Rok w Azji. 12 miesięcy. 365 dni. Nie mogę uwierzyć, że już tyle czasu tu jestem. Że dokładnie rok temu wsiadłam w samolot na Sri Lankę i postanowiłam nie wrócić. Że wreszcie spełniłam moje największe marzenie odkładane przez 10 lat na później.
Marzenie o podróżowaniu na pełen etat, wyjeździe z biletem w jedną stronę i zamieszkaniu gdzieś na końcu świata.
To marzenie wymagało odwagi.
Tutaj znajdziecie wszystkie podsumowania ostatnich 12 miesięcy z mojego pobytu w Azji. 🙂
Spis treści
Nikt nie przeżyje Twojego życia za Ciebie
Dzisiaj wiem, że zrobiłam dla siebie najlepszą rzecz jaką kiedykolwiek mogłam zrobić. Kosztowała mnie ona co prawda wiele wyrzeczeń, wyjść ze strefy komfortu, łez, dylematów, wątpliwości i strachu, ale wiem, że było warto.
Jest coś takiego, że ciało i dusza swędzą. Fale wołają. Nie da się już usiedzieć w miejscu, ciągnie w świat, który tylko czeka na odkrycie. Ale wcześniej po prostu nie mogłam. Zbyt wiele zobowiązań trzymało mnie na miejscu.
Ale nie byłam ze sobą szczera. Nie żyłam tak, jakbym chciała. Mogę oszukać babcię, mamę, wujka, ale życia nie oszukam. Nie można całe życie udawać, że fale nie wołają, kiedy wołają.
Nie można udawać, że zamążpójście i własne mieszkanie to to o czym marzę całym sercem, kiedy każda komórka mojego ciała krzyczy, że nie tak chcę żyć.
Zamknęłam wszystkie rozdziały. Spakowałam plecak. Wyjechałam.
Strach, lęk, obawy
Oczywiście, że miałam. Ta podróż to była dla mnie terra incognita, mimo, że podróżuję już – krócej lub dłużej – od jakichś 10 lat. Ale teraz rzucałam się na głęboką wodę, do tego z bardzo ograniczonym budżetem (kto wyjeżdża bez limitu czasu mając zaledwie 1200 usd na koncie?).
A co jeśli coś się stanie na tym końcu świata? A co jeśli skończą się pieniądze? A co, jeśli…? Albo jeśli…? Obawy będą zawsze. Cokolwiek nowego będziesz robić w życiu – obawy będą ZAWSZE.
Nie da się ich wyeliminować inaczej niż po prostu zrobić to, co nas przeraża. Los ma dla nas tyle nieprzewidywanych i stresujących sytuacji, że nie da się przed nimi ciągle uciekać. Trzeba po prostu stawić im czoła.
Życie zaczyna się tam, gdzie kończy się strach. Jak wiecie to moje motto. Dzisiaj mogę jeszcze dodać, że odważnym ludziom żyje się łatwiej mimo wszelkich trudności.
Wzloty i upadki, czyli cytryny na przemian z martini
Nie znaczy to, że ten rok w Azji był łatwy, mimo całej mojej odwagi.
Na pewno był… niesamowity. Pełen nowych lekcji i doświadczeń. Nowy. Nie raz wystawiał mnie na próbę, nerwy i łzy, a później rozpieszczał. Najpierw wylewał na mnie wiadro soku z cytryny, a potem wannę martini. 😉
Ale niczego nie żałuję. Wiem, że zrobiłam dla siebie najlepszą rzecz jaką kiedykolwiek mogłam zrobić. Każde, nawet najbardziej gorzkie doświadczenie, było dla mnie niesamowitą lekcją. Nie ważne ile razy upadasz, ale ile razy się podnosisz – że zarzucę takim motywacyjnym bełkotem.
