Świat wywrócił się do góry nogami i nie wiadomo, kiedy wróci do jakiegoś w miarę stałego ładu. Liczymy, że jak już się wszystko uspokoi, to po pandemii pojedziemy na te wymarzone wakacje i znów będziemy podróżować. Tylko kiedy?

Na początku marca pisałam o tym, jak koronawirus z dnia na dzień pozbawił mnie praktycznie całego dochodu, a nasze podróżowanie oraz styl życia mogą się mocno zachwiać w posadach i to na dłużej. Dostałam wtedy kilka komentarzy, że to bardzo dobry tekst, tylko zbyt czarny ten scenariusz.

Minęło kilka tygodni, a do nas dociera coraz więcej informacji z krajów Europy i świata o utrzymywaniu zamkniętych granic i stopniowym odmrażaniu gospodarek (liczba mnoga użyta celowo, żeby podkreślić, że każdy kraj będzie swoją gospodarkę odmrażał we własnym tempie). I prognozy nie są zbyt optymistyczne.

Bo to, że wakacji w tym roku nie będzie, jest pewne. Ale kiedy w ogóle wrócimy do takiego podróżowania jak do tej pory? Tak częstego, tak dalekiego?

I dlaczego prawdopodobnie potrwa to kilka… lat?

Po pierwsze: źle się dzieje w gospodarce

Jesteśmy świadkami ogromnego efektu domina, który właśnie rozwala znany nam świat. Nie będę się zgłębiała w jakieś liczby, procenty czy statystyki. Skupię się na zobrazowaniu sytuacji.

Przez Polskę (i świat) kroczy właśnie Ponury Żniwiarz Bezrobocia, który kosi większość biznesów jak leci. Bez dochodu, nie wydajemy pieniędzy na spontaniczne zakupy czy zachcianki, ograniczamy się jedynie do podstawowych życiowych potrzeb, co pozbawia dochodu następne usługi i firmy. Ponury Żniwiarz więc zaciera ręce i kosi dalej kolejne branże, pozostawiając dalsze setki tysięcy osób bez pracy.

Im bardziej spirala się nakręca (czyli im dłużej trwa ta sytuacja; im dłużej jesteśmy w zamknięciu), tym trudniej będzie z niej wyjść. A przy wysokim bezrobociu ograniczone są wpływy do budżetu państwa, co prowadzi do tego, że nie ma z czego wypłacać zasiłków właśnie tym milionom ludzi, które teraz ich potrzebują (nie wspomnę o pensjach w sektorze publicznym). Czyli spirala się dalej nakręca.

Co to oznacza w jeszcze dłuższej perspektywie? Niestabilność gospodarczą, brak inwestycji, osłabienie złotego, wzrost euro (co już zauważyliśmy). Jestem zwolenniczką teorii, że historia lubi się powtarzać, a w przeszłości dwa razy euro kosztowało już ponad 4,90 zł. Ostatnio w 2009 roku podczas globalnego kryzysu. (źródło) Co gorsza, dziś słyszymy, że z TAKIM kryzysem jak ten wywołany przez koronę, świat jeszcze nie miał do czynienia.

Wniosek 1: Chcesz jechać na wakacje do krajów euro? Odłożysz mniej. Jeśli w ogóle będziesz miał z czego.

pierwszy wyjazd solo z plecakiem, Monako 2012

Po drugie: podróże jako towar luksusowy?

W turystyce 90% przedsiębiorstw to małe biznesy. Wiele z nich nie przetrwa. Hostele, małe pensjonaty, restauracje. Czy będzie w czym wybierać?

Ostatnie lata byliśmy wręcz zasypywani ilością ofert i promocji. Podróżowanie było tanie, bo konkurencja na rynku hotelarskim i lotniczym była ogromna. Ale czy ceny znów będą takie niskie, kiedy nie będzie tak dużej rywalizacji i walki o klienta? Czy może jednak ceny wzrosną, bo nie będzie w czym wybierać, a usługi turystyczne staną się ponownie usługami dostępnymi tylko dla wybranych, których na nie stać?

No i czy zaraz nie okaże się, że wprowadzone zostaną nowe wymogi sanitarne, jak np. konieczność dezynfekcji pokoi hotelowych, co znowu wpłynie na koszt pobytu? Polecam artykuł na Fly4free o innych pomysłach na rozwiązania w branży hotelarskiej (np. maksymalnie 2 osoby w pokoju – więc jak mają funkcjonować hostele?).

