Przypadek sprawił, że wybrałam Sajgon (Ho Chi Minh City) w Wietnamie na moje tymczasowe miejsce do życia. Jak wygląda moja codzienność w tym azjatyckim megamieście, pełnym francuskich pozostałości sąsiadujących z  komunistycznymi czerwonymi flagami z sierpem i młotem? Dzisiaj o tym na blogu!

Sajgon. Cholera. Wciąż tylko Sajgon. Codziennie się łudzę, że obudzę się w dżungli. Tak narzeka kapitan Willard na początku kultowego filmu Francisa Forda Coppoli Czas apokalipsy.

I ja też tak czasem wzdycham, bo to miasto umie przytłoczyć tak mocno, że aż chce się wyrwać do natury (chociaż słowa kapitana to trochę inny kontekst, wojna itd.). Wiele osób twierdzi, że Ho Chi Minh City jest tak chaotyczne i praktycznie nie ma tu co robić, że większość przyjezdnych ucieka stąd po dwóch dniach. Inaczej jednak wygląda miasto, kiedy się je tylko zwiedza, a inaczej gdy się w nim mieszka.

Codziennie zdarza się tu coś, co cię zaskoczy, rozbawi albo wkurzy. Ile razy unosiłam tutaj brwi nie wierząc w to, co widzę, to tylko ja sama wiem. I mimo, że ten post jest długi jak rzadko się zdarza na blogu, to i tak czuję, że wyczerpuję zaledwie 1/5 tematu… 😉

Jeśli planujecie swoją podróż, przeczytajcie też informacje praktyczne dotyczące Wietnamu. Pamiętajcie, że przed wyjazdem musicie aplikować o wizę turystyczną do Wietnamu. Na blogu znajdziecie też trasę zwiedzania Ho Chi Minh City w 1 dzień, wycieczki z Ho Chi Minh City do tuneli Cu Chi, na wyspę Phu Quoc czy dalsze wypady – np. zwiedzanie atrakcji Hue.

A jeśli szukasz pomysłu na wyjazd do Wietnamu, chcesz jak najlepiej wykorzystać swój czas w tym kraju, zamiast tracić nerwy i pieniądze to skorzystaj z mojego doświadczenia w organizacji wyjazdów. Zaoszczędź godziny poszukiwań, zdobądź przydatne wskazówki i rekomendacje oraz omiń turystyczne pułapki!

w mojej ulubionej arabskiej knajpie w Sajgonie 😉

Sajgon to niezły sajgon!

Sajgon to megamiasto. Oficjalne statystyki mówią o 9 milionach mieszkańców, ale miasto rośnie tak szybko, że nie nadąża się z aktualizacją danych. Nieoficjalnie mieszka tu już 13 milionów ludzi, a 90% z nich posiada skuter.

Chyba określenie „sajgon” w polskim slangu oznaczające chaos, wzięło się właśnie od ruchu ulicznego w Ho Chi Minh City. Bałagan na ulicach jest chyba najgorszy w całej Azji Południowo-wschodniej. Nie ma tu metra (ciągle budują, ale mają już 10 lat opóźnienia…), więc wszyscy jeżdżą skuterami. Są też autobusy i samochody, a kierowcy prowadzą tak jakby prawo jazdy znaleźli w czipsach.

Pieszy w Sajgonie się nie liczy. Chodniki, jeśli w ogóle są, to tylko po to, żeby parkować na nich skutery, jechać pod prąd albo ominąć korek. Jak przechodzisz przez ulicę to też wszystko chce cię zabić.

Zanieczyszczenie powietrza jest tak duże, że po całym dniu na mieście z oczu i płuc wyłażą ci czarne syfy, a czasem za dnia słońce widać jak przez mgłę.

Dodatkowo w czasie pory deszczowej zalewa pół miasta, które leży na poziomie morza (średnia wysokość to 19 m n.p.m.) i ma problem z odprowadzaniem deszczówki. Wtedy warto nosić klapki i luźne spodnie – klapki zawsze można zdjąć, a spodnie podciągnąć idąc po kolana w wodzie na ulicy.

