Lampa antydepresyjna to w Skandynawii podobno najlepsze narzędzie w walce z zimowymi ciemnościami i sezonową depresją. Na początku się wahałam, ale w końcu i ja zdecydowałam się wypróbować to sztuczne słońce. Czy lampa emitująca światło słoneczne naprawdę działa i może pomóc? Jakich efektów można się spodziewać? I jak dawkować światło? Przeczytajcie tekst. Oto moja opinia o lampie przeciwdepresyjnej i światłoterapii w 4 sezonie jej używania.

Kilka ostatnich lat spędzałam zimę tam, gdzie rządzi słońce i ciepło, a dzień jest dłuższy – na równiku lub w Hiszpanii. Ale w tym roku pandemia ściągnęła mnie do Polski i dopiero zrozumiałam, że rytm mojego życia regulują wschody i zachody słońca, a ja jestem totalnie uzależniona od światła słonecznego.

Latem potrafię wstać przed 6 rano bez budzika – czyli razem ze słońcem. Mam tyle energii, że mogę chodzić po ścianach i jestem mega nakręcona na działanie i zmotywowana.

Jednak kiedy przyszła późna jesień, a potem zima i dzień stał się krótszy, okazało się, że zupełnie nie potrafię funkcjonować. Nie mam energii, nie jestem w ogóle produktywna. Wstaję dopiero po 8 rano, coś tam zrobię koło południa, jak już się rozbudzę. A po zachodzie słońca mogłabym już iść spać. A przecież lista rzeczy do zrobienia sama magicznie się nie skurczy. Dlatego właśnie zdecydowałam się na przetestowanie lampy antydepresyjnej firmy Beurer model TL30 – którą możecie kupić klikając w ten link.

Tu jeszcze zaznaczę, że wpis ten NIE jest sponsorowany (kupiłam lampę za własne pieniądze), ale zawiera linki afiliacyjne. Oznacza to, że jeśli w nie klikniesz i dokonasz zakupu, to nic nie dopłacasz, a ja dostanę niewielką prowizję, która pomoże mi utrzymać bloga. Dzięki!

Lampa antydepresyjna z etui, podstawką i ładowarką leży na biurku.

lampa antydepresyjna z podstawką, wtyczką i etui

Czy to zimowa depresja? Czy mam SAD?

Być może słyszeliście o zimowej depresji, zwanej też depresją sezonową. Oficjalna nazwa to sezonowe zaburzenie afektywne (Seasonal Affective Disorder – SAD; źródło). Jest to zaburzenie depresyjne, które objawia się w okresie października i listopada, a trwa do ok. marca-kwietnia. Zwykle występuje u populacji zamieszkującej północne regiony naszej planety. W Europie objawy depresji zimowej spotyka się u ok. 10-15% populacji, z czego 8 na 10 osób to kobiety.

Skąd się bierze SAD? Krótko mówiąc – z braku słońca. Jego brak sprawia, że nasz organizm produkuje więcej melatoniny, czyli hormonu snu (w niektórych przypadkach w grudniu mamy jej o 80% więcej niż w sierpniu; źródło). Jednocześnie spada ilość serotoniny, która odpowiada za nasze dobre samopoczucie. Oba te hormony regulują nasz dobowy rytm i mówią naszemu organizmowi, kiedy ma być aktywny, a kiedy spać.

W efekcie, jesienią i zimą niektóre z nas bardziej odczuwają przemęczenie, trudności ze snem lub porannym wstawaniem, brak energii i motywacji do działania, problemy z koncentracją, smutek, przygnębienie, a nawet rozdrażnienie i poirytowanie. Dodatkowo zwiększa się nasz apetyt, głównie na węglowodany. Przy okazji zwalnia też metabolizm, co oznacza, że w zimowym okresie mamy większą tendencję do przybierania na wadze.

Jeśli takie objawy o tej porze roku zauważasz u siebie i znacząco wpływają one na jakość Twojego życia, a do tego utrzymują się dłużej niż dwa tygodnie (ale zwykle ustępują w słoneczne dni), to witaj w klubie. Ciebie również dopadła depresja sezonowa, czyli SAD.

Czy jest jakieś sztuczne słońce?

Przed wiekami rytm naszego życia był regulowany przez światło dzienne. Nie było wtedy sztucznego oświetlenia, a większość prac wykonywało się na świeżym powietrzu. Dziś natomiast wymaga się od nas, żebyśmy byli tak samo produktywni przez cały rok. Mimo, że zimą słońca mamy dużo mniej. Mam tu na myśli zarówno większe zachmurzenie (te dni, kiedy na dworze jest ciemno, a przecież dopiero południe…), dzień trwający zaledwie 6 godzin, a także fakt, że o tej porze roku chowamy się w domach przed zimnem.

I ja postanowiłam z tym walczyć.

