Jest koniec stycznia, a ja dopiero teraz wrzucam moje podsumowanie roku 2021. Jak na mnie — bardzo późno, bo z miesięcznym opóźnieniem w porównaniu do ostatnich lat. Był nawet moment, że w ogóle chciałam odpuścić. Ale nie! Podsumowanie roku to tradycja od początku istnienia bloga, a będzie to już ponad dekada, więc jedziemy z tym koksem! Oto przed Wami mój 2021.
Choć czasem wydaje mi się, że bardziej piszę te podsumowania dla siebie samej… Ale w sumie, to mój blog, nie? Więc mogę robić, co chcę! 😀
Na początek przyznam, że w ogóle to był dla mnie jakiś zonk, że już 2021 się skończył, kiedy ja mentalnie wciąż tkwiłam w 2020. Ale wierzę, że nie tylko ja widzę siebie w poniższym memie. 😀
W końcu marzec 2020 zaczął pewną dziwną epokę, która w ogóle nie chce się ustabilizować — a przynajmniej ja mam takie wrażenie i chyba wciąż w głębi duszy liczę na powrót normalności sprzed czasów sami-wiecie-czego.
Tak, wiem. Te dziwne czasy to jest właśnie nowa normalność. Jednak ja ciągle nie umiem tego zaakceptować do końca. Jestem w jakimś limbo, zawieszeniu, oczekiwaniu na „a kiedy to wszystko się skończy, to…”
Tylko kiedy to się skończy?
Szczerze mówiąc, już jestem nieco tym zmęczona. Mam wrażenie, że 2021 spędziłam na próbie odnalezienia się na nowo w tej rzeczywistości, której zbytnio nie lubię, bo stawia przede mną naprawdę dużo wyzwań. Mogę nawet powiedzieć, że 2021 mnie po prostu przytargał po ziemi, poturbował, podeptał, przeżuł i wypluł, mówiąc: dobra, teraz sobie radź.
Ale po kolei.
Spis treści
Styczeń
Poprzedni rok, ten traumatyczny 2020 sporo mi zabrał, ale też bardzo dużo ofiarował. Na przykład zakup mieszkania w Poznaniu. Więc nowy rok zaczęłam ukończeniem remontu i wprowadzaniem się pod koniec miesiąca do własnego gniazdka. Nawet zapisałam sobie tę datę w kalendarzu: 27 stycznia, pierwszy dzień na swoim.
Ciągle ciężko mi uwierzyć, że po tych kilku latach tułaczki i mieszkania w różnych krajach, kiedy w życiu nie wyobrażałam sobie powrotu do Polski, teraz faktycznie mam swoją bazę w Poznaniu i nawet mi się to podoba.
W styczniu ciągle rozglądałam się za pracą, co zaczęłam już w listopadzie po powrocie z wybrzeża Bałtyku, bo przecież trzeba z czegoś żyć. W takim systemie żyjemy, co zrobisz. Mój blog podróżniczy, który przed pandemią był moim chlebem powszednim, niestety ciągle ledwo zipał.
Wtedy też powstał Warsztat Blogera, projekt, który miałam rozwijać przez cały 2021, ale tak naprawdę ciągle nie miałam na niego pomysłu. Wiedziałam tylko, że chcę uczyć innych blogowania. Ale jak? W jakiej formie? Co dokładnie chcę przekazać? To wszystko było jeszcze w mojej głowie zbyt rozmazane, zdecydowanie wymagało doprecyzowania.

na Szlaku Orlich Gniazd
Luty
Z okazji 33. urodzin zrobiłam podsumowanie najważniejszych utworów muzycznych w moim życiu. Taki wpis bardzo chillowy. Ruszyło się też coś w temacie okołopodróżniczym, bo dałam dwie prezentacje — w Południku Zero mówiłam online o życiu w Sajgonie, a u Aleks Makulskiej o przejściu wybrzeża Bałtyku.
Również po kilku miesiącach poszukiwania pracy i w tej sprawie wreszcie coś się ruszyło. Znalazłam, podpisałam umowę. Nie byłam zachwycona, ale wiedziałam, że była to praca bardzo na chwilę, żeby tylko się odbić. Praca na sklepie w Primarku, który dopiero szykował się na premierowe wielkie otwarcie. No rozumiecie, zupełnie nie moja bajka (próbowałam znaleźć coś w marketingu czy social mediach, ale o losie, strasznie tu było pod górę). Wiecie, jak to jest z takimi korpo-sklepami. Obiecują złote góry i perspektywy rozwoju, a potem i tak jest jeden wielki chuj. Podpisując umowę, nie spodziewałam się złotych gór. Ja widziałam tego wielkiego chuja na horyzoncie.
