Kiedy podróżuję po jakimś kraju, to tworzę stamtąd teksty z podróży. Praktyczne, jak to zorganizować, co zobaczyć, gdzie spać i ile kosztują przejazdy lokalnym autobusem, bla bla bla. Ale kiedy gdzieś mieszkam, to tworzę dla Was wpisy z punktu widzenia ekspaty. Zamiast „gdzie zjeść” macie „który supermarket jest najtańszy.”
Jeśli szukacie podróżniczego bakcyla, to nie wiem czy go tutaj znajdziecie. Nie powiem Wam teraz gdzie spać w Granadzie i gdzie warto wyjść na tapas. Ale jeśli chcecie się nieco pośmiać z emigracyjnej rzeczywistości, to zapraszam.
PS. Jeśli jesteście tu po raz pierwszy lub czytacie blog od niedawna, koniecznie przeczytajcie o moim zwariowanym życiu w Wietnamie, gdzie mieszkałam przez rok!
PS2. Moje zdjęcia zrobiła niezastąpiona Kinga Madro :*, która odwiedziła mnie w kwietniu w Granadzie. Koniecznie zobaczcie jej profesjonalne zdjęcia oraz blog podróżniczy Floating My Boat!
Spis treści
Słowo o emigracji
Bo, drogie dzieci, trawa za płotem sąsiada niekoniecznie jest bardziej zielona. Zawsze, gdy ktoś wzdycha, że ja to mam takie super życie, mieszkam sobie w ciepłych, słonecznych krajach, przypominam sobie mój ulubiony kawał:
„Kowalski zmarł i poszedł do Nieba. W Niebie było pięknie, wygodnie, życie po śmierci płynęło spokojnie na delikatnych obłoczkach. Któregoś dnia Kowalski przeglądając lokalną gazetę znalazł reklamę o wycieczce do Piekła. W Niebie było idealnie, ale trochę nudno, więc Kowalski się chętnie zapisał i pojechał zwiedzać Piekło.
A było tam zupełnie inaczej niż w Niebie! Szerokie białe plaże, turkusowy ocean, palmy, drinki, kobiety, czego tylko dusza zapragnie! Kowalski był zachwycony. To były najlepsze wakacje w jego pozagrobowym życiu.
Po powrocie do Nieba Kowalski długo myślał o Piekle. W końcu postanowił się tam przeprowadzić i udał się z tym pomysłem do Świętego Piotra.
– Czy jesteś tego pewny? – zapytał Święty Piotr. – Jeśli to zrobisz, już nigdy nie będziesz mógł wrócić do Nieba.
– Tak, Święty Piotrze. Jestem pewny, że chcę się przeprowadzić do Piekła. Bardzo mi się tam podobało. Wolę je od tego nudnego Nieba.
Święty Piotr otworzył więc Bramy Niebios, a Kowalski zabrał swoje rzeczy i za chwilę był w Piekle.
A tam zamiast pięknych egzotycznych plaż, kobiet i drinków, ukazały się jego oczom ogień piekielny, smoła, łańcuchy oraz najgorsze tortury i nieszczęścia, jakie mogą spotkać człowieka. Wkurzony Kowalski napisał szybko do Świętego Piotra list: Święty Piotrze, kurde, co to ma być?! To nie jest Piekło, jakie oglądałem na wakacjach!
A Święty Piotr na to: Drogi Kowalski! Co innego turystyka, a co innego emigracja.” Kurtyna.
Hu-hu-ha zima zła
Czas akcji: grudzień
Miejsce akcji: Hiszpania, Andaluzja, okolice Granady
Budzik dzwoni o 6 rano. Pod kołdrą naciągam długie skarpety, bluzę, a na głowę kaptur. Wyskakuję z łóżka do kuchni i odpalam dwa palniki na kuchence – najmniejszy i największy. Na tym pierwszym stawiam imbryk do kawy, standardowo. Na drugim nic, on służy za grzejnik. Jedyny w kuchni.
W mieszkaniach w Andaluzji nie ma centralnego ogrzewania (na północy Hiszpanii się ZDARZA). Musi wystarczyć metalowy kaloryfer, taka farelka na kółkach, która za dnia grzeje w pokoju dziennym, a nocą w sypialni.