Sok z cytryny
Do tych najtrudniejszych momentów mogę zaliczyć tęsknotę za domem. Za rodziną, szczególnie w trudnych momentach, kiedy czułam, że powinnam być tam, a utknęłam tu. Tęsknię za moim rodzinnym domem z ogrodem, moim własnym pokojem na poddaszu z sięgającymi aż do sufitu półkami pełnymi książek i pamiątek ze świata… Za moją własną wanną. O boszszszsz, WANNĄ. W A N N Ą.
Tęsknię za Polską. W styczniu tęskniłam za siedzeniem pod kocem przy kominku ze szklanką grzanego piwa, a w czerwcu za nadwiślańskim świtem w Warszawie. Dalej coś kłuje w sercu, gdy to piszę. Tęsknię za toruńskimi piernikami i oscypkiem z grilla z żurawiną w Tatrach. Za polskim jedzeniem, za polskim krajobrazem. Za polską wsią. Polskim latem.
Za długimi rozmowami ze znajomymi.
Co mogę na to poradzić? Chwilowo nic, poza tym, że rozmawiam na Skype z rodzicami, siostrą i przyjaciółmi, kiedy tylko możemy. I gdy ktoś przyjeżdża do Azji, to proszę żeby mi coś przywiózł. I że mogę też planować, że wrócę na lato do Polski, kiedy tylko uzbieram na bilet i jako takie przeżycie tam kilku miesięcy. (Bo wracać na stałe na razie nie zamierzam.)
Poza tęsknotą, zdrowie też mi dało w kość. Miałam dwa razy bardzo bolesne i obrzydliwe zakażenie rany w nodze, a także ogólne zakażenie skóry gronkowcem, przez co kilka tygodni spędziłam na antybiotykach. Do tego pierdylion przeziębień, bo nie mogłam miesiącami przywyknąć do klimatyzacji. Mnie rzadko kiedy w ogóle dopada byle katar w Polsce, a tu moje ciało czasem nie daje rady. Ale dzięki temu nauczyłam się wiele o moim organizmie i jego limitach. Nie bagatelizuję żadnych, nawet niewielkich, dziwnych objawów.
W październiku stracilam portfel ze wszystkimi kartami płatniczymi, dowodem osobistym, prawem jazdy, polską kartą sim… W styczniu i lutym wpadłam w drobne kłopoty finansowe. Co mi to dało? Tyle, że mogłabym teraz zaserwować wam warsztaty z sytuacji awaryjnej. Co zrobić kiedy utracisz w podróży dokumenty? Jak wyjść z dołka finansowego nie przerywając ukochanego podróżowania? Z tych tematów mogłabym zrobić magistra. 😉
Ach… no i jeszcze – muszę to głośno przyznać – zawaliłam jako cyfrowy nomada. Zdecydowanie za mało pracowałam nad blogiem, chociaż przed wyjazdem miałam taaaakie wielkie plany. Nie zorganizowałam też w tym roku żadnego kobiecego wyjazdu. Dlaczego to się tak ułożyło? Bo podróżowałam ZA DUŻO i ZA SZYBKO.
Teraz wiem, że żeby osiągnąć sukces w tej dziedzinie nie możesz tylko podróżować. Trzeba znaleźć złoty środek. Podróżujesz tydzień to później tydzień ciężko pracujesz. Dlatego właśnie najlepiej podróżuje mi się samej – bo potem nikt się nie czepia, że wieczorem po zwiedzaniu nie idę na piwo, tylko siedzę nad blogiem. Albo nie chleję na umór, bo nie chcę mieć rano kaca, bo mam kolejny tekst do napisania ze współpracy. Ewentualnie lubię jeszcze podróżować z innymi blogerami podróżniczymi / cyfrowymi nomadami. Bo się nawzajem rozumiemy, motywujemy i od siebie uczymy. Żeby osiągnąć sukces, trzeba otaczać się odpowiednimi ludźmi.
To wszystko to były cytryny. Na szczęście nie jestem głupia i umiem wyciągnąć z nich wnioski. Ta podróż dała mi bardzo wartościowe lekcje, chociaż przyznam, że dupa po upadku ciągle jeszcze boli.
