Podczas pobytu w Gruzji spędziliśmy tylko 2 noce w górach. Nasz wyjazd z założenia był bardziej krajoznawczy niż górołazowy, ale chociaż Kazbegi chcieliśmy zobaczyć. I bardzo nam się podobało! Nie tylko ze względu na widoki, ale też świadomość, że dookoła nas piętrzą się cztero- i pięciotysięczniki, a także kolejne spełnione marzenie podróżnicze – stanięcie na lodowcu. Sebastian takie rzeczy już ma za sobą, ale dla mnie to był pierwszy raz. Zapraszam do naszej galerii wspomnień z Kaukazu.
Początki nie zapowiadały się dobrze – kiedy jechaliśmy z Tbilisi ciągle padało, a na górze wszystko było spowite w chmurach… Jak się okazuje, może mieć to swój urok i teraz nawet się cieszę, bo zdjęcia mają taki fajny klimat, a klasztor Świętej Trójcy, czyli Cminda Sameba prezentuje się na nich dużo ciekawiej, a nie oklepanie-pocztówkowo.
Później chmury trochę przewiało, ale ciągle było chłodno. Na szczęście zwierzaki, które mieszkają przy klasztorze pomogły nam się rozgrzać – psiaki chciały się ciągle bawić (Sebastian próbował im wytłumaczyć, że nie wolno, ale one wiedzą lepiej; poza tym jak poszliśmy na lodowiec, pilnowały nam namiotu!), a pewnemu bykowi bardzo nie spodobał się nasz namiot (byki nie widzą kolorów, ale ruch płachty może działać na nie pobudzająco) i chciał go stratować, co bardzo podniosło nam adrenalinę i w sumie też było rozgrzewające.
PS. W żadnym podręczniku do survivalu nie podają, co robić w przypadku ataku byka ważącego bagatela 900 kg. Z własnego doświadczenia wiem już, że nie można się chować do namiotu. Ja w nim już siedziałam, kiedy byk zaczął się zbliżać do nas rycząc agresywnie. Zamiast uciekać – schowałam się do środka. To było bardzo nieroztropne. Dobrze, że w porę gruziński pasterz odgonił to zwierzę.
Następnego dnia poszliśmy na lodowiec Gergeti, w krajobraz bardzo niegościnny.
Nasz namiot zostawiliśmy na polance przy klasztorze. Wzięliśmy ze sobą najpotrzebniejsze i najcenniejsze rzeczy (ale i tak nic nie zginęło, ani nie zostało zdeptane czy zjedzone przez krowy). Ruszyliśmy z wysokości 2080 m n.p.m.
Widoki były niesamowite – czegoś takiego po prostu nie da się opisać. Co chwila z chmur wyłaniały się potężne szczyty, wszędzie dookoła było coraz więcej rumowisk, aż w końcu zieleń całkowicie ustąpiła miejsca skałom.
Tutaj trzeba wspomnieć, że ja nie jestem doświadczonym górołazem, chociaż kondycji nie mam też najgorszej. Idę co prawda wolniej, potrzebuję więcej przerw, ale się nie poddaję i nie narzekam. Z polany do lodowca trasa liczy 9 km, a przewyższenie wynosi 1320 m (szlak prowadzi do lodowca na wysokości 3218 m), nam wejście zajęło jakieś 6 godzin, a schodziliśmy 4 godziny w towarzystwie deszczu i gradu – było piekielnie ślisko!
Sam lodowiec Gergeti (Gruzini nazywają go Ordzweri) ma długość 7,8 km i zajmuje powierzchnię 6,8 km². Jego najniższy punkt leży na wysokości 2930 m n.p.m., a najwyższy sięga 5033 m, czyli prawie samego szczytu Kazbek (5047 m n.p.m.). Oprócz Gergeti z Kazbeku spływają też inne lodowce, a łączna powierzchnia wszystkich wynosi 135 km².
Naprawdę, charakterystyczny jęzor lodowca to jest coś, co powinno się zobaczyć na żywo choć raz w życiu. I stanięcie na nim zasługuje na umieszczenie na mojej bucket list.