Próbowałam suplementować witaminę D, ale nie do końca mi to pomaga. Tabletka nie zastąpi mi światła. Jak słońca nie ma, to nie ma. Koniec i kropka. Pół-żartem, pół-serio zaczęłam się zastanawiać dlaczego jeszcze nie powstało jakieś sztuczne słońce na depresję zimową.

I wtedy jedna znajoma znajoma wspomniała mi o lampie przeciwdepresyjnej, która w krajach skandynawskich jest podobno standardem. Podobno tam normalnie lekarze przepisują jej używanie swoim pacjentom.

W końcu zimowe ciemności i nastrój z nimi związany to na północy Europy temat dość poważnie traktowany. Zresztą, tam nawet standardem jest dofinansowanie do urlopu na doświetlanie się. Jednak czy faktycznie taka lampa imitująca światło słoneczne może działać? Ale skoro przepisują ją nawet lekarze…

Czyżby jednak sztuczne słońce istniało…?

Zaintrygowało mnie to.

Wyłączona lampa antydepresyjna na biurku.

lampa przeciwdepresyjna u mnie na biurku

Lampa antydepresyjna – jak działa?

Sprawdziłam więc lampy przeciwdepresyjne dostępne na rynku. Za lampę wielkości tabletu miałam zapłacić ok. 250 zł (oczywiście są też większe i droższe modele, jednak mój model obecnie jest już tańszy!). Nie przywykłam wydawać pieniędzy w ciemno (nomen omen), tym bardziej na produkt, którego działania nie jestem pewna. Przecież mamy tyle sztucznego oświetlenia, jak niby jedna dodatkowa lampa ma coś zmienić? I co to w ogóle znaczy, że to lampa emitująca światło słoneczne?

Zanim więc zdecydowałam się na zakup, zrobiłam w internecie porządny research na temat lamp do światłoterapii – bo tak nazywa się leczenie zimowej depresji dodatkowym światłem.

Najbardziej przekonała mnie recenzja na YouTube (recenzja jest po angielsku, znajdziecie ją tutaj i dotyczy innej lampy 10.000 lux, ale chodziło mi o zrozumienie jak to w ogóle działa). Po wielu różnych technicznych zagadnieniach typu lumeny i luksy*, autor recenzji tłumaczy, że lampa ta produkuje również rodzaj światła (melanopic light, nie znalazłam tłumaczenia na polski), który stymuluje siatkówkę naszego oka (czyli część oka najbardziej wrażliwą na światło), skąd wysyłane są sygnały do mózgu czy ma on produkować melatoninę czy nie. Czyli można powiedzieć, że taka to właśnie sztuczne słońce.

*Są to jednostki natężenia światła wysyłanego przez żarówkę (lumeny) i odbieranego na konkretnej powierzchni (luksy). Jeśli przyjmiemy, że żarówka wysyła światło o natężeniu 1000 lumenów, to na jeden metr kwadratowy padnie światło wielkości 1000 luksów. Jeśli jednak ta sama żarówka ma oświetlić 50 metrów kwadratowych, to na metr kwadratowy padnie zaledwie 20 luksów.

Nie będę zagłębiać się tutaj w technikę i fizykę, jeśli chcecie, możecie obejrzeć sami tę recenzję. Przytoczę tylko wnioski z tego filmu – lampa, która ma służyć do światłoterapii, emituje światło słoneczne. Tym samym pomaga naszemu mózgowi zaprzestać produkcję melatoniny.

Jest tylko jedno ale – w ofercie produktu podane jest, że moja lampa (przypomnę – TL30 firmy Beurer) wytwarza światło o natężeniu 10.000 luksów, ale pod warunkiem, że trzyma się ją ok. 10 cm od twarzy. Co jest raczej niemożliwe, bo lampa ta jest po prostu bardzo jasna. Komfortowa odległość to ok. 50-60 cm (u mnie nawet 85 cm), a tym samym otrzymujemy o wiele mniej luksów na raz, więc musimy się dłużej naświetlać, żeby otrzymać podobny efekt jak przy odległości 10 cm.

Jednak nawet większa odległość wpływa już na stymulację naszej siatkówki i zatrzymanie produkcji melatoniny.

No to mówię, ryzyk fizyk, kupuję tę lampę. Jak ona mi nie pomoże, to już nie ma dla mnie ratunku.

Włączona lampa emitująca światło słoneczne.

włączona lampa emitująca światło słoneczne

Światłoterapia lampą firmy Beurer – czy odczuwam poprawę?

Lampa depresyjna (lol, ta nazwa jest trochę creepy) przyszła do mnie tuż przed świętami Bożego Narodzenia i od razu zaczęłam jej używać. Choć przyznam, że przy pierwszym włączeniu porządnie dała mi po oczach i przestraszyłam się, że przy tak intensywnym świetle w ogóle nie da się wytrzymać.