Jak mogę tu żyć? Nie wiem! Ho Chi Minh City jest ekstremalne i przytłaczające, ale… lubię to miasto!

osiedla mieszkalno-biurowe, na oko jedno na ok. 40 tys. mieszkańców albo i więcej… 5 lat temu ich jeszcze nie było – ciągle w budowie

Jak wygląda Sajgon?

Od 1975 r. oficjalna nazwa miasta to Ho Chi Minh City (przywódcy Komunistycznej Partii Wietnamu) i jest ona używana w oficjalnych komunikatach, prasie itp.. Jednak wiele osób ciągle woli starą nazwę miasta – Sài Gòn i taką nazwę słychać najczęściej na ulicy. Dlaczego? Ktoś mi powiedział, że ze względów politycznych…

Ho Chi Minh City liczy 21 dzielnic, z czego niemal każda jest małym miastem i czegokolwiek potrzebujesz, znajdziesz to w swojej albo sąsiedniej dzielnicy. Dlatego do centrum czasem nie zaglądam przez kilka tygodni.

Ratusz miejski, wcześniej Hôtel de Ville wybudowany w 1902-1908

Dzielnice 1. i 3. to biznesowo-turystyczne centrum. Jest tu pełno samochodów (choć skuterów też!) i korków, obcokrajowców i wietnamskich korpoludków w koszulach i krawatach. Są to dzielnice droższe do życia, ale również cudownie zielone i pełne fajnych miejsc do wyjścia wieczorem ze znajomymi.

Kiedyś było też tu mnóstwo zabytkowej architektury francuskiej z czasów kolonialnych, ale wyburza się ją pod biurowce ze szkła i stali. Powodem bynajmniej nie jest polityka, ale pieniądze i wielkie inwestycje. Choć oficjalnie się o tym nie mówi (jak o wielu rzeczach – cenzura), to w mediach społecznościowych co chwila przewija się ten temat. (Choć to też nie jest proste, bo ostatnio fejsbuk zamknął 159 antyrządowych kont…) W latach 1997-2014 wyburzono 207 kolonialnych willi w mieście i mieszkańcom to przeszkadza. To, co zostało, to perełki! A wieżowce… rosną w zastraszającym tempie.

Choć dla porównania – w 3 razy mniejszym Hanoi, stolicy Wietnamu, pierwsze drapacze chmur wybudowano z 5 lat temu. To Sajgon jest finansowym i biznesowym centrum kraju i szybciej rośnie.

Ratusz, a po lewej hotel Rex z 1927 r.

Binh Thanh – moja dzielnia

Wynajmuję pokój w typowym 4-piętrowym wietnamskim (czyli kompletnie bez stylu) domu w dzielnicy Binh Thanh. To dość popularne miejsce, a główną ulicę D2 zna chyba połowa Sajgonu. Mimo że trochę drogo kosztuje mnie tu mieszkanie (305 usd miesięcznie ze wszystkimi rachunkami) to nie zamieniłabym się na nic tańszego! Z kilku powodów.

Po pierwsze, ze względów praktycznych – mam stąd do pracy bezpośredni autobus. Moja szkoła znajduje się 12 km ode mnie i dojazd zajmuje tam ok. 1 godziny. W godzinach szczytu nie jest dużo gorzej, bo w mieście poza centrum prawie nie ma świateł na skrzyżowaniach, więc ruch jest płynniejszy!

widok z okna mojego domu, typowa zabudowa bez ładu i składu

Na początku miałam ambicję nauczyć się jazdy skuterem po tym mieście, ale… nie. Ruch tutaj jest strasznie nieprzewidywalny, chaotyczny i męczący. Byłabym cały czas psychicznie i fizycznie wykończona, bardziej wystawiona na zanieczyszczenie powietrza i kosztowałoby mnie to więcej niż dojeżdżanie autobusem. Dojazdy do pracy kosztują mnie tylko 1 zł w jedną stronę, a mam mnóstwo czasu na czytanie książek i pisanie nowych postów.