Czy to nie ironia losu, że słowo kaloryfer pochodzi od hiszpańskiego calor, czyli ciepło, a w hiszpańskich mieszkaniach jest zimno w cholerę?
Ale mój kaloryfer nie grzeje cały czas, o nie. Zeżarłyby mnie rachunki, bo elektryczność jest tu bardzo droga, a energia odnawialna, która mogłaby pochodzić ze słońca, chyba jeszcze nie dotarła do lokalnej mentalności. A szkoda, bo słońca tu wystarczy dla wszystkich.
No, ale jak jest słońce, to czego ja się czepiam? No, jak JEST, to super. Ale w nocy temperatura spada do zera lub nawet kilka stopni poniżej. (W zeszłym roku w styczniu w Granadzie odnotowano największą rozpiętość temperatury w całym kraju: w nocy było -4 st. C, a w dzień +17.) A przypominam – ogrzewania nie ma. Wiesz jakie to uczucie, kiedy budzisz się rano we własnym łóżku, a z ust leci ci para? 😀
Ze strachu przed rachunkami (listopadowy trochę mnie zmroził, jakby mało było mi zimna) kupiłam sobie u Chińczyka specjalny timer, który podłączam do wtyczki, a ten się włącza i wyłącza według ustawionego czasu. Więc tak mi grzeje przez 15 minut, a potem się wyłącza na 1,5 godziny, a potem znowu 15 minut. Mam problem z głowy, nie muszę pamiętać, żeby go co chwila wyłączać.
Zastanawiacie się jak w takich warunkach żyją Hiszpanie? Ja też.
Jedną z typowych cech w Hiszpańskich domach jest wysoki stół z długim obrusem, a pod nim – kaloryfer. Wszyscy siadają wesoło dookoła, wkładają nogi pod spód i cieszą z chwili ciepła.
Taki zestaw (stół + długi gruby obrus + szkło do przykrycia obrusu) można kupić już za jedyne 140 euro. Wiem, bo sklep z meblami w moim miasteczku taki reklamuje.
O prysznicu i grzybach
Na szczęście rachunek za gaz i wodę w listopadzie był niższy, a to dlatego, że moje prysznice skróciłam z 15 minut do 1,5 minuty. Po prostu woda jest za zimna, boiler nie daje rady grzać, albo może rury zamarzły. Kto zgadnie?
Komfort życia level master. Jest powód, dla którego w słowie „Spain” jest pain (ang. ból).
Łazienkę w ogóle ogrzewa się wtedy, kiedy się z niej korzysta (albo i nie). A wiecie co się rodzi w nieogrzewanej, wiecznie wilgotnej łazience? (Zapomniałam wspomnieć, że wentylacji w hiszpańskich domach też nie ma.) No?
Grzyb się rodzi.
I nam się urodził, w moim poprzednim mieszkaniu w Granadzie, gdzie mieszkałam z innymi wolontariuszami podczas mojego wolontariatu. Urodził nam się centralnie nad prysznicem, bardziej wilgotno się nie dało.
Nie wiem w jakim przebłysku inteligencji mój współlokator wpadł na pomysł, żeby wytrzeć ten grzyb ścierką, ale jak postanowił, tak zrobił. Za dwa tygodnie grzyb się odrodził, wesoło rozprowadzony przez ścierkę na połowie sufitu.
Ale nawet gdyby przyszedł jakiś spec od grzyba, to wątpię, żeby rozwiązał problem. Znajomy wolontariusz z Niemiec, który odbywał swój projekt w Extramadurze, miał w swoim mieszkaniu ogromny grzyb na ścianie. Skubany się rozwinął jakiś miesiąc po tym jak się wprowadził. Problem był duży, bo znajomy był alergikiem. Zgłosił więc go swojej organizacji, a ci wezwali fachowca. Fachowiec przyszedł natychmiast, czyli za miesiąc, spojrzał na grzyba, pomyślał i go ZAMALOWAŁ.
Hiszpanie są mistrzami w stwarzaniu pozorów.
Okno
Ale są gorsze rzeczy niż brak ogrzewania, brak wentylacji i nawet brak gorącej wody.
