Mam wrażenie, że dopiero co wczoraj przyjechałam do Granady, a tu już minął maj, ostatni miesiąc mojego wolontariatu. Nawet nie zauważyłam kiedy stuknęło osiem miesięcy w Hiszpanii!

Po prostu bardzo dużo się działo. Mogę nawet powiedzieć, że maj mnie nieco zmęczył. Psychicznie, bo kończyłam swój wolontariat, i fizycznie, bo było dużo jeżdżenia po Andaluzji, a upały już się zaczęły robić nieznośne.

I to wszystko wyszło jakoś tak nie do końca jak to sobie wyobrażałam miesiąc temu.

Pisałam wtedy, że ruszam w krótką objazdówkę po Andaluzji i chcę zobaczyć Kordobę, Sewillę, Kadyks, Gibraltar, Malagę i Rondę. To się jakoś nie udało.

Pisałam też, że nie chciałam wracać w kwietniu z Polski do Hiszpanii. Że Granada zaczęła dawać mi znaki, że powinnam wyjechać, i taki był zamiar. Ale to też się jakoś nie udało.

I jeszcze pisałam, że znowu wywrócę moje życie do góry nogami. I to akurat się udało, co pewnie was nie dziwi, jeśli czytacie ten blog. Ja po prostu tak mam 😀

No, ale po kolei.

Koniec mojego wolontariatu EVS

Po tym jak wróciłam do Hiszpanii po krótkim pobycie w Polsce, nagle w naszej organizacji pojawiło się mnóstwo śmiesznych zadań typu „ułożenie playlisty” do zrobienia w ciągu kolejnych tygodni – oczywiście bez konkretnego deadline’u, tylko do 26. maja, ale i tak za chwilę zaczęliśmy dostawać pytania czy już zrobiliśmy co mieliśmy zrobić. Standard.

Przyznam szczerze, odliczałam już dni do końca mojego projektu. I mam wrażenie, że lokalna organizacja, w której pracowałam, też. Po prostu jakoś atmosfera siadła. Chyba nie potrafiliśmy nawzajem spełnić swoich oczekiwań. Na koniec wyszliśmy na pożegnalne tapas i tyle. Dosłownie, tyle.

zakątki Sewilli

Trochę przyjęłam z ulgą to, że już ten projekt za mną, ale z drugiej strony było mi szkoda. Tego, że nie do końca udało mi się go wykorzystać, a już na pewno dać od siebie nic, w czym czułabym się kompetentna. Tego, że faktycznie w pewnym wieku dostrzega się już bezsens niektórych działań. I chyba najbardziej tego, że po ośmiu miesiącach w Hiszpanii, ja ciągle nie mówię po hiszpańsku.

Owszem, rozumiem dużo. Bardzo dużo! Coś tam też powiem w bardzo podstawowym zakresie, ale np. nie umiem odmieniać czasowników w czasie przeszłym i przyszłym, więc wszystko u mnie odbywa się TERAZ. 😀 Ale już głębszej konwersacji nie udźwignę. Chociaż ostatnio miałam rozmowę przez telefon po hiszpańsku! I 90% czasu zastanawiałam się czy dobrze rozumiem 😀

Chodzi mi o to, że 8 miesięcy to jest wystarczająco dużo czasu na ogarnięcie języka, szczególnie gdy żyje się właśnie w Hiszpanii. Ale – pisałam już o tym w poprzednich miesiącach – naszej organizacji niekoniecznie zależało na uczeniu nas hiszpańskiego, a na prośbę o lokalnych wolontariuszy, którzy by nas uczyli, dostaliśmy odpowiedź „a co taki wolontariusz będzie z tego miał?” (a co ja z tego mam, że też tam jestem wolontariuszem?). W sumie o to mam do organizacji największy żal.

Z mojej strony natomiast, mogłabym przecież tak jak mój turecki współlokator – chodzić do klubów, poznawać ludzi, uczyć się hiszpańskiego z konwersacji na żywo. No, ale ja nie lubię klubów, a jak mam zagadać do ludzi, których nie znam i z którymi nic mnie nie łączy, to prędzej umrę.

wąwóz Caminito del Rey

Więc pozostaje mi moja apka DuoLingo na telefonie, słuchanie muzyki, oglądanie i czytanie wszystkiego co wpadnie mi w ręce, i rozmawianie ze znajomymi. Z tym ostatnim jest najgorzej, bo ciągle czuję się bardzo niepewnie i mam barierę językową i po prostu trudno mi się odezwać.

No, ale to tak na marginesie. Wspomniałam o tym, bo nauka hiszpańskiego będzie miała swój ciąg dalszy!

Wizyta rodziców

Pod sam koniec maja odwiedzili mnie moi rodzice ze swoimi znajomymi. Przyjechali do Andaluzji na 10 dni i już podczas drugiego czy trzeciego dnia ze mną stwierdzili, że to zdecydowanie za krótko. Zgadzam się. 😉

Z rodzicami odwiedziliśmy Malagę i kanion Caminito del Rey, a później przyjechaliśmy do Granady. Jednak poruszanie się po mieście samochodem to zupełnie inne doświadczenie niż życie tutaj i chodzenie wszędzie na piechotę. Pokazałam im Albaizin, czyli dawną mauryjską dzielnicę, zwiedziliśmy Alhambrę za dnia i w nocy, zabrałam ich na najlepsze tapas w mieście 😀 Przyznam, że byłam nieźle wypompowana tymi kilkoma dniami. Później ja zostałam w Granadzie, a rodzice pojechali dalej zwiedzać Andaluzję.

