Łaaaaaał! Łałałałał! Albo nawet jak powiedział Borat: łała łi ła! Siedem miesięcy w Hiszpanii za mną. Przede mną ostatnia prosta w Granadzie: za miesiąc kończę mój wolontariat i stąd wybywam. Szczegóły później, najpierw podsumujmy ten kwiecień, bejbe!

Ach, co to był za miesiąc! Ile się działo! Ile było pozytywnej energii, dobrych ludzi, motywacji, śmiechu i dyskusji! Mogę powiedzieć, że moje kwietnie są zajebiste już od kilku lat! I mam nadzieję, że to się nie zmieni. 🙂

Więc co takiego się działo, że i ten kwiecień był taki fajny?

fot. Kinga Mądro

Wizyta Kingi

Na początku miesiąca odwiedziła mnie Kinga z bloga Floating My Boat. I szczerze przyznam, że to była najbardziej oczekiwana wizyta dla mnie.

Po pierwsze dlatego, że z Kingą świetnie się dogadujemy. Nie tylko prywatnie, ale też biznesowo. Mamy mnóstwo przemyśleń, wniosków, pomysłów, a po każdym spotkaniu aż czacha dymi, żeby tylko usiąść do kompa i zapieprzać, zapieprzać, zapieprzać. No, chce się pracować po prostu!

Po drugie dlatego, że nasz podróżniczy tandem jest dość zabawny. Kto oglądał nasze instastory miał okazję pośmiać się nieco, kiedy zgubiłam Kingę (gdzieś akurat skręciła, żeby robić zdjęcia) i nawoływałam ją przez instagrama (wiedziałam, że ona za chwilę coś opublikuje i wtedy zobaczy mój apel!), kiedy Kinga plugawo maczała churrosy w czekoladzie albo po prostu jak rozglądając się za ciekawymi kadrami, radośnie wdepnęła w psią kupę. A mówiłam, żeby uważała!

Kinga, Hanna i plugawe churrosy; fot. selfie

Po trzecie dlatego, że ja – w przeciwieństwie do Kingi – jestem… domatorem. 😀 Tak, podróżniczka-domatorka, dobrze czytacie. A Kinga jest moim motywatorem (weź, idź na spacer!), więc podczas jej wizyty miałam okazję wreszcie zwiedzić Alhambrę (ten moment, kiedy naparzał deszcz, wiatr i grad, a Kinga zaplątała się w swój wór przeciwdeszczowy <3), odnaleźć murale w dzielnicy Realejo i spróbować najlepszych churrosów ever! Kinga przyjechała na niemal cały tydzień, więc nie spieszyłyśmy się z odkrywaniem miasta i tak właśnie było najlepiej. I najzabawniej.

Powinnyśmy jakoś oficjalnie ten podróżniczy tandem nazwać, np. Floating My Walizka czy coś takiego. Szczególnie, że mamy w głowie kolejny wspólny wyjazd (tzn. tak naprawdę pierwszy dłuższy), ale dopóki nie będzie biletów to mam zakaz zdradzania dokąd! 😀

Hanna i blogerzy 😀 fot. Kinga Mądro

Cieszyn, czyli blogerska brać

Ledwo Kinga wyjechała, a sama wsiadłam w samolot i poleciałam do Polski. Po wizycie u Rodziców wesołym pociągiem z Julią (Where is Juli+Sam?), Kamilą (Kami Everywhere) i Agnieszką (Szwędacz) ruszyłam na południe kraju, żeby jak co roku spotkać się z innymi blogerami podróżniczymi.

Ok, może nie jak co roku. Choć nasze Ogólnopolskie Zjazdy Blogerów Podróżniczych w Cieszynie organizujemy od kwietnia 2014 r. to niestety opuściłam 2 z nich: w październiku 2016 i kwietniu 2017, kiedy byłam w Azji. Ale później obiecałam sobie, że kiedy jestem w Europie, to MUSZĘ być na kolejnym zjeździe. Więc przyjechałam specjalnie z Hiszpanii.

I jak zwykle się nie zawiodłam. Uwielbiam spotkania z ludźmi, którzy na wiadomość „lecę do…” nie pytają „skąd Ty masz na to pieniądze?”, tylko mówią „ale zajebiście!” 😀 No, my po prostu rozumiemy, że nic tak nie wprawia w dobry nastrój jak nowe bilety lotniczne i perspektywa przygody. A jeszcze jak połączy się to z „będziesz pisać o tym na blogu?” to już w ogóle petarda.

Podróżnicze 1z10 😀 fot. Kinga Mądro

A poza aspektem towarzyskim zjazdu, który mimo wszystko jest dla mnie priorytetowy, było też kilka prelekcji, w których wzięłam udział. Dobra, tylko dwie (pozdro dla Busem przez ŚwiatBunkrów nie ma), ale sporo z nich wyniosłam. Szczerze mówiąc, więcej uczę się z rozmów z ludźmi i wymiany doświadczeń w kuluarach, niż na prelekcjach.

Co tu dużo mówić, jednak po ośmiu latach (prawie dziewięciu!) blogowania, z czego prawie pięciu profesjonalnie, uczenia się, konferencji, zjazdów, prelekcji, webinarów etc. etc. trudno mnie czymś zaskoczyć. Nie chcę brzmieć arogancko, jednak doświadczenie mam duże i jestem tego świadoma. Jednak teraz najwięcej o blogowaniu uczę się poprzez dyskusję. No, ale to tak na marginesie.