Martini ze spritem
Na szczęście pozytywów w tym roku było dużo więcej niż negatywnych przygód. A przynajmniej nauczyłam się doceniać te większe i mniejsze radości i sukcesy. 🙂
Odwiedziłam 7 krajów, w tym 6 nowych: Sri Lankę (byłam już wcześniej jak wiecie), Filipiny, Malezję, Singapur, Laos, Nepal, Wietnam. Kambodży nie liczę, bo wyrabiałam tam tylko wizę i praktycznie nic nie zwiedzałam.
Przeżyłam mnóstwo niesamowitych przygód. Surfowałam, uprawiałam rafting. Kąpałam się pod malowniczymi wodospadami w Laosie. W Malezji rozpływałam się nad cudownym jedzeniem i szukałam street artu w Georgetown. Na Filipinach snorklowałam w turkusowych wodach na Palawanie i wspinałam się na wulkan, a także widziałam życie w slumsach na wysypisku śmieci i przerażającą paradę uliczną z okazji Halloween. Oglądałam wschód słońca w Himalajach i spacerowałam po starej części Katmandu o poranku. Byłam statystką na planie filmowym i nauczycielką angielskiego w Sajgonie.
Wreszcie – osiadłam gdzieś na stałe. Nawet jeśli to tylko chwilowe stałe. 😉 Ale mam tu bazę, żeby zobaczyć więcej Azji! (O tym za chwilę.)
Spełniłam marzenie o podróży i życiu za granicą. Poznałam lepiej swój charakter. Zaczęłam bardziej doceniać swoje mocne strony i akceptować te słabsze. Zaczęłam słuchać siebie i robić to czego ja potrzebuję, zamiast zadowalać innych wbrew sobie. Rzuciłam palenie 🙂 (wiecie jaki to wyczyn w kraju, gdzie fajki kosztują 4 zł?!)
Napisałam przewodnik i rozwinęłam moje podróżnicze konsultacje o Sri Lance.
Wróciłam do czytania książek regularnie, co uświadomiło mi, jak bardzo za tym tęskniłam. Wiecie, ja kiedyś byłam takim molem, że umiałam czytać do 3-ej nad ranem. Czytałam wszystko i wszędzie, ale po liceum zwyczajnie zabrakło mi czasu i energii. Wyjeżdżając zapakowałam do plecaka Kindle’a od rodziców. W ciągu roku przeczytałam takie kobyły literatury klasycznej jak Anna Karenina, Bracia Karamazow czy Nędznicy, a także trochę krótsze powieści: Drakulę, Dumę i uprzedzenie, Rozważną i romantyczną czy Wichrowe Wzgórza (to już chyba po raz trzeci). Po raz pierwszy w życiu przeczytałam Małego Księcia.
Nauczyłam się nie planować moich podróży, ale iść za ciosem. Jednocześnie nie zapomniałam o moim życiowym celu, jakim jest utrzymywanie się z podróży, do czego powoli, ale konsekwentnie dążę.
I na koniec – poznałam wielu niesamowitych ludzi. Podziwialiśmy wspólnie wschody i zachody słońca. Piliśmy, tańczyliśmy, bawiliśmy się. Godzinami rozmawialiśmy na tematy poważne i błahe. Płakaliśmy ze wzruszenia i z żalu. Oglądaliśmy razem filmy, pływaliśmy w oceanie, paliliśmy ogniska na plaży. Podkradaliśmy sobie nawzajem jedzenie z talerza. Chodziliśmy do kina i na karaoke. Upijaliśmy się tanim winem. Chodziliśmy boso. Spaliśmy w południe w hamakach pod palmami.
