Zauważyliście, że nie było na blogu podsumowania sierpnia, czyli 13 miesiąca w Azji? Dlatego, że był on tak nudny, że po prostu nie dało się o nim nic napisać. Praca tak mnie wciągnęła, że nawet nie zauważyłam, kiedy minął sierpień.
Wrzesień wcale nie był lepszy, chociaż już coś drgnęło, ale o tym za chwilę. Najpierw dygresja.
Napisanie posta o nudnym sierpniu byłoby pisaniem na siłę. A ja lubię stawiać na jakość moich postów bardziej niż na ilość. Więc miesiąc 13 przeskoczyłam.
Teoretycznie mogłabym przeskoczyć też wrzesień, czyli miesiąc 14, bo on wcale nie był lepszy. Wtedy zrobiłabym podsumowanie 3 miesięcy w jednym. Z drugiej strony jednak we wrześniu doszłam do pewnych wniosków, o których chciałabym napisać, a czy jest na to lepszy moment jak post osobisty?
No to jedziemy!
Tutaj znajdziesz pozostałe miesięczne podsumowania od początku mojego wyjazdu!
Wniosek 1: Pisanie
Tak jak wspomniałam – myślałam o podsumowaniu sierpnia, września i października w jednym poście na początku listopada. Ale stwierdziłam, że nie chcę upychać do jednego tekstu kilku miesięcy.
Głównie dlatego, że ostatnio przeczytałam podsumowania moich miesięcy od początku do końca. Od sierpnia 2016 przeanalizowałam cały swój rok i… cieszę się, że pisałam te podsumowania. Jedne miesiące były pełne wrażeń i przygód, inne trochę spokojniejsze. Ale w moich osobistych tekstach pisałam o swoich emocjach, wzlotach i upadkach i fajnie jest wrócić do tych tekstów. Sprawdzić, jak ja się zmieniam i jak zmienia się mój rok.
Choć nie piszę już moich pamiętników codziennie (przestałam jakieś 10 lat temu, lol), to te co miesięczne też pozwalają wyciągnąć wnioski! 😉
Wniosek 2: Rutyna
Podróżowanie jest zajebiste i uwielbiam być w drodze, ale nie oszukujmy się – nie da się ciągle podróżować i pracować z łóżka w hostelu lub przy stole w pokoju wspólnym, gdzie ludzie opowiadają ciekawe historie i zawsze chcesz ich posłuchać. Albo w kawiarni, gdzie nie masz swojego regularnego miejsca pracy. Albo nie da się podróżować kilka tygodni, a potem spodziewać się, że w tydzień nadrobi się zaległości.
Cyfrowi nomadzi, freelancerzy w podróży często mówią, że zostają gdzieś na 3-6 miesięcy, może dłużej, żeby po prostu pracować w jednym miejscu. Mieć swoją prywatność, pokój z BIURKIEM i zbudować rutynę.
Rutyna to nic innego jak tysiące małych nawyków, które budują twój dzień. Wstawanie o konkretnej godzinie, poranna kawa czy herbata, uporządkowane miejsce pracy, odpowiednie światło i pozycja przy biurku, a także wiele innych detali, o których zwykle nie myślimy. Chociażby własne miejsce pracy, wygodny dostęp do notatników, ołówków, itp. Coś nie wypali i od razu rutyna się sypie, a produktywność trafia szlag.
Do tego rutyny nie da się stworzyć w jeden dzień. Szczególnie po kilku tygodniach intensywnego podróżowania. Jest to mozolne odbudowywanie nawyków. Coś jak powrót do pracy po urlopie – zajmuje trochę czasu, żeby się przyzwyczaić, prawda? Tak samo jest z pracą z domu.
Rutyna jest potrzebna, bo pozwala być bardziej produktywnym i efektywnym.
Jednak mój problem z nią jest taki, że czasem za bardzo rzucam się w wir pracy. Mam tendencje do pracoholizmu. Potrafię kilka dni pod rząd pracować po 12 godzin przed komputerem. Albo w ogóle nie wychodzić z domu jak jakiś wampir. Zawsze znajdzie się coś do zrobienia. Szczególnie, gdy pracuję nad konkretnym projektem. Zaraz zrobię przerwę, tylko jeszcze…
I tu muszę nauczyć się wybierać lepiej zadania do zrealizowania – bardzo łatwo jest pracować dużo, ale dużo lepiej jest pracować efektywnie. Robić to, co faktycznie przyniesie korzyści.
Poza tym muszę pracować nad higieną mojej kreatywności, że tak to ładnie nazwę. 😀 Krótko mówiąc – nie samą pracą człowiek żyje! No i jak można twierdzić, że się kocha podróże, a potem przez miesiąc nie zrobić praktycznie nic podróżniczego? 😛
Czasem tak się pogrążam w pracy nad projektem, że zapominam o innych moich potrzebach, czyli podróżowaniu i małych przygodach. I wtedy rutyna mi zaczyna doskwierać i rzucam krzesłami.
