Przytrzymam Was jeszcze w klimacie zaduszkowym i opowiem wam o swojej fascynacji mroczną stroną turystyki. Jestem tanatoturystą, mrocznym turystą, czyli interesuję się tym, co związane ze śmiercią, tragedią, przemijaniem.
Wiem co sobie myślicie – szurnięta jakaś. Cóż, nigdy nie byłam do końca normalna. Zawsze chodziłam własnymi ścieżkami. Ale bądźmy szczerzy – każdy z nas ma jakieś swoje dziwactwa. Co kto woli, tak? Ja wolę mroczną tematykę, wolę odwiedzić jakieś katakumby od czasu do czasu.
Oczywiście to nie jest tak, że czytam sobie np. o Auschwitz i myślę „o kurde, ale zajebiste miejsce, muszę tam koniecznie pojechać!” Nie, nie jest tak. Nie myślę, że takie miejsca są zajebiste, a odwiedzanie ich nie jest dla mnie zbyt przyjemne, ale to robię i chcę. Taka trochę forma masochizmu.

paryskie katakumby, źródło: flickr.com, Adam Baker
Po co to robię? Żeby nabrać większej wrażliwości i pokory na ludzkie cierpienie? Chyba można to tak tłumaczyć. Albo żeby potępiać tych, co to cierpienie zadają. Albo żeby po prostu uczyć się historii, bo w końcu podróże (również do takich miejsc) są najlepszą formą nauki. Ci, którzy nie znają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie pisał filozof i poeta George Santayana.
A może jest to związane z moim zainteresowaniem psychologią, która zajmuje się mechanizmami i prawami rządzącymi ludzką psychiką i zachowaniem? I wtedy zwykle zastanawiam się, jak to jest możliwe, że ktoś może tak po prostu zadawać cierpienie innym ludziom, a sam nie ponosić żadnych psychicznych czy emocjonalnych konsekwencji (sic!), nie ma sumienia czy co? Albo zastanawiam się nad tym jak bardzo zostaje okaleczona psychika ofiar, które przeżyły piekło związane ze świadomością, że mogą za chwilę zginąć.
Zwykle czytamy czy słyszymy o wojnie, o jakiejś ludzkiej tragedii na świecie, o strasznym kataklizmie, który pochłonął dziesiątki tysięcy ofiar, a potem to się kończy, my w naszym bezpiecznym europejskim grajdołku myślimy no, tak, teraz jest już dobrze, to tsunami/ludobójstwo/zamach było przecież 10 lat temu, o rany to już 10 lat, jak ten czas szybko leci!, a ja tak naprawdę interesuję się tym tematem bardziej, wchodzę w niego, zapuszczam korzenie dociekliwości i wiem, że nawet jeśli minie rok, 10 lat, czy całe życie, to ten strach, ten szok, ten koszmar ciągle siedzi w człowieku i zżera go od środka.
I dlatego jeżdżę do miejsc związanych z cierpieniem i śmiercią, żeby zrozumieć, że człowiek, który przeżył takie piekło, sam z tym sobie nie poradzi.
A może nie istnieje żaden konkretny powód? Może po prostu jeżdżę, bo jeżdżę?
To zainteresowanie śmiercią nie przyszło niedawno. Jak żyję, pamiętam, że najchętniej pochłaniałam wszystko, co może zawierać choć niewielki pierwiastek śmierci.
Czytając mitologie starożytnych cywilizacji najbardziej interesowały mnie wierzenia w życie pozagrobowe. To od greckiego boga i personifikacji śmierci Tanatosa (tak, Tanatosa, nie Hadesa; Hades nie był bogiem śmierci, tylko panem świata umarłych) właśnie wzięła się nazwa tanatoturystyka.
I przez to zainteresowanie wierzeniami w życie po śmierci już 12 lat temu przywiozłam do domu z Egiptu kamienną figurkę Anubisa, boga mumifikacji i życia pozagrobowego.