Co więcej, niektóre linie lotnicze zapowiedziały przywrócenie połączeń, ale z zachowaniem środków ostrożności. Na stronie rynek-lotniczy.pl czytamy, że JetBlue i AirAsia [a myślę, że takich linii będzie więcej – tak uważam] zakomunikowały, że pasażerowie muszą nosić maski na twarzach podczas lotu, a dystans społeczny pozostanie priorytetem. Niektóre są gotowe na rejsy z pustym środkowym rzędem, aby zachować niezbędne zasady bezpieczeństwa. (link do całego artykułu) Naprawdę, zdziwię się, jeśli nie podniesie to ceny biletów lotniczych.

Wniosek 2: Nie dość, że odłożysz mniej, to nie będzie w czym wybierać i/lub wiele usług zdrożeje.

w ruinach zamku al-Karak, Jordania 2015

Po trzecie: gdzie niby chcesz jechać?

Zaskoczyła mnie bardzo opinia szefa Ryanaira, jakobyśmy mieli się rzucić na bilety lotnicze już w czerwcu, a na pewno w lipcu i sierpniu, bo, dosłowne tłumaczenie: „Wiele osób w Europie północnej zostało zamkniętych w swoich mieszkaniach. Będą chcieli pojechać na wakacje zanim dzieci wrócą do szkoły, o ile mogą to zrobić w miarę bezpiecznie.”

Raczej bardziej trafiają do mnie przewidywania innych linii lotniczych jak Lufthansa czy KLM. Spodziewają się one w te wakacje raczej 10% normalnego ruchu i zapowiadają, że do stanu lotów sprzed pandemii możemy wrócić dopiero za 2-4 lata. Uwaga, od momentu ogłoszenia, że epidemia jest po kontrolą. A przecież nie wiadomo, kiedy w ogóle to szaleństwo zostanie opanowane.

Zresztą, gdzie w ogóle mamy wyjeżdżać? Kraje pozamykały swoje granice i będą je otwierać bardzo powoli. Rząd Hiszpanii ogłosił, że w te wakacje trzeba nastawiać się na turystykę krajową (źródło Wyborcza). Dla porównania jeszcze tydzień temu twierdził, że turystyka w Hiszpanii wystartuje jak już będzie „wyjątkowo bezpiecznie” – być może dopiero pod koniec roku 2020 (źródło El Mundo). Jak w ogóle mamy planować jakiekolwiek wakacje, skoro nie wiadomo, czego się spodziewać? Jak długo to potrwa? Czy nie będzie ponownych ognisk epidemii?

Te wszystkie wątpliwości i brak jakiejkolwiek stabilności sprawiają, że mocno zawęża się pole naszych możliwości wyjazdowych.

Wniosek 3: Nie dość, że odłożysz mniej i będzie drożej, to i tak się okaże, że w ogóle nie można nigdzie pojechać.

A na koniec jeszcze dodam link do artykułu w Rzeczpospolitej. Niemieccy eksperci od turystyki w optymistycznym scenariuszu przewidują, że turystyka wróci do normy przed Wielkanocą 2021 (jeśli chodzi o obroty w branży). W tym bardziej realnym mówią o wrześniu 2021 i następujących miesiącach.

w Wietnamie, 2017-18

Nasz świat się wali?

Ostatnia dekada nas rozpuściła. Tanie loty, punkty lojalnościowe, zniżki w hotelach sprawiły, że wyjazdy stawały się coraz tańsze. Do tego internet, smartfony i podróżnicze aplikacje ułatwiły przemieszczanie się po świecie, nawet bez znajomości języka obcego. Jeździliśmy coraz więcej, coraz dłużej, coraz dalej, a apetyt rósł w miarę jedzenia. Podróżowanie to był nasz pewien przywilej, który na dobre wpisał się w styl życia i nie dziwne, że trudno będzie nam z niego zrezygnować.

Może nie całkowicie, ale pewnie przez kilka najbliższych lat będziemy podróżować mniej. Zresztą już to kiedyś przerabialiśmy, musimy sobie tylko przypomnieć.

Zróbmy sobie krótką powtórkę materiału, jak wyglądały nasze podróże na przestrzeni ostatnich dekad. Zachęcam Was, żebyście w trakcie czytania umieścili się na poniższej linii czasu – ile mieliście wtedy lat, co pamiętacie z tamtego okresu, jak wyglądały Wasze wakacje?

Kolory strzałek oznaczają stopień trudności w organizowaniu podróży w danej dekadzie. 😉

Polaków podróżowanie w XX wieku

Za Polski Ludowej mogliśmy zapomnieć o rekreacyjnych wyjazdach na zachód, bo ani nie można było mieć paszportów, ani nie było nas stać. W 1989 roku jeansy w Pewexie kosztowały więcej niż wynosiła średnia pensja krajowa (jakieś 7 usd).

