Szczyt Adama dla turystów, Sri Pada dla miejscowych. Góra o wysokości 2243 m n.p.m. Nie byłoby pewnie w niej nic nadzwyczajnego (ot, taka górka, jedna z wielu), gdyby nie fakt, że jest to pojedynczy szczyt (kształtem przypomina piramidę), na którym wybudowano świątynię buddyjską – jedno z 12 miejsc pielgrzymkowych na Sri Lance – i można stąd podziwiać spektakularne wschody słońca. W tym celu właśnie się tam wybraliśmy, ale jakoś nam nie wyszło.

Dlaczego nie wyszło? Ooooj, to szalona historia.

Inne moje szalone historie ze Sri Lanki możecie poznać tutaj: Jak pojechałam z Lankijczykiem do dżunglio chłopcu, który opowiadał o prostytutkach.

A jeśli jedziecie na Sri Lankę to tutaj znajdziecie mnóstwo informacji praktycznych!

Szalona podróż na Szczyt Adama

Plan był taki, że zaczniemy się wspinać na spokojnie koło północy, bo o 6 wstaje słońce.

Byliśmy w 5 osób: moja koleżanka Martyna, która mieszkała wtedy w Sri Lance, Varvara – jej znajoma z Rosji, która też pracowała w Kolombo, Bernard – Lankijczyk, u którego Mar wynajmowała pokój, Jo – syn Bernarda, urodzony w Anglii, więc w Sinhala nie mówi ani słowa, i ja.

Kiedy odebraliśmy z warsztatu samochód, którym mieliśmy jechać na Szczyt Adama z Kolombo, nagle przyszła ogromna ulewa. Okazało się wtedy, że nasze wycieraczki nie działają (przy oddawaniu do warsztatu nie działała tylko jedna…), więc panowie wpadli na genialny pomysł, żeby natrzeć przednią szybę przeżutymi liśćmi tytoniu…

Najpierw jeździliśmy powoli od sklepu do sklepu, żeby w ogóle te liście kupić, a potem Bernard i Jo żuli i nacierali szybę. Idealnie, szyba była tak nawoskowana, że woda spływała gładko i wszystko było widać.

Problem w tym, że… jak tylko Bernard i Jo skończyli nacierać szybę, deszcz przestał padać, więc znowu trzeba było jeździć w kółko w poszukiwaniu stacji benzynowej, żeby ją wyczyścić… (Jo przez chwilę miał pomysł, żeby wytrzeć ją koszulką, ale nie podziałało.) Nie wiem nawet ile czasu w ten sposób straciliśmy, ale wreszcie po umyciu przedniej szyby wyjechaliśmy z Kolombo.

szczyt adama

ścieżka do nieba

Jechaliśmy nieoświetlonymi drogami przez śpiące lankijskie wioski, kiedy okazało się, że… padła nam muzyka. Nie chcieliśmy słuchać lankijskiego radia (ile można?!), więc postanowiliśmy ściągnąć wcześniej muzykę i nagrać sobie płytę 🙂

W ciągu dnia więc zostawiliśmy włączonego Torrenta i poszliśmy na plażę. Po powrocie nagraliśmy płytę bez sprawdzania muzyki. I niestety okazało się, że internet w ciągu dnia padł i wszystkie piosenki trwały po 30 sekund.

I tak jechaliśmy przez lankijską dżunglę, a nasze uszy cierpiały niewyobrażalne katusze, kiedy nagle pośrodku niczego zobaczyliśmy jeden ciągle otwarty sklep. SKLEP Z PŁYTAMI. Skorzystaliśmy z okazji i zatrzymaliśmy się, żeby kupić sobie coś z Enrique i Britney, a sprzedawca nawet zaoferował, że ściągnie muzykę z neta i nagra nam naszą własną składankę.(Sri Lanka, lol :D)

Kiedy czekaliśmy na płytę, sprzedawca zapytał nas gdzie jedziemy. Dziarsko odpowiedzieliśmy, że na Szczyt Adama, a on… zdziwił się i powiedział, że to nie w tę stronę. …

Musieliśmy więc wrócić na dobrą trasę i po jakimś czasie wreszcie ujrzeliśmy – ścieżkę do nieba, czyli oświetloną drogę w ciemności, która prowadziła na Adam’s Peak. Pojawił się jednak kolejny problem – przed nami było skrzyżowanie, a my nie wiedzieliśmy, w którą stronę jechać.