Co prawda skuter faktycznie daje w mieście większą wolność, ale… no nie. Jednak mój komfort psychiczny jest dla mnie ważniejszy.

Poza tym bardzo ważne jest dla mnie, żeby pokój był jasny i takie właśnie jest moje obecne lokum. Nie ważne, o której położę się spać, zawsze wstaję o 6.30 (czasem budzi mnie pianie koguta pod oknem :D) i idealnie mi się pracuje nad blogiem właśnie tu, gdzie teraz jestem! Poza tym… okna w Sajgonie to duża sprawa, bo wiele mieszkań ma tylko małe świetliki, a nie duże okna. U nas w domu na 5 pokoi, 3 mają właśnie takie małe okienka. Mój pokój jest najjaśniejszy. 😉

No i mimo tego, że dookoła mnie są chyba 3 główne ulice, to mój dom jest jakby w głębi osiedla i nie dochodzi hałas z ulicy. Idealne miejsce, żeby wieczorami leżeć w hamaku (mamy na balkonie!), czytać książkę i gapić się w niebo. 🙂

Ach, no i nie zapomnijmy o jedzeniu! Dookoła mnie jest tyle ciekawych propozycji do wyboru, że mogłabym codziennie przez tydzień jeść 2-3 posiłki, a każdy i tak jadłabym w innym miejscu i zwykle nie kosztowałoby mnie to więcej niż 5-7 złotych. Mam tu swoje ulubione miejsce z bun chą, banh xeo, sajgonkami (lol :D) z sosem orzechowym, ulubione kawiarnie, a pod domem mnóstwo sklepów z warzywami, owocami, świeżo robionym tofu i mnóstwo innych! Dodatkowo, jak mam ochotę na hummus, indyjskie jedzenie albo europejskie sery, to nie mam problemu z ich znalezieniem! 😉

moja ulica z samego rana

Komunizm z gospodarką wolnorynkową

Wietnam rozwija się bardzo szybko. Jeszcze 5 lat temu w supermarketach prawie nie było zachodnich produktów…

Ale co to za komunizm, że można wszystko kupić bez problemu?

Ogólnie nie ma tu pustych półek, które pamiętamy w Polsce, a nawet powiedziałabym, że Wietnamczycy mają nieograniczony dostęp do współczesnej techniki i zachodnich produktów. Prawie każdy ma smartfona, wiele osób też używa produktów Apple’a. Wydawałoby się, że największy import produktów tutaj jest z USA, jednak to wpływ Korei Południowej jest większy w każdej dziedzinie życia (łącznie z popularną wśród młodzieży muzyką K-Pop).

Wietnam to kraj komunistyczny z gospodarką wolnorynkową. Każdy może otworzyć biznes, kto ma smykałkę do interesu. Nawet jeśli będzie to sprzedawanie mydła i powidła – nie ma to znaczenia, zresztą często widać właścicieli sklepów, którzy całymi dniami siedzą w cieniu i skrolują fejsbuka na telefonie. Prowadząc działalność w domu, w którym się mieszka podobno nie trzeba jej rejestrować ani odprowadzać żadnych podatków dochodowych, mieć pozwoleń z sanepidu itp. Praktycznie nic to nie kosztuje.

ta pani codziennie rano sprzedaje ryż z warzywami i mięsem tuż przy moim domu, porcja kosztuje zaledwie 1,50 zł, ale mi wystarczy na 2 obiady 😛 i te kable…

Koleżanka Wietnamka powiedziała mi, że to po to, żeby ludzie się nie czepiali, że komunizm itd. Nie wiem ile w tym prawdy, ale biorąc pod uwagę, że średnie zarobki w pracy na etat w Wietnamie wynoszą ok. 150 dolarów, jestem skłonna uwierzyć, że to prawda, bo „na swoim” ludzie tu zarabiają o wiele lepiej.