Wracając do Cieszyna – to chyba najlepsze, co mogło się nam, polskim blogerom podróżniczym przytrafić. Zajebiste miasto, gdzie zawsze można się opchać smażonym serem, kanapkami ze śledziem, wafelkami Prince Polo, w którym znajduje się jeszcze bardziej zajebisty 3 Bros’ Hostel, gdzie odbywa się cała impreza i gdzie znajduje się magiczna lodówka z czeskim piwem. Ukłony dla Mariusza i Adama, którzy wiedzą dobrze jak to ogarnąć!

Uściski i podziękowania dla Kamili (Kami and the rest of the world) za pomysł i Brewy (Jedź, Baw się albo Zjedz, Baw się) za przygotowanie imprezy, Marcina (Gdzie Wyjechać) za podróżniczo-blogowe 1z10 (tytuł Królowej Zjazdu z dumą przekazałam Dorocie z Born Globals), Ewie (Life Good Morning) i Jo (4ever moments) za głębokie rozmowy o życiu i śmierci, Ewie i Romkowi (Ewaway) za ogarnięcie mnie 😉 , i wszystkim nowym i starym mordom, które udało mi się poznać / ponownie spotkać, pogadać, pożartować, podyskutować. Mam nadzieję, że spotkamy się ponownie najpóźniej za rok!

blogerzy podróżniczy! fot. Kinga Mądro

A co tam w Hiszpanii?

Co mnie najbardziej uderzyło, gdy byłam w Polsce, to to, że nie chciało mi się wracać do Hiszpanii. I trochę mi się zrobiło przykro, że się tak poczułam.

Szkoda, bo uwielbiam Granadę. To naprawdę świetne, piękne miasto. Jednak praca z Hiszpanami i mój ciemny, nieproduktywny pokój tak mnie frustrują, że moje negatywne samopoczucie wpływa na mój ogólny nastrój i przez to nie umiem już cieszyć się Granadą. Naczynia połączone.

Chyba nie umiem się dostosować do innych warunków pracy niż sobie sama wypracowałam. Lubię moją rutynę, lubię planować i kiedy nic mnie nie zaskakuje. Lubię mieć wszystko poukładane. A tu jest tak, że wszystko jest na ostatnią chwilę. Last minute. Nawet weekendu nie można sobie zaplanować.

A nie, przepraszam. Ostatnio dostaliśmy GRAFIK. Pracujemy (tzn. mamy być w biurze) w godz. 10-14, potem siesta, a potem znowu 17-20. Bojkotuję go, bo po pierwsze – uważam, że siesta jest beznadziejna i nieproduktywna. Jak wychodzę z pracy, to ostatnią rzeczą, o której chcę myśleć jest to, że muszę do tej pracy wrócić za kilka godzin. No i to marnowanie czasu na łażenie tam i tu, i znowu tam. Niby nie mamy daleko, ale jednak. Wiecie o co chodzi. Niczym nie możesz się dokładnie zająć, bo zaraz się odrywasz i wracasz do biura.

Po drugie, po kiego wała siedzieć w biurze, jeśli nie mamy zadań? Nie chcemy grafiku z godzinami. Chcemy grafik z zadaniami. Co i kiedy mamy robić? Chcemy to wiedzieć teraz, a nie na ostatnią chwilę. No i do kiedy to ma być skończone, bo chcemy sobie rozplanować pracę i czas wolny. Mamy mieć spotkanie w tej sprawie pod koniec tygodnia.

Granada; fot. Kinga Mądro

I wiecie co, już tyle miesięcy o to prosiliśmy i nigdy nic z tego nie wynikło, że ja straciłam nadzieję, że cokolwiek się zmieni.

Do końca wolontariatu zostały mi cztery tygodnie. Da się wytrzymać na pędzącym jeżu, jak to mawia moja Mama. Odliczam dni, ale ogólnie nastroje z pracy odbijają się na moim doświadczaniu Granady. Nawet nie chciało mi się z tego ogólnego przygnębienia uczestniczyć w obchodach Semana Santa, czyli Wielkiego Tygodnia, które tutaj są naprawdę kolorowe i warto je kiedyś zobaczyć.

Jeśli czytacie mój blog od dłuższego czasu, to wiecie, że na koniec pobytu w Azji miałam ogromny kryzys, a potem jeszcze w Polsce dopadł mnie azjowstręt. Jeszcze w Wietnamie napisałam: “Zbyt dużo negatywnych znaków zebrało się w jednym momencie. Wietnam daje mi do zrozumienia, że mnie już nie chce i ja też już nie chcę tu być. Zbyt wiele rzeczy działa mi na nerwy i powinnam ruszyć dalej.”

Nie chcę, żeby było podobnie z Granadą. Emma, moja współlokatorka z Sajgonu, powiedziała mi kiedyś: wyjedź zanim znienawidzisz. Dlatego powinnam opuścić Granadę, żeby ciągle ją kochać.

Co później?

Jak tylko skończę mój wolontariat (już 25. maja!) to ruszam w szybką podróż po Andaluzji. Wreszcie zobaczę Kordobę, Sewillę, Kadyks, Gibraltar, Malagę i Rondę, a może nawet coś więcej. Będę zwiedzać i zbierać materiał na blog, żeby przez lato mieć o czym pisać (i Wietnam też będę nadrabiać!).

A potem znowu wywrócę swoje życie do góry nogami. Ale o tym kiedy indziej. 🙂

prawdziwe oblicze Hanny; fot. Kinga Mądro