Zapytaliśmy o drogę lokalnych, ale oni tylko stwierdzili, że obydwie drogi nas doprowadzą do Szczytu. Nie potrafili jednak stwierdzić, która droga będzie lepsza dla naszego gruchota, a obie prowadziły przez dżunglę.

Po godzinie jazdy po strasznych wertepach zatrzymaliśmy się nad wodospadem. Baliśmy się jechać dalej, żeby nie uszkodzić podwozia. Miejsce było dość przerażające – otoczone dżunglą, która w nocy bombardowała nas wszystkimi możliwymi dźwiękami.

Mar i Jo zobaczyli między drzewami światełko i stwierdzili, że pójdą tam zapytać o dalszą drogę. Pomysł przerażający, tym bardziej jeśli w życiu naoglądało się różnych horrorów – znacie ten moment, kiedy główny bohater w ciemnym lesie widzi światełko, a tam mieszka jakiś psychopata szatkujący ludzi? Tak właśnie wtedy myślałam.

Mar i Jo poszli jednak w tamtym kierunku, a wrócili prawie biegiem po 10 minutach. W domku drzwi i okna były otwarte, światło było zapalone, a w środku nie było nikogo… Obok natomiast stał wbity w ziemię znak, na którym namalowana była trupia czaszka i skrzyżowane piszczele, a pod spodem widniał napis Safety first

Dodatkowo przez cały czas nad wodospadem Bernard był jakiś nieswój. Była tam tabliczka w języku Sinhala, której nie chciał nam na początku przetłumaczyć, ale później powiedział, że tabliczka informowała, że wodospad ten poświęcony jest jakiejś bogini-a la-wampirzycy, która wciągała ludzi w fale. I że utopiło się tam już wiele, wiele osób…

Zapakowaliśmy się w samochód i po prostu odjechaliśmy. Udało nam się jakoś dojechać do wioski u stóp Adam’s Peak, ale w efekcie nasze wejście rozpoczęło się o 5 rano, więc nawet nie mieliśmy co marzyć o podziwianiu wschodu ze szczytu. Chociaż ze szlaku też prezentował się on całkiem nieźle.

szczyt adama

Schody do nieba

Szlak jest oświetlony, bo wiele osób zdobywa go w nocy, właśnie ze względu na wschód słońca. Tutaj chyba nie ma mniej obleganych godzin. W nocy wchodzą głównie turyści, w dzień – pielgrzymi. Jest ciągle tłoczno. I właśnie dla wszystkich przybywających ustawiono na trasie wszelkie udogodnienia – latarnie i sklepiki.

I schody.

Schody ciągną się od początku szlaku do samego szczytu. Prawie 5 km w jedną stronę, dokładnie jakieś 4,7 km. Jest ich około 4500. Nie wiem dokładnie, liczyłam przy schodzeniu, ale byłam już tak zmęczona, że mogłam pomylić się o… sama nie wiem… kilka setek? 😀 Tak czy tak, idziemy prawie 5 km schodami.

szczyt adama

To jest akurat takie średnie ułatwienie, bo jak wiadomo nogi mniej się męczą, kiedy stawiamy je na nierównym terenie i w efekcie każdy nasz ruch jest inny. Tu ciągle jest to samo – stopa staje na płaskim, kolano zgina się prawie cały czas pod tym samym kątem, mięśnie ud szybciej się męczą, bo trzeba stawiać dość duże kroki, nie ma innego wyjścia.

Sama wspinaczka jest mało przyjemna. Trudno zresztą nazwać ją wspinaczką, to po prostu wejście po schodach. Na szczęście cały trud wynagradzają widoki, bo chociaż nie widzieliśmy wschodu ze szczytu, to ze szlaku też robi niezłe wrażenie. A im wyżej się wchodzi, tym piękniej prezentują się góry w porannej mgle. 🙂

Najbardziej tłoczno na szlaku robi się tak trochę po połowie, w miejscu, gdzie pielgrzymi zapalają kadzidełka przy posążku Buddy, zawiązują modlitewne karteczki, a potem każdy, kto po raz pierwszy wchodzi na szczyt, rozwija za sobą białe nitki. Taki chrzest bojowy.