Krótki trip po Andaluzji

Chwilę po rozstaniu z nimi, jak już oficjalnie skończyłam mój projekt, spakowałam plecak i sama ruszyłam na podbój Andaluzji.

Kordoba

Jak już wspomniałam wcześniej, planowałam zobaczyć Sewillę, Kordobę, Kadyks, Gibraltar, Malagę i Rondę.

Malagę udało mi się zobaczyć z rodzicami, zamiast Rondy byłam w Caminito del Rey.

Mój trip okroiłam do samej Sewilli i Kordoby, bo okazało się, że poza Granadą, Andaluzja wcale nie jest taka najtańsza. Wolałam spędzić więcej czasu na poznanie mniejszej liczby miejsc, niż po łebkach zobaczyć jak najwięcej. Zależało mi przede wszystkim na zebraniu dobrego materiału na bloga, co myślę, że udało mi się całkiem nieźle. 🙂

Kadyks, Gibraltar, Rondę, a także kilka innych miejsc nadrobię, bo…

Jednak zostaję w Granadzie!

Przez maj miałam też czas zastanowić się, co będę robić dalej. Na podjęcie decyzji duży wpływ miały kwietniowe zamachy na Sri Lance. Spowodowały one spadek ruchu turystycznego nawet o 80%, a co za tym idzie pozbawiły dochodu setki tysięcy zwykłych Lankijczyków i ich rodzin.

I rykoszetem trafiło się także mi, bo Sri Lanka jest moim głównym źródłem utrzymania, więc nagle zainteresowanie tym krajem jako kierunkiem na wakacje było niemal żadne. Dodatkowo zbiegło się to też z niskim sezonem na wyjazdy…

Mezquita w Kordobie

Cała ta sytuacja była dla mnie czymś nowym i zupełnie niespodziewanym. Przyznam, że z punktu widzenia freelancera, którego dochody już i tak zwykle bywają bardzo nieregularne, było to też bardzo stresujące doświadczenie.

Ale w końcu udało mi się wyciągnąć z tego wnioski i przyznaję, że była to dla mnie bardzo ciekawa lekcja, która mocno mnie zmotywowała i pobudziła do bardziej kreatywnego myślenia. Live and learn – teraz planuję jak zabezpieczyć się przed podobną sytuacją w przyszłości.

Nie chcę tu robić z siebie ofiary jak to ja bardzo ucierpiałam przez zamachy na Sri Lance. Oczywiście najważniejsi są ludzie tam, a ja mogę przecież inaczej zarabiać na życie. No, ale że te wydarzenia bardzo zmąciły mój spokój ducha w maju, to o tym wspominam.

Mimo wszystko trochę mi się dostało i głównie ze względów finansowych podjęłam decyzję, że zostaję w Granadzie. Po pierwsze, życie jest tu naprawdę tanie w porównaniu z innymi miastami w Hiszpanii. Po drugie, chcę wreszcie usiąść na tyłku i po prostu pracować. Idą bardzo gorące miesiące, więc wolę zabunkrować się w chłodnym mieszkaniu i naparzać w klawiaturę.

fot. Kinga Mądro

Życie do góry nogami

I w ten sposób moje życie znowu wywróciło się do góry nogami, trochę niezależnie ode mnie, ale wcale nie narzekam. Miałam wyjechać z Granady, ale teraz zostanie tutaj wydaje mi się najlepszą opcją.

Ciągle mieszkam jeszcze w naszym wolontariackim mieszkaniu w centrum Granady, ale jestem na etapie szukania własnego kąta. I mocno mnie to ekscytuje! 😀 Co prawda aż mnie głowa boli, kiedy myślę o ponowanym pakowaniu wszystkich moich gratów, ale z drugiej strony strasznie się jaram perspektywą dalszego życia w Granadzie – bardziej na swoim.

Planuję też lepiej wykorzystać to, że ciągle jestem w Hiszpanii, zmobilizować się do utrwalania mojego hiszpańskiego i jakoś przełamać tę nieszczęsną barierę językową.

Mam mnóstwo pracy na blogu, pełno miejsc do opisania i zdjęć do przejrzenia. Mam nadzieję też zobaczyć pominięte miejsca oczywiste i te mniej oczywiste w Andaluzji. Choć to akurat muszę zrobić albo teraz w czerwcu, albo jak przejdą już największe upały. Nie wyobrażam sobie zwiedzać Andaluzji przy ponad 40 stopniach Celsjusza…

Czerwiec zapowiada się bardziej statyczny i pracujący, a tym samym nieco nudny. Może się okazać, że jego podsumowanie zrobię razem z lipcem. Ale spokojnie, na blogu i tak będzie się działo! 🙂

fot. Kinga Mądro