruzji). Herbata nie była tutaj od zawsze – nasiona sprowadzono z Chin i Indii na początku XX wieku zakładając plantacje wysunięte najbardziej na północ na świecie. Z czasem interes tak się rozrósł, że zaczęło brakować rąk do pracy, dopóki nie wynaleziono specjalnej maszynki przyspieszającej zbieranie o kilkaset razy.
Okres herbacianego prosperity zakończył się wraz z upadkiem Związku Radzieckiego. Gruzja, której kontakty z największym odbiorcą, czyli Rosją, się pogorszyły, nie mogła znaleźć innego rynku zbytu, a plantacje zaczęły dziczeć i upadać. Dzisiaj świat woli tańszą herbatę z Azji Południowo-Wschodniej, chociaż obecnie ta pochodząca z Gruzji ma o wiele wyższą jakość niż za czasów Związku Radzieckiego. Ale herbacianych pól już prawie nie ma, została tylko piosenka Filipinek.
Batumi podobało mi się tak pół na pół. Owszem, jest ładnie wyremontowane, może dla mnie trochę zbyt plastikowe, ale typowa czarnomorska architektura nawet przypadła mi do gustu. Ale nie podeszła mi atmosfera miasta. Może bardziej by mi się podobała, gdybym miała buty na obcasach i letnią sukienkę? 😛 I Batumi przyciąga tłumy turystów, szczególnie z Rosji. Jak już wspominałam – nie lubimy tłumów.
My nie mieliśmy żadnego konkretnego planu zwiedzania, ale Batumi ma sporo do zaoferowania. Prawie wszystkie zabytki i atrakcje mieszczą się w centrum pomiędzy promenadą a portem, jakieś 500 metrów od dworca autobusowego. Są tutaj muzea, świątynie (prawosławne, ormiańskie, synagoga i meczet), a dla najmłodszych zoo i delfinarium. Ale można, tak jak my, nie zwiedzać nic konkretnie, tylko spacerować między uliczkami.
Przyznamy się. Poszliśmy do McDonalda. Tak, zrobiliśmy to. Bo jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy mając kryzys chcą zjeść coś im znanego. McDonald był jedyną opcją, poza tym tam jest wi-fi! A my od wyjazdu z Erywania nie mieliśmy kontaktu ze światem. Wybór był prosty. Szkoda, że kosztował nas tyle nerwów.
W Gruzji jest tylko 5 McDonaldów: 1 w Batumi, 1 w Kutaisi i 3 w Tbilisi. Pierwszy został otwarty w 2010 roku. Nic dziwnego, że ludzie nie wiedzą jak zachować się w takiej amerykańskiej świeżynce. Kolejki praktycznie nie istnieją, jest tylko tłocząca się masa przed kasami. Nikt tam nie stoi, wszyscy się przesuwają na boki w poszukiwaniu lepszego miejsca, stąpają zniecierpliwieni z nogi na nogę, przepychają się, wrzeszczą. Wejść w to wszystko zakrawa na próbę samobójczą.
Mimo to, tak zrobiliśmy. Wybraliśmy kasę z brzegu, żeby pilnować opartych o ścianę plecaków. Niestety, wielki Rosjanin, którego żona miotała wzrokiem pioruny, a synek był szerszy niż wyższy, udając, że nie istniejemy, wszedł sobie przed nas bez mrugnięcia okiem. Miałam ochotę głośno wyrazić swoje niezadowolenie, ale Sebastian poradził, żeby się nie denerwować. Zaraz po nich podeszliśmy do kasy.
I wtedy okazało się, że nie można płacić kartą! Na szczęście w restauracji był bankomat, ale znowu musieliśmy czekać w kolejce. Rozdzieliliśmy się – Sebastian poszukał miejsca do siedzenia, ja stanęłam znowu z brzegu turystycznej masy. Przede mną było tylko trzech kolegów, na pewno pójdzie sprawnie.
Nie. Nie poszło sprawnie. Okazało się, że najpierw zamówienie złożył czwarty z nich, który na chwilę odszedł, a poza tym każdy brał na wynos co najmniej 5 toreb. Do tego czułam na swoich plecach oddech napierającej na mnie Rosjanki, która bardzo chciała się przede mnie wepchać. Nawet o tym nie myśl, ty raszplo. Tym razem nie poddam się tak łatwo, Polacy też potrafią walczyć o swoje!
Jeden z chłopaków przede mną, zauważywszy moje zniecierpliwienie, przepuścił mnie w kolejce, co chciała wykorzystać chytra Rosjanka i od razu przez moje ramię wykrzyczała pani przy kasie swoje zamówienie.
– No chyba pani żartuje! – zgromiłam ją po polsku, co trochę zbiło kobietę z pantałyku, po czym powoli i z malującą się na twarzy satysfakcją zaczęłam zamawiać.
– Big Mac – powiedziałam, kiedy kasjerka zapytała mnie jaką kanapkę chcę w zestawie.
– Hamburger?
Pani chyba nie dosłyszała, więc powtórzyłam:
– Big Mac.
– Cheeseburger?
– Big Mac!
– Hamburger? Cheeseburger?
– Biiig Maaaac! – powoli i wyraźnie, może pani jest głucha.
Kobieta zrobiła zrozpaczoną minę totalnego niezrozumienia. Normalnie jak głuchy z niemową.
– Big maki – podpowiedział chłopak, który mnie przepuścił do kasy.
– Aaaaa! – na kasjerkę spłynęło olśnienie – Big Mac!