Na przykład brak okna. Albo okno typu świetlik. Ja taki miałam przez 9 dziewięć miesięcy.
Geniusze hiszpańskiej inżynierii projektują bloki ze „studniami”, czyli wewnętrznym podwórkiem, gdzie nie da się wejść. Jak coś spadnie, to pa pa. I na taką studnię wychodziło właśnie moje okno szerokie na 45 centymetrów (sprawdzałam, ale w sumie to 20 cm, bo okno miało przesuwane szyby). A do okna sąsiada naprzeciwko są dwa metry.
Wiecie co to znaczy? Dwie rzeczy. Pierwsza to taka, że praktycznie nie miałam w pokoju światła dziennego. W maju słońce wpadało na 20 minut, zimą – w ogóle. Mieszkaliśmy na czwartym piętrze, nie chcę myśleć jaka pomroczność panuje niżej.
Druga to taka, że słychać co się u ludzi dzieje. Okna wszystkich kuchni wychodziły właśnie na studnię, a przecież w kuchni się toczy życie. A w Hiszpanii życie zaczyna się o godzinie 22 i cichnie o 2 w nocy. Czyli akurat wtedy, kiedy Hania chciałaby spać, bo przecież jest rannym ptakiem. 😉
Przyznam, że przez długie miesiące w Granadzie miałam problemy z rutyną i organizacją dnia, co bardzo wpłynęło na moją produktywność. Każdy freelancer / pracujący z domu chyba zrozumie mój ból.
Co jeszcze jest typowe dla andaluzyjskich mieszkań?
W oknach są cienkie, jednowarstwowe plastikowe szyby. Nauczyło mnie to dostrzegać drobne detale dookoła. Na przykład, gdy patrzę na ukwiecone balkony to zwracam uwagę, czy ktoś wymienił okna na kilkuwarstwowe, cieplejsze. Jeśli tak, kiwam głową z podziwiem. Mistrz logicznego myślenia, propsy.
Bo w Andaluzji próżno szukać logiki. Zawsze mi się wydawało, że własne mieszkanie powinno być oazą spokoju, ostoją, gdzie można schować się przed złem zimy. Ale jaki jest komfort życia, jeśli we własnym domu nie możesz zdjąć kurtki? (Serio, to obrazek z jednej domówki – wszyscy siedzieli w kurtkach.)
A przecież wystarczyłyby te lepsze okna, żeby ciepło nie uciekało. (Ostatnio patrzyłam na centrymetrową szparę pod moimi wejściowymi drzwami i zastanawiałam się czym ją podkleić, żeby nie tracić ciepła. Jakieś pomysły?)
Jednak zamiast lepszych okien Hiszpanie używają rolet. Takich metalowych, zewnętrznych rolet, które opuszczają na dzień, żeby w mieszkaniu było nieco cieplej, a latem też chłodniej. Mam jednak wrażenie, że nigdy ich nie podnoszą. Żyją w totalnej ciemni, tak jakby światło sprawiało Hiszpanom ból. Czasem zdarza mi się stać w oknie i patrzeć na sąsiednie budynki. Zawsze zauważę, która roleta została dziś podniesiona.
Tak więc w hiszpańskich mieszkaniach jest i zimno, i kompletnie ciemno. Zaczynam się zastanawiać czy wampiry przypadkiem nie pochodzą właśnie stąd.
Ile kosztuje wynajęcie mieszkania w Granadzie?
Pewnie zastanawiacie się w jakiej norze mieszkam, że mam takie warunki?
Nie mieszkam w norze. Byłam w kilku hiszpańskich mieszkaniach i wystrój zawsze zależy od gustu lokatora, ale pewne standardy – jak właśnie okna, ogrzewanie czy wentyalcja – są wszędzie takie same. Częstym przypadkiem jest też beznadziejne zagospodarowanie przestrzenne mieszkań.
Mieszkanie w Granadzie, które dzieliłam z dwoma wolontariuszami, miało 3 sypialnie (choć mojej bym tak nie nazwała, bardziej przypominała składzik), salon z długim balkonem, kuchnię, łazienkę z prysznicem i wanną do kąpieli w pozycji embrionalnej (czyli ok. 1m długości) i schowek. Mieściło się w bloku przy przystanku autobusowym i tramwajowym (jedyna linia w Granadzie), 10 minut spacerem do centrum i 20 minut do Alhambry.