W Wietnamie można wszystko

Jest taka niepisana zasada, że w Wietnamie można wszystko, dopóki ktoś nie powie „nie”. Chociażby taki przykład – oficjalnie marihuana i inne narkotyki są zabronione. Nieoficjalnie istnieją dwa lokale (a przynajmniej o tych dwóch wiem), które serwują tylko marihuanę, piwo z marihuany, ciasteczka i czegokolwiek dusza zapragnie. I nie są one jakoś specjalnie ukryte, kto zechce, ten je znajdzie. Nie znaczy to oczywiście, że można biegać po ulicach wymachując wesoło jointem.

W ogóle dostęp tutaj do różnych substancji jest niemal nieograniczony. W każdej aptece kupicie bez recepty antybiotyki i inne leki, nawet te o właściwościach narkotycznych jak kodeina czy diazepam. (Koleżanka ostatnio kupowała w aptece valium, chciała 10 tabletek, pan się pomylił i chciał jej dać 10 listków po 10 tabletek. W sumie tylko się lekko zdziwił. :P)

wietnam sajgon ho chi minh city

sierp i młot na tle HSBC, jednego z największych banków na świecie

I ten ruch na ulicach… Oficjalnie trzeba jeździć na skuterze w kasku, ale jak patrzysz na te kaski to wiesz, że Sajgończycy je noszą, żeby policja nie wlepiła mandatu, a nie dla bezpieczeństwa (no bo jakie bezpieczeństwo w zderzeniu z samochodem zapewnia kask na rower?!). Poza tym całe rodziny jeżdżą na skuterach, ale dzieci już kasków nie mają. Ach, no i zapomniałabym – oficjalnie na skuterze mogą jechać tylko 2 osoby (to skąd te całe rodziny?) i trzeba mieć prawo jazdy (nieoficjalnie mówi się, że 75% ludzi go tu nie ma!).

Ach, no i trzeba mieć też pozwolenie o pracę, jeśli jesteś obcokrajowcem. Ani nie wiem jak ono wygląda, bo nigdy nie widziałam go na oczy, ani nawet nie wiem kto z moich znajomych expatów mógłby takie posiadać. Krótko mówiąc – to tylko teoria.

Sajgon nigdy nie śpi

W przeciwieństwie do Hanoi, Sajgon baluje do wschodu słońca. Jednak najbardziej imprezowa ulica Bui Vien to miejsce wybitnie znienawidzone przez większość ekspatów, choć ciągle bardzo tanie na wyjście na piwo i często tam właśnie trafiamy. Dlaczego znienawidzone? Po prostu jakościowo jest to bardzo słabe miejsce, pełne pijanych backpackerów i codziennych bójek.

imprezowa ulica Bui Vien

Poza Bui Vien jednak jest tu wiele innych, dużo przyjemniejszych miejsc, barów, w tym w wielu serwuje się piwo kraftowe, restauracji, są kina, opera, baseny na otwartym powietrzu (wstęp na cały dzień – 10 zł) itd. Poza tym jest kilka miejsc, gdzie można posłuchać muzyki na żywo – scena jazzowa i hiphopowa są tu na całkiem niezłym poziomie!

A do tego Sajgon jest bardzo zielony i jest tu mnóstwo fajnych miejsc na spacery.

Ach, i nie zapominajmy o kawiarniach. Są one zawsze pełne ludzi. Wietnamczycy często pracują z kawiarni, w soboty czasem trudno znaleźć wolne miejsce. 😉

praca w kawiarni 🙂

Ludzie i język

Poza pierwszą i trzecią dzielnicą może być problem z językiem angielskim, dlatego fajnie jest podłapać kilka słówek czy zwrotów. Dookoła mnie praktycznie prawie nikt nie mówi po angielsku!