Jeździło się po Polsce (ach, te ogródki działkowe!), ewentualnie do Bułgarii czy na Krym, a to już była egzotyka! Albo na Węgry czy do Niemiec na wykopki – zarobkowo. Choć dla mnie to tylko historie rodziców i dziadków, bo urodziłam się w 1988.

Lata 90. XX wieku zdominował w Polsce okres transformacji. Z lękiem patrzyliśmy w przyszłość – jak będzie wyglądał nowy świat po komunizmie. Choć już mogliśmy bez strachu wyrabiać paszporty, to większość Europy i świata wciąż była poza naszym zasięgiem, bo kto mógł sobie pozwolić na zagraniczne wojaże? Powoli jednak rozpoczynała się era wyjazdów zarobkowych.

Za dzieciaka wakacje spędzałam na wsi u babci, nad jeziorem, nad polskim morzem (głównie w sanatorium). Za granicę po raz pierwszy pojechałam w 1997 roku do Holandii, bo akurat wujek wyjechał tam do pracy. Tak, doświadczyłam 8 godzin w kolejce na granicy z Niemcami. Mogę to wpisać w mądrość życiową.

Mama na wykopkach <3

Nasze podróże w XXI wieku

Przełomowym wydarzeniem pierwszej dekady XXI wieku było wejście Polski do Unii Europejskiej. Płynący ze wspólnoty europejskiej strumień gotówki zaczął systematycznie podnosić standard naszego życia. Wakacje w krajach europejskich również zaczęły być coraz bardziej popularne, bo w końcu teraz to nawet NIE TRZEBA mieć paszportu! Choć ciągle – euro to euro i jeszcze boli. Więc zmniejszamy koszty – jeśli już wyjeżdżamy, to ciągle towarzyszą nam kabanosy z kajzerką.

Dla mnie to były czasy „podróży po znajomości” – rodzinne roadtripy po Europie, bo zawsze gdzieś mieszkał jakiś znajomy taty. Albo się wpadało z wizytą, albo robiliśmy coś w stylu housesittingu, bo właściciel mieszkania akurat wracał na wakacje do Polski.

W 2007 roku zdałam maturę i pojechałam do pracy do Szkocji. Mój bilet w liniach lotniczych Centralwings (zwanych tanimi) kosztował 1000 zł. W dwie strony, z Warszawy do Edynburga! Tanie linie co prawda pojawiły się na polskim rynku tuż po naszym wejściu do UE, ale pierwsza siatka połączeń była skromna (tylko z Wrocławia i Katowic), a bilety jeszcze nie takie tanie. Jednak JUŻ Polacy jeździli sporo, rynek all inclusive się rozrósł, a ja w 2009 roku sama zrobiłam kurs pilota wycieczek.

Przy okazji, coraz bardziej powszechny stał się internet. W sieci pojawiły się pierwsze blogi osób, które tak odważnie założyły plecaki i ruszyły w podróż dookoła świata. Zaczytywałam się w tych pamiętnikach z wypiekami na twarzy! Być może pamiętacie: Los Wiaheros, Vagabundos, Tamtaram? 🙂

z Mamą w parku rozrywki Walibi Flevo w Holandii, 1997 rok

Lata 2010-2020

Ostatnia dekada rozpoczęła się kryzysem ekonomicznym na świecie, ale Polskę on ledwo musnął. Coś tam się działo na zachodzie, jakieś gospodarki padały, ale co my o tym wiemy? Dziś, 10 lat później, w takiej Hiszpanii temat kryzysu 2008-2010 pojawia się regularnie przy każdej rozmowie o ekonomii. Polaków ta trauma praktycznie nie dotknęła. Jednocześnie rozpoczęła się u nas cenowa walka na rynku lotnicznym, a bilety za złotówkę i ogólnie tanie latanie stały się rzeczywistością.

Lata 2010-2020 to była dekada odkrywania świata, tanich lotów i większych możliwości. Każdy prowadził swój prywatny ranking ile krajów już odwiedził. Od 2010 z roku na rok latałam coraz więcej i więcej. Europa, Bliski Wschód, aż wreszcie w 2016 r. wyjechałam do Azji z biletem w jedną stronę. Bo mogłam pracować zdalnie z innego kontynentu – do takich możliwości doszliśmy!