Tak naprawdę miejsce to tylko miejsce. To, co czyni je naprawdę wyjątkowym to ludzie. Ludzie, którzy na chwilę, na kilka dni, tygodni, miesięcy staną się twoją rodziną. Ludzie, dzięki którym rośniesz. Ludzie, z którymi się rozstaniesz, ale wiesz, że spotkacie się znowu gdzieś w świecie. Na pewno.
Mój rok w Azji był dobry. Jeden z najpiękniejszych okresów mojego życia!
Plany na kolejny rok podróży…?
Mam ich trochę w głowie, ale – jak już wspomniałam – nie chcę niczego planować na 100%. Na pewno zostaję w Wietnamie. Zwiedzę co nieco tego niesamowitego kraju. Poza tym poskaczę trochę po Azji – w październiku wracam na kilka dni do Manili, a do tego bardzo chcę odwiedzić Hong Kong, Tajwan, Brunei…
Daję sobie czas, żeby odbudować swój budżet i rozwinąć się właśnie jako cyfrowy nomada. Poza tym czekam na moją Siostrę, która przyjedzie w listopadzie. 😀
Zamierzam jeszcze więcej czytać (w kolejce jest kilka reportaży podróżniczych i znowu trochę klasyki) i pracować nad regularnością mojego pisania – w końcu to właśnie chcę robić. Chcę rozwinąć mój blog, a szczególnie ten po angielsku.
Ach, no i żebym nie zapomniała! Dokładnie za pół roku i tydzień rozpoczynam kolejną dekadę mojego życia 😀 30. urodziny będę świętować gdzieś w Azji dlatego tym bardziej chcę pracować nad sobą i moimi celami. Żebym mogła sama sobie pogratulować jak dobrze kończę bycie 20-latką i zaczynam moje 30 lat. 🙂 A ponieważ wam to właśnie oznajmiłam, to nie mogę się z tego wycofać. 😉
#
Co roku robiąc podsumowanie twierdzę, że ten rok był dobry. Każdy kolejny rok jest coraz lepszy. Dlaczego tak się dzieje? Bo chcę się uczyć i rozwijać. Pracować nad sobą i korzystać z życia.
Spędziłam rok w Azji. Spełniam swoje marzenia i nie odkładam ich wreszcie na później.
To jest mój przepis na sukces. Jestem szczęśliwa. 🙂
#
Rok w Azji: Ile to kosztuje?
Pieniądze to temat trochę tabu. Wszyscy chcą / muszą je mieć, ale nie wszyscy chcą o nich rozmawiać. Postanowiłam opublikować ile kosztował mnie mój rok w Azji i skąd wzięłam na to pieniądze.
Najpierw jednak zdradzę wam dwie moje tajemnice:
1. wyjechałam z Polski mając na koncie zaledwie 1200 usd;
2. mój klucz do sukcesu to SLOW TRAVEL i praca z pasją.
Jak podróżuję? Korzystam z lokalnego transportu. Zwykle albo stołuję się w (naj)tańszych knajpach. Od kiedy mieszkam w Sajgonie i mam własną kuchnię, to gotuję sobie sama, chociaż wychodzi to nieco drożej niż street food. (Moje spodnie jednak nie narzekają, bo schudłam 7kg od kiedy przestałam jeść ryż lub nudle na śniadanie.) Czasem wyjdę na imprezę, do kina czy po prostu gdzieś ze znajomymi. Ale nie jestem typem, który trwoni hajs bez zastanowienia.
Ale najważniejsze (i chyba najbardziej kosztochłonne) jest zakwaterowanie. Dlaczego w ciągu roku odwiedziłam tylko 8 krajów? Bo planowałam podróżować i pracować. Poza tym często się po prostu gdzieś zasiaduję, bo mi się akurat tam podoba, nawet jak nie ma za bardzo co robić. 😀
A wiecie, z pracą w podróży jest tak, że nie można tydzień jeździć, a potem w ciągu jednego dnia starać się nadrobić zaległości przy kompie. Zależność jest taka: tydzień jeździsz – tydzień pracujesz. Jeździsz 4 dni to 4 dni pracujesz. Jeździsz miesiąc… no, to pracujesz co 2-3 dni, bo odłożenie pracy na miesiąc przynosi więcej szkody niż pożytku.