Jednak zacisnęłam zęby i powiedziałam sobie, że jakoś przetrzymam te trzy miesiące okresu próbnego, a potem zobaczymy.
Marzec
Gdy pierwszego marca praca ruszyła pełną parą, okazało się, że trafiłam do kołchozu, gdzie nikt nie liczy się z pracownikiem. Nie zdziwiło mnie to jakoś bardzo, bo wiem, że w Polsce coś takiego jak etyka pracy w wielkich firmach to po prostu żart, jednak nie spodziewałam się, że będzie tak źle. Zmienianie grafiku (na kolejne tygodnie marca!) siedem razy w ciągu dwóch tygodni? Proszę bardzo. Mówienie studentom, że jak im nie odpowiadają godziny pracy, to mogą rzucić studia (byłam świadkiem!)? Why not?
To miejsce było naładowane bardzo złą energią, ale jeszcze nie wiedziałam, jak mocno się to na mnie odbije.
Na szczęście przyszła wiosna, a ja w marcu dałam jeszcze dwie prezentacje podróżnicze.

poranek w Liechtensteinie
Kwiecień i maj
Pamiętacie lockdown po Wielkanocy? Ja go wspominam naprawdę dobrze, bo okazało się, że ta okropna praca tak źle na mnie wpływa, że kilka tygodni w domu było dla mnie wybawieniem. Jednak perspektywa powrotu do Primarkołchozu od maja dosłownie wywoływała u mnie skręt kiszek, codzienny płacz, bezsenne noce, brak apetytu.
Było źle. Trafiłam do psychiatry i na psychoterapię. Dostałam receptę na antydepresanty, nie było mowy o powrocie do żadnej pracy, dopóki nie poprawi się moje samopoczucie. Kto by się tego spodziewał, prawda?
Więc do końca maja po prostu starałam się o siebie zadbać. Nie miałam siły ani ochoty na nic, nie czerpałam z niczego radości. To nie było życie, jakim chciałam żyć. Warsztat Blogera też cierpiał, bo nie byłam tak kreatywna, jak to zakładałam jeszcze w styczniu.
Czerwiec
W końcu postanowiłam, że muszę znowu zrobić coś dla siebie. Tak jak z Bałtykiem. Wzięłam więc plecak, namiot i śpiwór i przeszłam pieszo Szlak Orlich Gniazd — kolejny długodystansowy szlak w Polsce z mojej listy. Tym razem było to ok. 160 km.
Och, jakie to było dobre! Stwierdziłam nawet, że bardzo mi odpowiada taki sposób poznawania naszego kraju. Idę sobie wśród natury, poznaję zakątki Polski, jej geografię i historię. Mam to, co kocham w podróżach — wolność i rozwój, uczenie się o świecie i o sobie. A dodatkowo jest też obecny element przygody, mimo że Polska nie jest krajem, który jakoś szczególnie mnie zaskakuje. Ale przygodą jest to, że nie wiesz, gdzie będziesz dziś spać, rozbijasz się gdzieś na dziko, musisz znaleźć odpowiednie miejsce itp. Pasuje mi to. Bardzo mnie ta wędrówka podniosła na duchu.
Pod koniec miesiąca natomiast pojechaliśmy z całą rodziną do Krakowa świętować 60. urodziny Taty. I to był mega fajny wyjazd! Było sporo zwiedzania (w Wieliczce już chyba byłam 50. raz, hahah), adrenalina na rollercoasterach w Energylandii, tony dobrego jedzenia, świetna pogoda (30 stopni w nocy? Ja chętnie), odkrywanie Grodu Kraka nocą z hulajnogi i przede wszystkim mnóstwo śmiechu z Rodziną. Możemy to kiedyś powtórzyć!

w Krakowie 🙂
Lipiec i sierpień
Letnie miesiące zaczęły się od ślubu mojej przyjaciółki Kingi, której niejedno zdjęcie gościło tu na moim blogu, a potem wybrałam się z plecakiem na kolejny szlak. Nazwałam go Szlakiem Wielkopolskim, bo biegł przez zamek w Kórniku i pałac w Rogalinie, aż do Wielkopolskiego Parku Narodowego. Szlak ten liczy niecałe 100 km i jest całkiem płaski, więc niektórym może wydać się nudny. Dla mnie jednak był akuratni, mega malowniczy i było zwiedzane! Wciąż jednak opis przejścia szlaku nie pojawił się na blogu, bo mam nieco opóźnienie z wpisami.