Teoretycznie my też powinniśmy, ale wtedy wchodzilibyśmy na górę ze trzy dni.

Świątynia na Szczycie

A na samym szczycie jest świątynia Sri Pada. Dobrze, przyznaję. Byłam tak zmęczona, że ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę było robienie zdjęć. Poza tym jakoś mi by było głupio, kiedy akurat trwa ceremonia, a ja  miałabym z aparatem latać dookoła? To nie była duża świątynia i miałam wrażenie, że wszyscy na nas patrzą (bo chyba naprawdę tak było), więc nawet nie ma mowy o schowaniu się w tłumie. Tak więc zbyt wiele zdjęć stamtąd nie przywiozłam.

W tej świątyni jest przechowywana bardzo ważna dla buddystów relikwia – odcisk stopy Buddy. Dlatego właśnie pielgrzymi przybywają tutaj tak licznie. Znajduje się tu też dzwon, w który można uderzyć po ceremonii, tyle razy, ile odwiedziło się już Sri Pada. Jeden Lankijczyk bił nim i bił, końca nie widać. Naliczyłam 23 uderzenia! 🙂

Do kogo należy odcisk?

Natomiast odcisk (wyjątkowo duży jak na stopę, bo ma 1,5 metra długości…) przypisywany jest nie tylko Buddzie. Według chrześcijan należy do św. Tomasza, który po śmierci Jezusa udał się na wschód nawracać mieszkańców Indii i Sri Lanki na chrześcijaństwo, Hindusi uważają, że należy do boga Siwy, a muzułmanie twierdzą, że to odcisk stopy pierwszego człowieka, którego stworzył Bóg, czyli Adama.

Bo to właśnie do niego nawiązuje nazwa tego miejsca. Adam i Ewa występują we wszystkich religiach abrahamowych, a ponieważ dookoła jest tak pięknie, można łatwo stwierdzić, że to miejsce to właśnie Eden.

szczyt adama

co by się nie spocić :3

A potem z tego Edenu trzeba zejść do świata zwykłych śmiertelników. Powiem wprost – najgorsze zejście w moim życiu. Nogi są tak wyczerpane, jakby z waty, trzęsą się przy każdym ruchu, że chwila nieuwagi i można się nieźle wyrżnąć. Do tego chyba schodziliśmy o najgorszej, bo najgorętszej porze dnia, tak między 11-15… W efekcie postoje robiłam częściej niż podczas wspinaczki, a zejście zajęło mi mniej więcej tyle samo czasu co wejście (czyli ok. 4-5 godzin).

Nie umiem powiedzieć, czy Adam’s Peak to miejsce konieczne do zobaczenia. Ok, jest ładnie, ale jest to tak męczące doświadczenie (umierałam przez zakwasy w nogach kolejne 3 dni…), że jeśli ktoś nie wyobraża sobie siebie idącego 5 km w górę, a potem znowu w dół tylko po to, żeby popatrzeć jak dookoła jest pięknie to proponuję sobie odpuścić. No, ale jeśli ktoś wybiera się specjalnie po tego typu wrażenia na Sri Lankę, to jak najbardziej zachęcam. 🙂

szczyt adama

Szczyt Adama – Adam’s Peak – informacje praktyczne

Najlepszy sezon na wejście na Szczyt Adama trwa od grudnia do początku kwietnia. Od maja do września trwa w górach pora deszczowa i zachmurzenie może uniemożliwić obserwację wschodu słońca.

Zależnie od Waszej kondycji na Szczyt Adama najlepiej rozpocząć wejście między północą a 2 w nocy. Pamiętajcie, że nie jest to najłatwiejszy spacerek, ale wejście 5 km schodami (ponad 4500 stopni), więc zakwasy następnego dnia murowane.

Wejście schodami zaczyna się od miejscowości Nallathaniya. Najławiej tam dojechać pociągiem z Kandy to Dickoya i potem autobusem.

szczyt adama