Przez 3 miesiące (w Kolombo, Manili i Kuala Lumpur) korzystałam z workawaya, czyli pracowałam w hostelach w zamian za zakwaterowanie. Taka praca zajmuje zwykle ok. 5h dziennie, 5x w tygodniu. Dzięki temu miałam czas na pracę przed kompem, poznanie miasta, w którym akurat przebywam i krótkie wypady na weekend.
Skąd biorę hajs? Z pasji. Należę do tych osób, które postawiły wszystko na jedną kartę i postanowiły żyć z podróżowania, chociaż jest to cholernie trudne.
Pierwszy rok jednak – mimo popełnionych błędów – wygląda całkiem nieźle. Ważne, że jest na plusie, chociaż przez kilka miesięcy saldo mojego konta dawało czerwienią po oczach. To przez błędy, które popełniłam w okresie grudzień – luty. Pieniądze wystarczyły mi do połowy marca. Wtedy postanowiłam osiąść w Wietnamie na dłuższą chwilę. Daję sobie czas na zarobienie dodatkowych pieniędzy, pracę nad blogiem i powolne odkrywanie Azji.
Więc co takiego robię, że pasja daje mi pieniądze? Piszę: przewodniki, artykuły podróżnicze, i to w dwóch językach. Organizuję wyjazdy. Prowadzę 2 blogi podróżnicze – po polsku i po angielsku. Dodatkowo uczę teraz angielskiego, choć nie mogę powiedzieć, żeby była to moja pasja. Ale z pasją kupuję bilety lotnicze za pieniądze, które daje mi właśnie bycie nauczycielem. 😉
No, dobrze. Ale odpowiadając na pytanie: ile kosztował mój rok w Azji? Mówię:
Średnio miesięcznie wydałam 2115 zł (ok. 580 usd / miesiąc). Przypominam, że wyjeżdżając miałam ze sobą 1200 usd.
Tutaj tylko wspomnę, że podczas workawaya wydawałam średnio 1750 zł / miesiąc. Wiem, że da się i 700 zł, to zależy co się robi, gdzie się je, co się zwiedza itp.
Natomiast kiedy aktywnie podróżowałam, to wydawałam nawet i 3000 zł / miesiąc. I to był błąd – trzeba było żyć trochę oszczędniej. Bo da się oszczędniej!!!
Ale skoro wyjeżdżając miałam 1200 usd, a miesięcznie średnio wydawałam 580 usd to nasuwa się kolejne pytanie: ile zarabiałam, skoro od początku planowałam, że będę w podróży pracować? Odpowiadam: średnio zarabiałam 650 usd / miesiąc.
Tak, zarabiałam więcej, niż wydawałam. Skąd w takim razie wzięły się moje problemy finansowe i czerwone saldo?
Cóż, przyznam, że większość tych pieniędzy zarobiłam już będąc w Sajgonie… (I to nie tylko z uczenia angielskiego.) To też jest dobra lekcja życia w podróży. Zamiast myśleć „ach, pracowałam tyle w ciągu ostatnich dwóch miesięcy to sobie teraz odbiję!”, lepiej pomyśl: „mam nadwyżkę pieniędzy obecnie, ale za dwa miesiące mogę ich nie mieć – lepiej odłożę na czarną godzinę…” To był mój gwóźdź do trumny. Trochę za bardzo się rozpastwiłam.
O pieniądzach to ja mogłabym długo i namiętnie. Jak się przygotować finansowo do podróży? Na co wydawałam pieniądze przed wyjazdem? Ile trzeba przygotować pieniędzy, jeśli nie planujemy po drodze pracować albo nawet korzystać z workawaya? Jak zarządzać budżetem w czasie podróży i dlaczego wbrew pozorom jest to ważne?