Ale spokojnie – raczej nie zwożę do domu czaszek i innych makabrycznych suwenirów. To nie ten rodzaj fascynacji.
Nie jest dla mnie fascynujące też czytanie o matkach Madzi czy cokolwiek takiego. W ogóle nie oglądam wiadomości (nie mamy telewizora), nie słucham ich w radio. Jeśli czytam to tylko na zagranicznych portalach, jak BBC czy Al-Jazeera.
Moje zainteresowanie śmiercią jest bardziej wyrafinowane.
Przede wszystkim wiąże się z historią i kulturą.
Interesują mnie takie tematy jak wojny w Europie, dlatego zdarza mi się czasem odwiedzić jakieś pole bitwy (ogromne wrażenie zrobiło na mnie pole bitwy pod Verdun, gdzie ciągle są okopy z czasów I wojny światowej, ale przez prawie 100 lat kompletnie porosły lasem) czy zaczytywać się i oglądać zdjęcia zniszczeń wojennych z czasów II wojny światowej (o Warszawie i Berlinie to ja bym mogła godzinami gadać).
Interesują mnie różnego rodzaju cmentarzyska i katakumby, kaplice czaszek, krypty itp. Głównie dlatego, że ciekawi mnie motywacja do urządzenia ich w jakiś konkretny sposób. Takim miejscem jest np. kaplica czasek w Kutnej Horze w Czechach, w której kości 40-70 tys. ofiar epidemii dżumy i różnych wojen zostały użyte do wykonania wystroju kaplicy, np. herbu rodziny Schwarzenbergów, żyrandola czy kielicha.
Albo więzienia. Np. londyńskie Tower czy paryskie Conciergerie, gdzie przetrzymywana była Maria Antonia przed zgilotynowaniem.
Jest też mnóstwo innych miejsc, których jeszcze nie odwiedziłam, ale chciałabym, jak np. Auschwitz (nie, jeszcze nie byłam), Czarnobyl, Ground Zero w Nowym Jorku, czyli miejsce, w którym kiedyś stały wieże World Trade Center, szkoła w Murambi w Rwandzie, gdzie 20 lat temu miało miejsce ludobójstwo Tutsi.
Nie lubię używać słowa „chciałabym” w kontekście tanatoturystyki, ale chyba nie ma żadnego innego, którego mogłabym użyć, ponieważ wszystkie synonimy słowa „chcieć”, jakie przychodzą mi do głowy, odnoszą się raczej do przyjemności. Leżę na szezlongu, ktoś mi macha nad głową wielkim wachlarzem z piór, a ja mówię z rozmarzeniem „Milordzie, chciałabym odwiedzić muzeum ludobójstwa!”
Nie. Nie. NIE.
No, ale coś mnie tam ciągnie. I prędzej czy później te miejsca zobaczę.
Chociaż niewątpliwie tego typu „atrakcje” wzbudzają wiele kontrowersji. Bo o ile jeszcze ja sama wiem, czym się kieruję i interesuję, i czego szukam w danym miejscu, to nie wiem czy to samo można powiedzieć o wycieczce szkolnej, która zwiedza Auschwitz i ogląda te wszystkie buty, okulary, protezy. Niby jest napisane w regulaminie muzeum, że należy w nim zachować należytą powagę i szacunek, ale… Tzn. na pewno nie można wszystkich licealistów wrzucać do jednego wora, ale znajdą się wśród nich takie osoby, które nie potrafią uszanować powagi tego miejsca.
I tak jest wszędzie, i w tym wszędzie zawsze trafi się ktoś, kto szuka taniej sensacji. To się nie tyczy tylko miejsc związanych ze śmiercią, ale również z religią. Sama byłam świadkiem jak para Azjatów w katedrze Duomo w Mediolanie robiła sobie zdjęcia klęcząc w ławce, układając ręce jak do modlitwy, usta w dzióbek i puszczając figlarnie oczko do obiektywu.