Na szczęście światło jest ledowe i tylko na początku sprawia wrażenie, że jest bardzo silne. Po chwili idzie się przyzwyczaić i teraz z moją lampą przeciwdepresyjną zaczynam dzień. Włączam ją też po zachodzie słońca, a także czasem w ciągu dnia, jeśli za oknem jest ciemno i pochmurno. Wtedy

Jak napisałam wcześniej – trzymam ją na odległość ok. 85 cm, na półce trochę ponad wysokością wzroku (siatkówka jest bardziej wrażliwa na światło, jeśli wpada ono do oka na wprost lub z góry – w końcu słońce znajduje się nad nami). Z powodu większej odległości naświetlam się nią dłużej niż 2 godziny dziennie, o których wspomina instrukcja obsługi lampy. Podany czas jest dla odległości ok. 20 cm od twarzy, więc nie boję się, żebym miała przedawkować moje sztuczne słońce. 😉

Kiedy piszę tę recenzję, używam mojej lampy Beurer TL30 już od ponad dwóch tygodni. Z krótkimi przerwami na słoneczne dni, których nie było zbyt wiele w tym okresie, dosłownie 3-4.

Jak się czuję po tym czasie?

C-U-D-O-W-N-I-E. Nie spodziewałam się, że ta lampa przyniesie aż takie efekty. Jestem bardziej zmotywowana i praktycznie w ogóle nie jestem zmęczona. Z większą przyjemnością wstaję rano. Włączam lampę od razu po przebudzeniu i natychmiast siadam do działania. Zauważyłam, że zniknął ten okres na rozbudzenie (co czasem zajmowało mi nawet godzinę albo dłużej). Teraz robię sobie kawę i już o 8:30 siedzę przy komputerze. To wielki postęp w porównaniu do 10:30 lub 11:30 jeszcze 2 tygodnie temu.

Jednocześnie zauważyłam, że przeszła mi ochota na obżeranie się. Serio. Wcześniej chodziła za mną wizja ziemniaków oblanych tłustym sosem. Taka porządna dawka kalorii na zimę, wiecie, żeby ogrzać organizm. 😉 I o ile sałatka i owoce to dalej nie jest szczyt moich marzeń o tej porze roku, to przeszło mi uczucie, że chce mi się ciągle jeść. Po prostu, zjadam dobry obiad i koniec. I piję o wiele mniej kawy!

Więcej się śmieję, żartuję (może jednak faktycznie przedawkowałam to światło?). Nawet moi obserwatorzy na instagramie zauważyli, że moje relacje znowu tryskają energią w porównaniu z tymi z początku grudnia, które wydawały się po prostu wymuszone.

Ach, i co najważniejsze – nie mam problemów z zasypianiem. Miałam taką obawę, że rozreguluję się w drugą stronę. Na szczęście tak się nie stało i zasypiam bez problemów.

Moja opinia – czy lampa emitująca światło słoneczne ciągle mi pomaga?

To już czwarty sezon, kiedy używam mojej lampy depresyjnej imitującej światło słoneczne. I szczerze, nie wyobrażam sobie już zimy w naszej szerokości geograficznej bez niej!

W ciemniejsze, pochmurne dni lampę przeciwdepresyjną odpalam od razu po przebudzeniu i z nią zaczynam dzień. Teraz już o 7 rano siedzę przy komputerze, z kawą (piję tylko 2 dziennie) i lampą! A kiedy mam gorszy humor, to włączam ją również po zachodzie słońca, choć jeszcze nie jest on jakoś wcześnie (piszę to przed październikową zmianą czasu). Ta lampa ma ogromny wpływ na moje samopoczucie!

Kiedy wyjeżdżam, zabieram lampę ze sobą. Jest niewielka, więc idealnie mieści się w plecaku czy walizce. Wolę nie ryzykować, dlatego moja lampa imitująca światło słoneczne towarzyszy mi praktycznie wszędzie!

I dopiero w tym roku mogę powiedzieć, że nie boję się już naszej zimy tak bardzo jak jeszcze dwa lata temu. 😀 Mam smoka i nie zawaham się go użyć! 😉

Lampa słoneczna – opinie lekarzy

Tu jeszcze wspomnę, że kiedy początkowo używałam tej lampy (w sezonie 2021/2022), to brałam również leki przeciwdepresyjne. Spotkałam się z opinią, że takie leki to przeciwwskazanie do używania lampy SAD. Skonsultowałam to jednak z moją psychiatrą i ona powiedziała, że ta lampa to świetny pomysł i nie widzi przeciwwskazań.

Ostatnio też moja psychoterapeutka powiedziała mi, że inny jej klient dostał od swojego lekarza psychiatry zalecenie, żeby używał lampy przeciwdepresyjnej. Więc wychodzi na to, że nawet lekarze w Polsce zaczynają interesować się tym tematem. I jak widać, mają dość pozytywne opinie!