Ale o tym może kiedyś. Jak uzbiera się wystarczająco duża pula pytań. 😉
Tymczasem, lecę zarabiać pieniądze na październikowy wypad do Manili! Drugi rok na końcu świata rozpoczęty! 😀
Piekna relacja wspaniałej podróży. Powiem szczerze, że chyba nie jestem na tyle odważna żeby samej organizować taką podróz a Ty piszesz o tym z taka łatwością – zazdroszczę! Moim marzeniem od zawsze była podróż do Chin i udało mi się ale z pomocą biura podróży. Podróż wspaniała i z pewnościa nie zapomnę jej do końca życia.
Piękne… Azja na rok to moje marzenie i powoli się szykuję. Czekam z niecierpliwością na kolejne wpisy
Piękne zdjęcia! Okazuje się, że da się spełniać marzenia. Trzeba tylko chcieć 🙂 PS. Może po Wietnamie przyjdzie czas na Polskę? 🙂 Też mamy sporo pięknych miejsc, które warto zobaczyć 🙂
Ależ Polskę ja zwiedzam cały czas, jak tylko mam okazję! Chwilowo jednak mieszkam, a nie tylko podróżuję po Azji, więc Polska musi poczekać aż wrócę… 🙂
Pani Hanno, bardzo miło nam to słyszeć 🙂 Zapraszamy zatem do Szczyrku gdy będzie Pani w Polsce 🙂 Serdecznie pozdrawiamy!
Piękne zdjęcia i fajna przygoda.
Jesteś po prostu niesamowita. Podziwiam Cię za to, że masz odwagę iść za swoimi marzeniami. Twój blog zainspirował mnie do spełniania swoich marzeń podróżniczych, kto wie, może za rok też będę gdzieś w Azji 😉
Dziękuję, bardzo mi miło czytać takie komentarze. Tylko motywują do pisania tego bloga! 🙂 Kto wie, może się gdzieś w tej Azji spotkamy? 🙂 Pozdrawiam! 🙂
Haniu , ja nie ogarniam…jesteś NIESAMOWITA , „żyj z całych sił”, tego Ci życzę, ale Tobie już nic nie trzeba mówić Ty już nie będziesz mogła żyć inaczej .Nie wiem ilu ludzi stać by było na taką odwagę, a kobiet???
Wyobrażam sobie , co Twoja mama czuła , kiedy pierwszy raz wyjechałaś…ale teraz musi być tylko szalenie dumna z Ciebie. Pozdrawiam Cię serdecznie i trzymam kciuki, aby wszystkie Twoje marzenia sie sie spełniły.
Pisz dużo i rób zdjecia. Ps.- to w herbacie jest bezcenne.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Tak, rodzice bardzo przeżywali, ale teraz są dumni 🙂 Ok, będę robić zdjęcia i pisać. 😉 Pozdrawiam!
Jestem pełna podziwu dla Ciebie. Choć mam 47 lat to dopiero 3 rok próbuję podróżować na dużo mniejszą skalę z koleżanką, mamą lub nastoletnim synem. Wcześniej nie było na to szans z mężem katem. Teraz pomału spełniam swoje marzenia choć nie jest to łatwe będąc na etacie o który ciągle trzeba zabiegać.
Po prostu zazdroszczę Tobie pozytywnie , może i ja kiedyś tak spróbuję…
Dla mnie to jest naprawdę niesamowite jak ktoś wyrusza samotnie w taką podróż. Ja od zawsze marzę o zwiedzaniu różnych krajów (może nie aż tak dalekich na początek), ale niestety na razie nie byłam jeszcze za granicą, a mam już 25 lat. Mam jednak nadzieję, że w końcu nadejdzie ten dzień, w którym pierwszy raz przekroczę granice Polski.
Więc nie ma na co czekać! Ten dzień nadejdzie dopiero jak sama go sobie zorganizujesz 😉 Powodzenia!