W sierpniu natomiast pojechałam w rodzinne strony — na Polesie (nie Podlasie!), w okolice Włodawy, rodzinnego miasta moich rodziców. Przez prawie 3 tygodnie jeździłam sporo na rowerze, zwiedzałam, odwiedziłam miejsca, w których nie miałam okazji być już od dawna. Posłuchałam i spisałam rodzinne historie, oglądałam stare zdjęcia. Niektóre fakty mocno mnie zszokowały, inne zainspirowały. Szczerze? Byłaby z tego dobra książka. Okolice Włodawy też kiedyś doczekają się wpisu na blogu!
Wrzesień
Podróże latem po Polsce były całkiem fajne, ale potrzebowałam już wyrwać się za granicę. Głównie po to, żeby to lato przedłużyć. Ponieważ moja sytuacja finansowa wciąż nie była jakoś powalająca, to stwierdziłam, że jadę autostopem. Odwiedziłam najpierw siostrę w Niemczech, potem przez Alpy pojechałam do Włoch. Nawet zahaczyłam o zupełnie nowy kraj, Liechtenstein! Co prawda cały da się zobaczyć w trzy godziny, a uwierzcie — tyle czasu wystarczy na dość dokładne zwiedzanie, hahaha! Ale nie ważne, mam nawet pieczątkę w paszporcie, za którą zapłaciłam niecałe 3 euro, lol. 😀
Po tygodniu spędzonym u znajomych w północnych Włoszech pojechałam jeszcze do Francji, do kolejnych znajomych mieszkających w Lyonie. Tam również spędziłam tydzień i wróciłam do Polski. W sumie nie było mnie ponad 3 tygodnie, ale największą radość sprawiło mi to, że znowu podróżowałam bez planu. Kocham taką przygodę!
A kiedy wróciłam do Polski pod koniec września, pojechałam do rodzinnego Mińska Mazowieckiego, żeby w naszej Bibliotece Publicznej opowiedzieć o życiu w Andaluzji. 🙂

w Lyonie 🙂
Październik
Przez dwa lata prawie łaziło za mną to, żeby zrobić sobie nowy tatuaż. Jednak wiecznie znajdowałam jakieś wymówki, zawsze coś mi nie pasowało. W październiku właśnie poczułam, że nie chcę tego już odkładać. Że to jest coś, co potrzebuję dla siebie zrobić. Dość spontanicznie więc zapisałam się do Majki (@okurdetatu na Instagramie) i tydzień później byłam już w drodze do Katowic, gdzie przy okazji odwiedziłam też Kingę i Damiana z bloga Gadulec.
Pod koniec miesiąca ogłosiłam jeszcze na blogu, że robię sobie detoks od Instagrama. Insta już od jakiegoś czasu nie działał on na mnie dobrze, wywoływał u mnie negatywne myśli, więc stwierdziłam, że odcięcie się od niego to to, co w tym momencie mi najlepiej zrobi.
A na koniec miesiąca wyszły mi jeszcze problemy zdrowotne, bo okazało się, że mam nadczynność tarczycy. Bardzo możliwe, że ze stresu. Oczywiście cały czas od kwietnia brałam antydepresanty, więc ten 2021 nie był dla mojego zdrowia najlepszy.
Listopad i grudzień
Po zmianie czasu na zimowy trochę się bałam, że w tym roku będę krótsze dni znosić tak źle, jak rok wcześniej. Wtedy brak słońca i szybko zapadające ciemności mocno dały mi się we znaki, nie miałam prawie energii do działania, byłam płaczliwa i rozdrażniona i obawiałam się, że w tym sezonie będzie podobnie.
Na szczęście ciągle mam moją lampę doświetlającą i podzieliłam się moimi obawami z psychiatrą, a przy okazji rzuciłam w wir pracy z Warsztatem Blogera, co okazało się dla mnie zbawienne — po prostu dni mijały mi szybko i nawet nie wiem, kiedy nadeszło Boże Narodzenie.
Ilość pracy z Warsztatem też wyszła dość spontanicznie. Znam siebie na tyle, żeby wiedzieć, że gdy mam jakiś pomysł, to muszę kuć żelazo, póki gorące, bo inaczej mi przejdzie (lub co innego zajmie moją uwagę) i tego nie zrealizuję. Tym bardziej, kiedy widzę, że wszechświat daje mi zaproszenie do działania. Więc gdy usiadłam do pracy 16 listopada, tak byłam w niej zakopana do końca grudnia, łącznie ze świętami.