Serio? 😀
Zjadamy, dajemy znać na fejsie, że żyjemy i spadamy stąd. To nie na nasze nerwy. Dla zainteresowanych tylko powiem, że ceny są takie jak u nas, jak w każdym maku na świecie. To znaczy, że w Polsce zapłacilibyśmy 20 złotych, a tam 20 lari, czyli 40 złotych. Wątpliwa przyjemność, ale nasze organizmy upominające się stale o kalorie były bardzo zadowolone.
Połaziliśmy trochę po Batumi, utwierdziliśmy się w przekonaniu, że plaże w Kobuleti są lepsze, bo zupełnie niezatłoczone, a poza tym woda jest czystsza niż w tym portowym mieście. Doszliśmy do wniosku, że Batumi to takie gruzińskie Międzyzdroje, tylko z wieżowcami na końcu promenady (oj, ale muszę przyznać, że bulwar mają niezły, mierzy 7 km!) i złapaliśmy marszrutkę do Gonio.
Gorzej być nie mogło.
Gonio
Gonio to już całkowita pomyłka. Wciśnięte między górami a morzem, ma bardzo wąskie plaże i średnio czystą wodę. Jeśli Batumi to Międzyzdroje, to w takim razie Gonio to Mielno. A pamiętajcie, że Mielno zniszczy każdego.
My byliśmy na końcu miasteczka (jakieś 5 km od granicy) i stwierdzamy, że jest to bardzo kiepskie miejsce na rozbijanie namiotu. Plaża odpada, bo jest kamienista. Znaleźliśmy kawałek zieleni przy jakimś płocie, ale za chwilę wybiegł właściciel i nas przegonił.
Tak, Gruzin nas przegonił. Nie zrozumcie mnie źle – ja wiem, że ktoś nie ma ochoty, żebyśmy nocowali pod jego podwórkiem, ale przez cały wyjazd spotykaliśmy się z taką gościnnością ze strony Gruzinów, Ormian, Azerbejdżan i Turków, że byliśmy w lekkim szoku. A właściwie było nam przykro, bo wiedzieliśmy, że za kilka-kilkanaście lat tak może być w całej Gruzji, a przede wszystkim w popularnych wśród przyjezdnych miejscach. Takie są negatywne skutki turystyki, niestety.
Zapytaliśmy Gruzina, gdzie możemy się rozbić, żeby nie przeszkadzać, to wskazał trawę 2 metry dalej. Cóż, skoro taka odległość mu robi różnicę… I tak o wschodzie słońca się stąd zabierzemy.
Gonio miało ten plus, że niedaleko nas był bardzo fajnie urządzony beach bar, który kojarzył mi się z filmami z Karaibów, i stamtąd widzieliśmy jeden z najlepszych zachodów słońca w życiu. Idealnie przed nami, a na horyzoncie nie było żadnej chmurki. Zachody może i są kiczowate, ale ja je lubię.
Nasze wrażenia? Wszystkim oczywiście polecamy campingi w Kobuleti, Batumi można zwiedzić, ale zatrzymanie się tam wymaga wcześniejszej rezerwacji noclegów, a poza tym jest dużo droższe. Chociaż pewnie przypadnie do gustu studentom i imprezowiczom. Gonio nie polecamy. To ostateczna ostateczność.
I w sumie tak się zastanawiamy, skoro Batumi tak się zabudowuje hotelami, Gonio i inne mniejsze miejscowości również, to… co będzie z Kobuleti? Czy ta cudowna zielona trawka i wysokie drzewa, pod którymi można się rozbić, też zostaną zalane betonem? Przerażające jest to co się tam dzieje i nie wiem co musiałoby się stać, żeby zatrzymać ten proces. Fajnie o tym napisał Karol z Kołem się Toczy i chociaż nie z każdym akapitem się zgadzam to warto zapoznać się z tekstem. Na pewno nie pozostawia nikogo obojętnym i daje do myślenia.
Byłeś/Byłaś w Batumi? Jak wrażenia? A może odwiedziłeś/aś inne miejsca w Gruzji nad Morzem Czarnym? Podziel się swoją opinią o tych miejscach w komentarzu!
WSKAZÓWKI:
Dojazd do Batumi marszrutką:
z Tbilisi – kosztuje 20 lari, czas przejazdu ok. 6 godzin
z Kutaisi – 10 lari, 2,5 godziny
Pociągiem:
z Tbilisi – klasa 1/2/3/4 odpowiednio kosztuje 40/23/15/14 lari, czas przejazdu 8,5 godziny
z Kutaisi – 2-4 lari, 3-4 godziny
Latem kursuje także pociąg z Batumi do Erywania przez Tbilisi: klasa 1/2/3 kosztuje 161/70/45 lari, czas przejazdu to 17 godzin.
Pod Batumi, jakieś 9 km na północ, znajdują się słynne ogrody botaniczne. Można je zwiedzić za 6 lari, w godzinach 9-20. Kursuje tam marszrutka nr 31, koszt przejazdu to 0,60 lari.
Bibliografia:
– Gruzja, Armenia i Azerbejdżan, wyd. Pascal, rok wydania 2013
– Georgia, Armenia & Azerbaijan, wyd. Lonely Planet, rok wydania 2012
Ciekawy wpis 🙂 wybieramy się pierwszy raz do Gruzji. Minęło już pięć lat od Pani artykułu, ciekawa jestem, czy wiele zmieniło się w Kobuleti..
Życzę wielu przygód, pozdrawiam 🙂
Chętnie poznałabym Wasze wrażenia w porównaniu z moim tekstem! 🙂