Mój blog założyłam w 2010 roku, później powstawało ich coraz więcej i więcej. Przez lata był to dla mnie taki prywatny wyznacznik jak zmieniło się nasze podróżowanie i podejście do niego. Początkowo pisanie bloga było tylko hobby, a później przerodziło się w pracę na pełen etat, z której mogłam się utrzymać. Bo zmieniło się podejście Czytelników – powoli przestali na blogach szukać rozrywki i historii o podróżach. W końcu zaczęli podróżować sami, więc blogi stały się przede wszystkim źródłem informacji i wskazówek. Inspiracji szukamy obecnie w obrazkach na instagramie.

pierwszy wyjazd solo (od razu do pracy), Szkocja 2007

Podróże w 2020

Co ciekawe, zmieniło się też nasze podejście do pieniędzy. Przez lata wśród polskich turystów panowało raczej przekonanie „zorganizuję sam, będzie taniej”, dlatego też jednodniowe lokalne wycieczki były uważane za turystyczne pułapki. Teraz zaczęło się ono zmieniać na „zapłacę więcej, bo chcę mieć przewodnika/wesprzeć lokalną firmę/skorzystać z profesjonalnej organizacji i doświadczenia.” Przestaliśmy liczyć każdy grosz, a zaczęliśmy inwestować w niematerialne wartości i doznania.

Przez te trzydzieści lat od upadku komunizmu staliśmy się narodem bardziej otwartym,
tolerancyjnym i ciekawym świata. Znamy języki obce i pewniej korzystamy z internetu. Potrafimy też ciężko pracować i jesteśmy całkiem nieźle zdyscyplinowani, żeby oszczędzać na nasze marzenia.

Jesteśmy też odważniejsi. Mój tata zawsze powtarzał, że dzięki możliwościom jakie ma nasze pokolenie, mamy większą odwagę do podejmowania ryzykownych (w jego mniemaniu) decyzji. A dzięki podróżom staliśmy się wręcz nie do zatrzymania. Jeszcze kilka lat temu wyjazd z malutkim dzieckiem gdzieś w tropiki wywołałby burzę, bo gdzie się pchają z takim maluchem, tam przecież syf, malaria i korniki.

Natomiast w sezonie zimowym 2019/20 ponad połowa wyjazdów, jakie zorganizowałam na Sri Lankę, była właśnie dla rodzin z malutkimi dziećmi. Bo podróżowanie z dzieckiem stało się czymś tak oczywistym jak brak śniegu na Boże Narodzenie. Co też pokazuje nasze możliwości finansowe (kredytowe?), bo taki wyjazd na Sri Lankę na 2 tygodnie, z prywatnym kierowcą na miejscu, dla rodziny 4-osobowej to w sumie ok. 22 000 zł. A przecież w ciągu roku mamy też inne wydatki, nie tylko te jedne wakacje.

Dzięki naszym podróżom zyskali również nasi rodzice. Pamiętam miny moich, kiedy w 2014 roku oświadczyłam, że lecę sama z plecakiem na Sri Lankę. Dwa lata później w taką podróż wybrała się już ze mną moją mama, a później rodzice odwiedzili mnie też w Wietnamie i Hiszpanii. I mogę wskazać wiele innych osób, które swoimi podróżami zainspirowały do odkrywania świata swoich rodziców!

rodzice w Sajgonie; Wietnam 2017

Do czego wrócimy?

Nie przestaniemy podróżować, to pewne. Liznęliśmy już tego statusu i stylu życia i będziemy ciężko pracować, żeby do niego wrócić. Jednak zanim dojdziemy do tego etapu, może minąć od kilku miesięcy do kilku lat. Wszystko zależy przede wszystkim od czynników, na które nie mamy wpływu, m.in. kiedy zostanie wynaleziona szczepionka, kiedy kraje otworzą swoje granice, jak bardzo nakręci się spirala kryzysu, a także innych.

Nasze podróże będą odradzać się bardzo stopniowo. Dla mnie to będzie powrót do tej dekady 2000-2010, kiedy jeździłam po Europie samochodem z rodzicami. Chociażby dlatego, że priorytetem jest dla mnie powrót do domu na Boże Narodzenie (bo na Wielkanoc nie wypaliło), a jednocześnie spodziewam się, że ceny biletów będą kosmicznie wysokie (bo sezon), a ja właśnie straciłam pracę w turystyce i nie zapowiada się, żebym szybko ją odzyskała*.

*Chwilowo muszę się więc zająć czymś innym, żeby przetrwać, ale blog nie umiera. Turustyka przecież kiedyś wróci.