Lodowiec ma biały kolor w najbardziej niedostępnych partiach i dużo wyżej, gdzie dotarcie wymaga pewnego doświadczenia. Te niżej, na których może stanąć każdy, są przykryte ciemnym osadem, ale ciągle śliskie! Dlatego amatorzy wybierający się na spacer pod lodowiec lepiej niech nie wchodzą zbyt daleko – mogą zebrać się gęste chmury, które przysłonią widoczność, a to może spowodować utratę orientacji w terenie i o tragedię nie trudno. W końcu to lód!
Jak byłam mała miałam taką książkę „O Felku, żbiku i mamutku” z wierszami dla dzieci i był tam wiersz o lodowcu. Taki fragment pamiętam:
Oto ja – lodowiec, dowiec, dowiec, dowiec,
Jakim zły – teraz się dowiedz, dowiedz, dowiedz, dowiedz.
Jaką mam straszliwą paszczę, paszczę, paszczę, paszczę,
Cały świat w niej zaprzepaszczę, paszczę, paszczę, paszczę.
Ot, taka optymistyczna dygresja.
Na zdjęciach widać wyżłobione 'rzeczki’, którymi spływają ze szczytu topniejące śniegi, a na zbliżeniu można dostrzec wyraźnie kryształki lodu.
Ostatniego dnia Kaukaz pożegnał nas piękną pogodą, a zza chmur wyjrzał Kazbek. Później słyszeliśmy, że wiele osób było mniej więcej w tym samym czasie co my, ale nie mieli tyle szczęścia z pogodą – niektórzy w ogóle nie widzieli tego trzeciego najwyższego szczytu Gruzji. My, chociaż byliśmy krótko, zebraliśmy kilka naprawdę ciekawych wspomnień!
Na koniec jeszcze kilka ujęć miasteczka Stepancminda (kiedyś Kazbegi).
WSKAZÓWKI:
Dojazd z Tbilisi: marszrutki odjeżdżają z postoju przy metrze Didube, cena za osobę: 10 lari (ok. 20 zł), czas przejazdu: 3 h. Jest to najtańsza opcja transportu do Kazbegi.
Ceny na miejscu: nie wiem ile wynoszą ceny za noclegi, ponieważ my z namiotem spaliśmy w górach – miejsca tam wystarczy dla wszystkich (noce mogą być chłodne – dobrze mieć puchowy śpiwór i jakąś bieliznę w długim rękawem czy nogawkami). Jedzenie w Kazbegi jest ok. 2-3 razy droższe niż w Tbilisi, więc warto wcześniej się zaopatrzyć.
Jeśli też chcielibyście dojść do lodowca, pamiętajcie, żeby wyjść odpowiednio wcześnie (najlepiej przed 7 rano). Sama trasa w dwie strony może zająć ok. 10 godzin, a poza tym latem dzień tutaj może zacząć się bardzo pogodnie i pięknie, ale kiedy słońce pogrzeje kilka godzin, mogą zebrać się gęste chmury. Jak już wspomniałam, my schodziliśmy w deszczu i gradzie, co bardzo spowolniło nasz marsz. I nie było nam do śmiechu.
I pamiętajcie o obuwiu! Nie musi być wysokogórskie, ale chociaż niech zakrywa całą stopę! Kiedy zaczyna padać, nie dość, że podeszwa ślizga się po gruncie, to jeszcze noga może ślizgać się w bucie, jeśli jest odkryty. Widzieliśmy jedną dziewczynę w klapkach (a na plecach miała poncho), co wg mnie jest po prostu nieodpowiedzialne. Idąc w góry ZAWSZE zakładajcie dobre, stabilne obuwie i wrzućcie do plecaka okrycie przed wiatrem i deszczem. Inaczej stanowicie zagrożenie nie tylko dla siebie, ale też dla swoich towarzyszy.
O Kazbeku pisać nie będę, bo jest wiele innych bardziej kompetentnych stron o zdobywaniu tego szczytu. Amatorom odradzam wejście daleko na lodowiec. Szczególnie w klapkach i ponchu.
Ale stanąć na lodowcu i dotknąć go polecam! Kolejne doświadczenie i wspomnienie do kolekcji!