Wniosek 3: Podróżowanie
Sierpnia praktycznie nie zauważyłam, bo tak się sama zapracowałam. Wkurzyłam się za to na siebie i postanowiłam, że od września co najmniej raz w miesiącu zrobię sobie małe wakacje. Odwiedzę nowe miejsce, pozwiedzam. Poszukam nowych tematów do pisania (jakbym wcale nie miała miliona zaległych…).
We wrześniu już było lepiej. Pojechaliśmy do tuneli Cu Chi, popracowałam trochę w kawiarniach. Zmieniłam otoczenie. To był taki trochę powiew świeżości i okazja do nabrania dystansu.
Przypomniałam sobie, że te moje małe przygody nie leżą na ziemi. To ja sama powinnam o nie zadbać, a nie zapracowywać się na śmierć, a potem mieć pretensje, że nudno.
Więc na kolejne miesiące planuję tych moich przygód trochę więcej. A przynajmniej tyle, na ile pozwolą finanse. Już wkrótce Manila!
A wy macie jakieś sposoby na powiew świeżości, kiedy akurat nie możecie ruszyć się z domu na dłużej? Podzielcie się pomysłami w komentarzach! Chętnie poszukam inspiracji. 🙂
Wniosek 4: Pieniądze
Jeszcze na blogu nie ukazała się moja szalona styczniowa historia o dołku finansowym, w który wpadłam przez chorą psychicznie naciągaczkę. Serio, napiszę o tym kiedyś, bo historia jest taka, że słucha się jej z wymalowanym WHAT THE FUCK na twarzy. Ale najpierw muszę przełknąć gorzką pigułkę zażenowania. 😛
Tak czy tak, kilka ostatnich miesięcy spędzałam właśnie na wychodzeniu z tego dołka, dlatego nie chciałam pieniędzmi szastać na prawo i lewo. Żyłam w miarę oszczędnie i siedziałam grzecznie w domu.
Ale to się zmieniło! 😀 W najbliższy czwartek lecę do wspomnianej przed chwilą Manili na Filipinach, bo muszę wyrobić nową wizę do Wietnamu (czyli po prostu opuścić na chwilę kraj). I już kupiłam bilety na Quest Festival w Hanoi w listopadzie – jeden z 300 najlepszych kilkudniowych festiwali na świecie! Lecimy tam razem z moją Siostrą, która przyjeżdża do mnie na 2 tygodnie. Kolejna mała przygoda nadciąga!
Dobrze, że mam na co czekać, bo inaczej w ogóle bym zwariowała. Ale później, już po festiwalu Quest, zamierzam przeznaczać regularnie część budżetu na moje małe przygody. 😉
Zauważyłam też, że nawet takie małe weekendowe atrakcje potrafią bardzo pozytywnie wpłynąć na mój nastrój i to przez kilka kolejnych tygodni! Jestem bardziej energiczna, pozytywna, produktywna i zmobilizowana. Takie małe rzeczy, a tak dużo potrafią zmienić w życiu!
###
Cieszę się, że zrobiłam to podsumowanie, choć więcej w nim przemyśleń niż tego co się wydarzyło. Ale będę do tego wpisu wracać, kiedy znowu rutyna kopnie mnie w dupę i będę rzucać krzesłami z przepracowania.
Poza tym plany na październik i listopad są ambitne, więc spodziewam się, że kolejne miesięczne podsumowania też będą ciekawsze. Ach, no i co najlepsze? W kolejce mam pełno nowych wpisów, nad którymi pracowałam ostatnio. Już nie mogę się doczekać, żeby wam je pokazać! 🙂
Najważniejsze, że wiem co mi się podoba w mojej rutynie, a co mi przeszkadza. I zamierzam nad tym pracować! 🙂
Hanka,
z tą rutyną rozumiem Cię bardzo! Miesiąc temu wróciłem do Polski, bajkowe życie w Estonii się zakończyło i też zapragnąłem jakiejś rutyny, do której próbuję siebie przyzwyczaić, choć bez kryzysów się nie obchodzi narazie.
I mam także nadzieję odkuć się z dołka finansowego, ale to jak Tobie to zeszło na to ponad pół roku, to mi pewnie podobnie 😛 dobrze mieć jakiś punkt odniesienia w Twojej postaci 😀
Kuba, dzięki za komentarz! (Jak widzisz rutyna trochę mnie opóźnia z odpowiadaniem hahaha) Trochę łatwiej się wychodzi z tego dołka, kiedy wiesz, że nie jesteś sam na świecie z takimi problemami 😀 Trochę z organizacją finansów pomógł mi blog Michała Szafrańskiego, więc polecam. A jak będziesz potrzebował motywacji to wal jak w dym 😀 buziaki z Wietnama!