Jeśli ten wpis czytają jacyś lekarze psychiatrzy czy psychoterapeuci, to zachęcam do skomentowania pod spodem i zostawienia swojej opinii. Również, jeśli dostrzegacie jakieś przeciwwskazania. Warto szerzyć ten temat w świadomości społeczeństwa! 🙂

Lampa do światłoterapii widoczna od tyłu z zieloną podstawką i podłączoną ładowarką.

lampa antydepresyjna z tyłu – zieloną podstawkę można montować w kilku różnych miejscach

Najlepsza lampa antydepresyjna – jaką wybrać?

Na rynku są różne modele lamp przeciwdepresyjnych, ale ja przetestowałam tylko jedną, więc tylko o niej się wypowiem. 🙂

Dla siebie kupiłam lampę firmy Beurer model TL30. Jest to niewielka lampa ledowa, wielkości tabletu o wymiarach 12×20 cm.

Do lampy dołączony jest kabel, niewielka podpórka, którą można sprytnie zamontować na różne sposoby, a także etui z filcu. Jedyny minus – nie da się lampy powiesić, ale sprytnie ją zakładam na postawione książki, żeby była nieco powyżej moich oczu.

I choć początkowo bałam się, że ta lampa będzie po prostu za mała, to teraz myślę, że jest idealna. Są też dostępne większe modele, które można postawić w domu lub w biurze. Jednak dla mnie ta jest świetna, bo mogę ją łatwo zapakować i zabrać ze sobą, jeśli akurat gdzieś jadę.

Lampa ma 3 lata gwarancji i według instrukcji będzie działać przez ok 1000 godzin. Czyli jeśli będę używać jej tylko jesienią i zimą, to wystarczy mi właśnie na 3 lata.

Wiem, że nie mam porównania z innymi lampami, ale jestem z niej zadowolona, więc w sumie po co mam ją zmieniać? Ratuje mi życie, więc jest dla mnie najlepsza! 🙂

Więcej pytań

Czy lampy antydepresyjne są skuteczne?

Tak, zarówno osoby korzystające z lamp, jak i lekarze twierdzą, że korzystanie z lamp antydepresyjnych poprawia nastrój i pomaga w walce z sezonową depresją. Z każdym rokiem widać, że coraz więcej osób decyduje się na korzystanie z lamp antydepresyjnych.

Co daje lampa antydepresyjna?

Lampa antydepresyjna emituje światło, dzięki któremu nasz organizm produkuje mniej melatoniny, czyli hormonu snu. To przez niego zimą jesteśmy tak senni i zmęczeni. Dodatkowo korzystanie z lampy sprawia, że produkujemy więcej serotoniny, czyli hormonu szczęścia.

Jaka lampa na depresję?

Najlepiej sprawdzają się lampy o natężeniu co najmniej 2500 luksów. Oczywiście, silniejsze lampy są wygodniejsze w użyciu, ponieważ może postawić je nieco dalej od siebie i korzystać z nich w bardziej komfortowy sposób.

Jak używać lampy przeciwdepresyjnej?

Lampa antydepresyjna przynosi najlepsze efekty, kiedy używamy jej dwa razy dziennie – rano i wieczorem. Rano należy włączyć lampę ok. pół godziny po przebudzeniu, a wieczorem korzystać z niej nie później niż 2 godziny przed snem. Należy ją trzymać w odległości około pół metra przed sobą i co chwila spoglądać w światło. Zaleca się, aby z lampy korzystać od 30 do 60 minut.

Podsumowanie

Żeby już nie przedłużać, podsumuję moją lampę jednym zdaniem: to najlepszy prezent, jaki mogłam sobie sprawić.

Serio, jest lekka, mogę ją łatwo zabrać ze sobą. Światło nie jest irytujące – trzeba się tylko do niego przyzwyczaić, ale to przychodzi bardzo szybko.

No i najważniejsze – odczuwam znaczną poprawę nastroju. I choć na początku się zastanawiałam czy to przypadkiem nie efekt placebo, to jednak po dwóch tygodniach częstego używania lampy mogę powiedzieć, że nie. Ta lampa po prostu działa.

Dlatego, jeśli sami macie problemy z zimowymi ciemnościami, jesienną chandrą i ogólnie brakuje Wam słońca, to nie czekajcie dłużej, tylko kupcie sobię tę lampę. Możecie to zrobić klikając w ten link. 🙂

Mam nadzieję, że ta recenzja była dla Was pomocna i będzie Wam się dobrze korzystać z lampy antydepresyjnej. A jeśli macie dodatkowe pytania – piszcie w komentarzach! Chętnie na nie odpowiem. 🙂