I jest to smutne, że takie bydło wpuszczane jest do miejsc, które dla innych ludzi mają jakieś znaczenie.
Natomiast ja mam swoją filozofię zwiedzania i na pierwszym miejscu jest dla mnie uszanowanie uczuć innych osób. Jeśli zwiedzam kościół, meczet, świątynię, staram się pamiętać, że ludzie przychodzą tu się modlić. To, że ja sama nie chodzę do kościoła, nie zwalnia mnie z obowiązku szanowania uczuć religijnych innych osób.
Jeśli zwiedzam miejsce związane ze śmiercią, słowa „spoczywaj w pokoju” nie są dla mnie tylko pustym sloganem, ale staram się tego pokoju nie zakłócać. Przychodzę, żeby zaspokoić swoją ciekawość, a nie po to, żeby gwiazdorzyć.
Przyznanie się do swojej inności i oryginalności wymaga odwagi. Więc tak, przyznaję się głośno – jestem tanatoturystą i interesuję się śmiercią i przemijaniem. Mam też kilka innych dziwnych zainteresowań i nawyków na swoim koncie, jak np. czytanie Biblii jako świetnej powieści o przygodach Jezusa (tak, tak ją nazywam), czytanie podręczników do historii, słuchanie muzyki klasycznej w czasie pisania nowych postów i inne, o których powiem Wam innym razem.
A Ty? Również jesteś tanatoturystą? A może jesteś, ale jeszcze o tym nie wiesz? Zdarza Ci się zwiedzać cmentarze i inne miejsca związane ze śmiercią? A może masz jakieś dziwne zainteresowania? Podziel się nimi w komentarzu!
Ło Matko! U mnie trzy ostatnie wpisy były o cmentarzach… A w planach podróżniczych mam Wieżę Czaszek w Niszu… Czyli że jestem tanatoturystką?
Najwyraźniej. Ale nie martw się, w tym klubie jest całkiem spoko 😀
Hmmmm…. powiadasz 😉
Ja mam koleżankę, której pasją są… czaszki. I podróże. Z tej to oto okazji planujemy Eurotrip po wszystkich czaszko-miejscach w Europie. Oczywiście Kutna Hora, nasza polska kaplica czaszek i paryskie katakumby są na liście 😉
Ooooookeeeej, nie mam więcej pytań 😀 Ale przyznam, że taki tematyczny trip jest super! 🙂
No ja cmentarze uwielbiam, zwłaszcza takie stare i wydawałoby się, że zapomniane ( moje ulubione to te staroangielskie ) i jak gdzieś jestem i „trafi” się cmentarz to wchodzę bez zastanowienia…I jeszcze lubię spacerować podziemiami :). Ale np. kaplica czaszek to miejsce zupełnie nie dla mnie…
Sama nie wiedzialam ze jestem:) bardzo mnie te tematy interesuja:)
Ja też tak naprawdę dowiedziałam się przypadkiem. 😉
Z takimi pasjami polecam Varanasi w Indiach lub Litang w Chinach(Syczuan). Kremacja zwłok nad Gangesem lub sky burial, gdzie ciałem zmarłego 'zajmuja’ się sępy…
pzdr
Chyba do tego etapu fascynacji jeszcze nie doszłam, ale podejrzewam, że na pewno znajdują się na świecie zainteresowani… 😉
Tak, Verdun też zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Bylismy już jakiś czas temu, jesienią, prawie nikogo nie spotkaliśmy w trakcie zwiedzania i non-stop siąpił deszcz. Czułam się jakby walki toczyły tam wczoraj, a nie ponad sto lat temu. I jeszcze katakumby w Palermo – to miejsce też na długo pozostanie mi w pamięci. Masz rację Haniu, że coś rzeczywiście jest w takich miejscach. Zdecydowanie dłuzej zostają 'w głowie’ i dają do myślenia.