Wstępnie więc sobie wymyśliłam (pocieszam się po prostu utratą pewnych możliwości, ale co z tego wyjdzie, zobaczymy), że z Hiszpanii do Polski będę jeździć samochodem odwiedzając po drodze różne europejskie perełki. Spać będę w aucie, a w bagażniku będą kabanosy lub chorizo (zależy skąd jadę). Przygoda nie gorsza niż trip po Azji! A do Azji przecież jeszcze kiedyś wrócę.

Oczywiście, o ile w ogóle otworzą w tym roku granice. A jeśli nie otworzą ich przez pewien czas, to czy to źle? Przez lata gdzieś tam w świecie utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że Polska to wyjątkowo piękny kraj, zielony, soczysty, z interesującą historią i pięknymi zabytkami. I NAPRAWDĘ dobrym jedzeniem!!!

Zazdroszczę Wam tych „pagórków leśnych, łąk zielonych (…), / pól malowanych zbożem rozmaitem, / wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem; / gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, / gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała, / a wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą / zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą.” (A. Mickiewicz „Pan Tadeusz”) Pojechałam tak nostalgicznie, bo TĘSKNIĘ, Polsko!

Ale nie będę narzekać, bo sama mam jeszcze niejeden szlak do przejścia w górach Sierra Nevada i chętnie odkryję więcej miejsc w Andaluzji. (Żeby też pisać o niej dla Was, jak już będzie można tu przyjechać!)

Myślę, że wszyscy będziemy podróżować mniej, choć przez kilka miesięcy (lat?). Ale może… to wyjdzie i nam, i światu na dobre?

w Alhambrze, Hiszpania obecnie; fot. Kinga Madro

Czy przedobrzyliśmy?

Lekka dygresja od tematu, ale nie można o tym nie wspomnieć.

Wzrost zainteresowania podróżami i ich dostępność wywołały wiele efektów, które budziły w nas dość negatywne emocje. I nie mam tu na myśli jedynie podróży Polaków, ale ogólnie całego świata. W końcu kto z nas nie narzekał na chińskich turystów?

Nie chcę teraz za bardzo rozwijać się nad ciemną stroną turystyki i problemami, które wywołuje. To temat rzeka, dobry na osobny wpis (bo nie można zapomnieć, że turystyka stworzyła w niejednym miejscu wiele miejsc pracy i poprawiła jakość życia lokalnych mieszkańców). Ale znamy to: overturyzm (zjawisko, gdy miejsce jest wręcz zdeptane przez nadmiar turystów – które może być zagrożeniem dla nas samych, pamiętacie tragedię na Giewoncie 2 lata temu?), praca dzieci, wykorzystywanie zwierząt, seksturystyka, dewastacja krajobrazu pod budowę ogromnych hoteli, śmieci i ogólnie zanieczyszczenie środowiska.

Płakaliśmy nad losem naszej planety, ale, gdy jedną ręką ocieraliśmy chusteczką łzy, w tym samym czasie drugą klikaliśmy „rezerwuj” na stronie Ryanaira czy Emirates, bo akurat była zajebista promocja. Każdy z nas tak robił. Niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nie planował w tym roku wyjazdu w celu TURYSTYCZNYM.

Chyba nieco przesadziliśmy. Tym bardziej, że zwalaliśmy winę na „tamtych” turystów, chińskich, amerykańskich, indyjskich, ale czy sami naprawdę jesteśmy lepsi? Każdy z nas przyłożył rękę do emisji CO2 i do tego, że plaża jest zaśmiecona, tyle. Bo serio, skąd wiesz, czy hotel, w którym spałeś, odprowadza ścieki legalnie, a nie do morza?

Pozytyw całej tej sytuacji jest taki, że wreszcie nasza planeta może nieco odsapnąć. Bo już chyba miała dość naszego „chcemy więcej!” Jesteśmy rozpieszczonymi bachorkami, które robiły sobie ze światem co chciały, aż w końcu Matka Ziemia dała nam szlaban na wychodzenie. Może nauczymy się choć trochę pokory?

Epilog

Nasze podróże będą odradzać się stopniowo. Najpierw będziemy jeździć bliżej, a dopiero za jakiś czas (rok? dłużej?) ponownie ruszymy odkrywać świat. Jednak obecna sytuacja to szansa dla nas, żeby nieco przewartościować swoje myślenie, również pod kątem podróży. Zamiast płakać, że nie pojedziesz do Wietnamu czy gdzieśtam, pomyśl o odkrywaniu rowerem malowniczego Podlasia. Wietnam Świat poczeka, serio.

fot. Kinga Madro