Ludzie są bardzo uśmiechnięci i wszyscy mówią rano dzień dobry, no bo w sumie fajnie jak na całym osiedlu mieszka dosłownie garstka białych, co tak śmiesznie próbują coś powiedzieć po wietnamsku. 😉

A wiecie co jest najlepsze? Że Sajgon ściąga ludzi ze wszystkich prowincji Wietnamu – każdy mówi w swoim dialekcie wietnamskiego. Bywa, że sami siebie nawzajem nie rozumieją (a co dopiero nas!). Dzięki tej mieszance prowincji, jedzenie w Sajgonie jest tak dobre! Zupełnie inne niż w Hanoi, nawet jeśli to ta sama potrawa. Każdy przywiózł coś ze swojej prowincji i dostosował do warunków południa. I prawie nie je się tutaj znienawidzonej przeze mnie kolendry! 😉

praca w przedszkolu 😀

Ho Chi Minh City – czego nie lubię?

Oczywiście, życie w Saigonie czasem bywa męczące i istnieje mnóstwo rzeczy, które mnie tu drażnią.

Boże, ten ruch uliczny… Nawet nie chcę zaczynać o nim pisać, bo nie skończę! To, co widać tu na ulicach zasługuje na osobny wpis. Będzie niedługo. 😛

Poza tym śmieci – plastik jest wszędzie. Jak zamawiam kawę na wynos, to dostaję ją w plastikowym kubku, z plastikową słomką i w plastikowej reklamówce. A zakupy w supermarkecie zapakują ci w kilka plastikowych reklamówek i jeszcze potem to wsadzą do jednej większej. Nawet jak im podstawiam plecak, że nie trzeba, no to przecież nie – kosmetyki i nabiał mają być w plastiku i koniec.

A potem ten plastik zalega w rzece niedaleko nas, która przez to śmierdzi, szczególnie w porze suchej, jak woda opada. A szkoda, bo nad tą rzeką jest fajna knajpa z owocami morza i nieprzyjemnie się wcina ulubione kalmary, jak obok śmierdzi szlam i śmieci, nie? Mam nadzieję, że nie łowią ich w tej rzece, tych kalmarów. 😛

Wkurzająca jest też pogoda. Kiedy pada i trzeba podciągać spodnie ponad kolana, żeby wyjść z domu, bo wszystko dookoła jest pozalewane. A jak nie pada, to jest tak duszno i gorąco, jak przed burzą, tylko 5 razy gorzej. Pocisz się od samego stania.

Wkurzające jest zanieczyszczenie powietrza. Kiedy widzisz piękne niebieskie niebo – koniecznie idź na spacer! To znaczy, że powietrze dziś jest względnie czyste. Duże zanieczyszczenie można poznać po tym, że np. jak patrzysz na księżyc w nocy, to widzisz go jakby przez mgłę… I jak jedziesz na skuterze i nagle coś ci wpadnie do oka – nie, to nie była mucha. To właśnie syf, spaliny, zanieczyszczenie. To samo wdychasz.

główna zasada w Wietnamie to „niskie krzasła – niskie ceny”, tu przerwa na lunch w banku po drugiej stronie ulicy w dzielnicy 1.

Denerwujące jest wyjeżdżanie co 3 miesiące za granicę, żeby wyrobić nową wizę, bo przedłużenie jej na miejscu jest nieopłacalne. A najtańszy taki wyjazd to ok. 100 dolarów.

Denerwujące jest, że praktycznie mieszkając w Azji, nie ma tu opcji na tanie city breaki. Na początku miałam ambicje, żeby sobie poskakać po Azji – Angkor Wat, Hong Kong etc… Ale! Wypad na 2 dni do Angkor (wiecie, na weekend, żeby nie brać wolnego), w sumie rzut beretem – zaledwie godzina lotu (autobusem 2 dni), kosztuje… ok. 200 usd w dwie strony. Plus wizy, zwiedzanie, zakwaterowanie, itd i wychodzi, że 3-dniowy wypad kosztuje 400 usd…

Co jeszcze? To, że nie można założyć tu konta w banku i całą kasę trzeba trzymać w szufladzie. A zresztą, nawet jak uda ci się jakoś założyć to konto, to nie możesz przesłać pieniędzy na zagraniczne konto. Pieniądze zarobione w Wietnamie, zostają w Wietnamie. (Choć tak naprawdę każdy je wywozi w kieszeniach.) A przynajmniej tak głosi miejska legenda.