Ostatnio panuje istna moda na nazywanie danej wycieczki czy wyjazdu tanatoturystyką. Wydaje mi się jednak, że od tematu śmierci i przemijania nie da się ot tak odciąć podczas podróży, bo jednak te elementy wiążą się z historią niemal każdego kraju (wojny, zarazy, epidemie itd.).
Ostatnio panuje w ogóle moda na dzielenie różnego rodzaju podróży na przeróżne -turystyki, i tak mamy też enoturystykę, turystykę przygodową, itd. itp.
Faktycznie, te elementy wiążą się historią danego kraju, ale jest też grupa ludzi, której jakby w ogóle nie interesowała ta historia albo jeśli już to bardzo pobieżnie, na zasadzie „ok, ok, chodźmy dalej…”
A moi znajomi zawsze się dziwią, gdy odłączam się od nich by zobaczyć miejscowy cmentarz, albo wybieram zwiedzanie katakumb.
Ja już się przyzwyczaiłam, że dla znajomych zawsze będę dziwakiem. 😉
To ja też dołączam do tego klubu. Pola bitew obowiązkowo (jestem historykiem z wykształcenia), poza tym kościoły ze swoimi katakumbami czy podziemnymi cmentarzami, zamki z lochami i cmentarze, nawet te niewielkie zapomniane… Chodzę tam by podumać, pofilozofować, pogadać sama ze sobą, ale także by złożyć szacunek tym, którzy cierpieli i ginęli w tych właśnie miejscach.
Jeśli chodzi o niewielkie i zapomniane cmentarze – mam taki jeden na wschodzie Polski, tuż pod samą granicą z Ukrainą, jest tam tylko kilkanaście grobów – naszych bliskich, kilku innych rodzin i mnóstwo grobów prawosławnych nawet z XIX wieku. Cmentarz jest w lesie i przyznam, że mnie fascynuje, chociaż zostanie tam w nocy wiązałoby się ze sporą odwagą. Klimat trochę jak z filmów o czarownicach… 😉
O Moja Droga to jest nas więcej. Śmierć ma w sobie jakiś element przyciągania. Budzi emocje, wywołuje silne wrażenia, a takie rzeczy pamięta się najdłużej. Zarówno w Kutnej Horze, jak i na Łyczakowskim byłam i to nie raz. Wg mnie śmierć jest równie fascynująca, jak życie być może dlatego, że nie może istnieć jedno bez drugiego.
Pięknie powiedziane!
Dołączam do klubu anonimowych tanatoturystów. Wrzuciłaś zdjęcie katakumb w Paryżu – niesamowite. W Palermo na Sycylii też katakumby robią pioronujące wrażenia. W ogóle wszystkie książęce historie, sale tortur i spiski – mrożą krew w żyłach, ale przyciągają.
Z takich miejsc, które ostatnio widziałam: Muzeum katastrofy na Ustice w Bolonii (wewnątrz wrak samolotu) i opuszczone miasta na Sycylii po trzęsieniu ziemi (o których ostatnio napisałam: https://zaleznawpodrozy.pl
Co do wraków – czy w takim razie nurkowanie we wrakach nie jest też pewną formą tanatoturystyki?
Tak, ja też jestem tanatoturystką. Interesują mnie miejsca tego typu, chyba właśnie ze względu na ich historię. Czarnobyl mnie zaszokował. byłam też na Polach Śmierci w Kambodży. Nie uważam tego za niezdrowe, raczej jest to kwestia upamiętnienia, uczenia się na błędach historii. Tak mi się wydaje.
W Czarnobylu nie byłam, ale ciągnie mnie bardzo. Kambodża zresztą też jest na liście. Gdyby tylko więcej ludzi myślało, że jest to uczenie się na błędach historii…
Robię to od dawna, dla pamięci, szacunku i nauki aby nigdy więcej.
Dla pamięci aby nie marnować swojego czasu i nie odkładać marzeń. Czas i śmierć przypominają mi, że jesteśmy tylko chwilowym mrugnięciem życia.