Tuż obok był tani supermarket Mercadona (jak nasza Biedra) i chińczyk (sklep osiedlowy prowadzony zwykle przez Chińczyków, otwarty w niedziele i do 2 w nocy w tygodniu). Lokalizacja GENIALNA. Klimat mieszkania? Nie powiedziałabym, żebym mogła się tam czuć „jak w domu”, ale hiszpańscy znajomi byli zachwyceni jakie mamy ładne i przestronne mieszkanie (albo po prostu chcieli być mili). Wynajem całego mieszkania to ok. 550 euro + rachunki. Ach, i nie ma internetu.
Co jest kolejnym problemem w Hiszpanii, bo internet jest tu drogi. Jeśli chcesz mieć router tylko dla siebie bez limitu GB, licz się z kosztem co najmniej 50 euro miesięcznie albo i więcej. Więc najlepiej szukać mieszkania z internetem.
Obecnie mieszkam w niewielkim miasteczku pod Granadą, dojazd do centrum Granady zajmuje ok. 20 minut autobusem. Mam dla siebie całe mieszkanie (właścicielka jest bardzo hippie i mieszkanie też ma taki klimat) z 2 sypialniami, przestronnym salonem z balkonem wychodzącym na zieleń, kuchnią z piekarnikiem, tosterem i czajnikiem elektrycznym (to luksus, którego nie miałam w Granadzie) oraz łazienką z prysznicem i wanną. Internet dzielę z sąsiadami, co w nocy nie robi problemu, ale w dzień dobry sygnał jest tylko w salonie i kuchni – bliżej sąsiadów. Ach, i na osiedlu jest basen. 😉 Czynny co prawda tylko latem, ale swoje się napływałam. Za to wszystko płacę 325 euro miesięcznie + rachunki.
Pod domem mam supermarket, ale droższy niż lokalna Biedra. Raz w tygodniu idę sobie do Mercadony pod moim miasteczkiem i wracam z większymi zakupami autobusem.
Nie mogę więc powiedzieć, żebym mieszkała w norach. Taki jest po prostu standard życia w Hiszpanii. W Polsce mieszkania mają chronić i przed słońcem, i przed zimnem. Tutaj – tylko przed słońcem. Zima trwa za krótko, żeby w ogóle się nią przejmować.
Epilog
Życie na emigracji pozwala dostrzegać małe detale z domu w Polsce, których na co dzień nie zauważamy.
Na przykład czajnik elektryczny. W poprzednim mieszkaniu w Granadzie trzeba było gotować wodę w rondelku, bo Hiszpanie w ogóle nie piją herbaty, więc elektryczny czajnik tutaj to rzadkość. W moim nowym mieszkaniu mam czajnik. Jestem szczęśliwym człowiekiem.
Czajnik sprawia mi więcej radości niż basen. Bo basen zamknęli w połowie października, a czajnik ciągle jest ze mną. Taka mała rzecz, a cieszy. Doceńcie swój czajnik. 😀
Mimo tych niedogodności, Hiszpania sprawia, że prawie codziennie mam tutaj banana na twarzy i zastanawiam się czy to co się dzieje, dzieje się naprawdę. 😀 Zaczęłam ją nawet nazywać Wietnamem Europy, zbyt dużo podobieństw.
Ale o tym innym razem. Szykujcie się na serię emigracyjnych wpisów!
Właśnie jestem na wycieczce po wschodniej stronie Hiszpanii czytam Twoje opowieści o Granadzie jest styczeń a ja zmierzam w stronę Andaluzji swoim domkiem na kółkach jestem teraz geograficznie na wysokości wyspy Majorka i jest jak opisujemy ale jak przygoda to ma być prawdziwie a nie jak na wycieczce z Orbis -em (takie polskie socjalistyczne biuro podróży) wyjaśnienie dla młodzieży. Pozdrawiam
Dzięki za komentarz! 🙂
Spora dawka pomocnych informacji i fotorelacja, która zachęca do odwiedzenia tego miejsca. Pozdrawiamy!