Podsumowanie

Sajgon bywa męczący i przytłaczający, ale nie żałuję, że tu zamieszkałam. Dla turysty wystarczą jeden czy dwa dni na HCMC, ale 9 miesięcy w tak wielkim mieście to świetna okazja na poznanie lokalnego życia. Takie poznanie Sajgonu – i Wietnamu – od wewnątrz.

Z perspektywy ostatnich wielu miesięcy w tym mieście uważam, że jest ono dużo ciekawsze do życia niż do zwiedzania i ja je lubię. Lubię miasto, lubię ludzi, jedzenie. Choć niektóre absurdy mnie denerwują, to jednak na dłuższą metę śmieszą.

Jednak przyznaję, że ten otaczający mnie sajgon oraz specyfika wietnamskiej mentalności trochę dają mi już w kość. 😉

Nie wiem jak długo jeszcze zostanę w Sajgonie, choć wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że już czas ruszać dalej. Ale jak tu wrócę, na pewno odwiedzę „moją” dzielnicę. No, i zobaczę, jak miasto się zmieniło – bo zmienia się bardzo szybko!

ta dziwna konstrukcja wieczorami przyciąga dziesiątki młodych Sajgończyków

Ile kosztuje życie w Wietnamie?

Ile kosztuje MNIE życie w Sajgonie? Ok. 550 usd. (Porównywalne do życia w Polsce?)

Prawda jest taka, że można taniej, ale można też drożej – ja nie jestem imprezowym typem, nie palę (czy to się w ogóle liczy w kraju, gdzie fajki kosztują 1,50 zł?), nie jeżdżę skuterem.

Jak pisałam wcześniej – mój pokój wynajmuję za 305 usd miesięcznie (ok. 7 mil dong; na prowincji to nawet tylko 150 usd), ale można znaleźć taniej. Ja jednak za bardzo lubię moją dzielnicę, żeby się stąd wyprowadzać. Oczywiście, wynajmując mieszkanie czy pokój należy wcześniej zapłacić depozyt, najcześciej tyle ile kosztuje wynajem na 1 miesiąc.

Jedzenie na miesiąc kosztuje mnie ok. 100-125 usd. Jem lokalny street food, bo jest pyszny i tani, ale zdarza mi się czasem wyjść do lepszej knajpy, zamówić pizzę albo hindusa. Albo na grilla z owocami morza i mięsem krokodyla. (Ostatnio z koleżanką poszłyśmy do knajpy jesz-ile-chcesz-bbq i za 2 osoby, które razem wypiły 11 piw i najadły się do syta kalmarami i krokodylem zapłaciłyśmy 100 zł).

Dojazdy do pracy, imprezy, inne wydatki też wynoszą mnie ok. 100-125 usd. Ale – patrz wyżej. Ja nie wydaję pieniędzy jak leci. 😉

Kilka przydatnych linków dla expatów

Gdyby komuś strzeliło do głowy pouczyć angielskiego w Sajgonie, to warto dołączyć do poniższych grup na Facebooku (tylko uwaga na trolling w tych największych, nikt ich nie moderuje :P):

Zakwaterowanie i pracę (jako nauczyciel angielskiego) praktycznie znajduje się bardzo szybko na tych grupach właśnie. Ale o uczeniu angielskiego w Wietnamie, zarobkach i absurdach już pisałam na blogu. Przeczytajcie, nawet jeśli pracy nie szukacie. Można się pośmiać. 😉