Owszem, roboty było nieco za dużo, ale najważniejsze było to, że po całym roku snucia się z kąta w kąt i wylewania łez, że nigdy już nie znajdę pracy, która sprawia mi radość (a praca nadaje mojemu życiu ogromny sens!), wreszcie znowu miałam pomysł na działanie. Wreszcie znowu CHCIAŁAM działać! Czułam, że ponownie robię coś, w czym jestem dobra i świetnie się do tego nadaję. Choć przyznam, że trochę się zajechałam z tą robotą mentalnie i fizycznie, i przybyło mi nieco kilogramów. Ale czemu tu się dziwić? Robiłam wszystko sama, czasem nawet po 17 godzin dziennie! Never again.
Jednak moje listopadowo-grudniowe działania przyniosły efekty. Stworzyłam Grupę Mastermind dla Blogerów, która miała ruszyć już w styczniu. I nagle, jako totalna świeżynka na rynku, bez opinii od wcześniejszych klientów (bo ich po prostu jeszcze nie miałam), bez bycia znaną szerszemu gronu odbiorców, udało mi się zebrać 9 osób na 10 miejsc w Grupie. A to dało mi mnóstwo pomysłów na działania w 2022 roku!
I chyba mogę wreszcie powiedzieć, że już nie czuję się jak kobieta na tym memie, który wrzuciłam na początku wpisu. Widzę światełko w tunelu, mam motywację do działania i przyszłość nie maluje się już w tak czarnych barwach, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Zaczynam wychodzić z tego marazmu, choć przede mną jeszcze długa droga.

odkrywanie rowerem okolic Włodawy
Nie-plany na 2022?
Mam mnóstwo pomysłów do zrealizowania na Warsztacie Blogera, chcę odkurzyć nieco Plecak i walizkę i wyruszyć na kolejny pieszy szlak — to jest pewne. Poza tym nie mam żadnych planów. A nawet tych nie mam jakoś szczególnie sprecyzowanych. Wiem jednak, że w tym roku chcę się skupić na planowaniu 12-tygodniowym, więc pewnie moje plany bardzie się ukształtują z każdym kolejnym kwartałem.
A tak? Idę za ciosem. Co ma być, to będzie.
Ach, i na pewno w grudniu 2022 nie chcę tyle harować, ile w tym roku. Chcę pracować nie więcej niż 20 godzin w tygodniu, a tydzień przed świętami już udać się na zasłużony po całym roku działań urlop totalnie bez komputera. Aby 2023 zacząć wypoczęta. To taki mój cel na koniec roku.
W 2022 chcę przede wszystkim zadbać o siebie. Słuchać swoich potrzeb, nie zmuszać się do niczego, nie zgadzać na działania i relacje, które mi nie służą. Zbudować ścieżkę zawodową, która da mi poczucie sensu i spełnienia. Chcę zadbać o swoje zdrowie i samopoczucie, bo ciągle jestem pod opieką psychiatry, psychoterapeuty i endokrynologa. I wiem, że to jeszcze trochę potrwa, dlatego tak ważne jest dla mnie świadome osiędbanie.
W rok 2021 wchodziłam mocno zestresowana. Natomiast 2022 zaczynam zmotywowana. Jeszcze nie wiem, czy ten rok będzie dobry. Wierzę jednak, że będzie lepszy od poprzednich.
A jak tam Twój rok 2021? I Twoje plany na 2022? Podziel się opinią w komentarzu pod spodem! 🙂

gdzieś na Szlaku Orlich Gniazd
Haniu trzymam za Ciebie mocno kciuki, zresztą Ty wiesz:) W Twojej historii w ostatnim czasie mocno odnajduję siebie tyle, że Tobie udało się wykaraskać z ” czarnej dupy”, a ja w mojej ciągle tkwię. Może za długo byłyśmy silne, ale cieszę się, że u Ciebie wróciło słońce. Buziaki
Niech cię nie niepokoją
Cierpienia twe i błędy.
Wszędy są drogi proste
Lecz i manowce wszędy.
O to chodzi jedynie,
By naprzód wciąż iść śmiało,
Bo zawsze się dochodzi
Gdzie indziej, niż się chciało.
/Leopold Staff/
Powodzenia 🙂