Laguna Balos to zdecydowanie jedno z najpiękniejszych miejsc na Krecie. Na szczęście warunki naturalne wyspy nie pozwalają na zagospodarowanie tych miejsc poprzez wybudowanie infrastruktury hotelowej, więc turystów jest mniej niż w turystycznych miejscowościach. Mniej, czyli „tylko” kilkaset osób dziennie w sezonie. Więc najlepiej tam dotrzeć przed 20 maja lub po połowie września.

My mieliśmy to szczęście, że wybraliśmy się przed sezonem. Na Balos sezon zaczyna się od ok. 20 maja – wtedy zaczynają pływać tam promy z Kissamos wyładowane po brzegi turystami (z tego co sobie przypominam taka całodniowa wycieczka to ok. 25 euro na osobę). Koleżanka widziała to zjawisko. Totalna katastrofa i żadna przyjemność.

Ale po kolei. Do Kissamos dotarliśmy autobusem, stamtąd taksówka zawiozła nas do wioski Kalyviani (kurs 10 euro), skąd piechotką poszliśmy na Balos. Będzie kilka ładnych kilometrów. Ze 2,5 godziny marszu. Phi, co to dla nas!

Do prawie samej plaży da się dojechać samochodem, jednak droga, położona malowniczo nad brzegiem morza, nie należy do najbezpieczniejszych – często odłamują się skały i zasypują przejazd. W jednym miejscu jest nawet kapliczka ze zdjęciami dwóch Greków, z tego co zrozumiałam (a greckiego nie znam), to w tym miejscu zginęli. Pewnie właśnie dlatego taksówkarz nie chciał nas zawieźć dalej. Dziarsko maszerowaliśmy, chociaż przyznam, że trochę mnie strach obleciał pod tymi ścianami skalnymi. Poniżej kilka zdjęć:

balos

kapliczka przy drodze

balos

balos

balos

towarzyszka podróży

Powoli zaczynało się ściemniać, a my nawet nie wiedzieliśmy, ile jeszcze przed nami. Z mapy wyczytaliśmy (a zbyt dokładna to ona nie była), że po drodze, mniej więcej po 2/3 trasy, będzie kościółek Aghia Irini. Przyjęliśmy to za nasz punkt odniesienia („Oby do kościółka, to potem będzie z górki”).

Jak się okazało tego dnia były imieniny patrona kościoła, więc pewna grecka rodzina przyjechała je świętować. Przeszliśmy obok nich, przywitaliśmy się i chcieliśmy iść dalej, ale oni zapytali czy nie napijemy się z nimi wina. Spojrzeliśmy po sobie i… właściwie to czemu nie? 🙂 Dostaliśmy jagnięcinę z gara, wino domowej roboty, ciasto orzechowe i nowe imiona: Irina i Manoli. Pogadaliśmy chwilę, że jesteśmy z Polski (Polonia! Polonia!), że idziemy na Balos i będziemy spać pewnie na plaży. Ponieważ strasznie wiało i miało być dość chłodno w nocy, odradzono nam ten pomysł.
– Śpijcie w kościele, jest otwarty całą noc – doradziła nam pewna Greczynka.
– Nie! – wtrącił kto inny, zapewne syn ciotecznego kuzyna babki Greczynki – śpijcie w mojej łódce! Stoi tuż przed zejściem na plażę. Nim tam dojdziecie, będzie już ciemno.
Dostaliśmy jeszcze po kubku wina na drogę i całą torbę pieczywa, mięsa i ciasta, w zamian wręczyliśmy pocztówkę z Polski i ruszyliśmy dalej.

balos

grecka feta

Faktycznie, kiedy doszliśmy na miejsce, a właściwie na „parking” skąd trzeba iść jeszcze ok 40. min na plażę, było już ciemno. Do tego zimno, wiało niemiłosiernie, a ziemia na Krecie nie pozwala na rozbicie namiotu. Pozostała więc łódka. Zabezpieczona, cieplutka, z dwoma miejscami do spania… Na początku trochę się wahaliśmy, czy na pewno nie stoczy się w nocy do morza, ale szybko porzuciliśmy te obawy. I dobrze, bo w środku się naprawdę świetnie spało! Tylko miałam problem z zaśnięciem… Niestety, za dużo horrorów w życiu i zbyt bujna wyobraźnia. Czasem myślę, że ona żyje swoim własnym życiem i często specjalnie nie daje mi spokoju. Ale noc minęła spokojnie i baaaardzo wygodnie.

balos

nasza łajba

Wstaliśmy na wschód słońca, jednak nie był on tutaj zbyt widowiskowy, bo słońce zasłoniły góry sąsiedniego półwyspu Rodopos. Trudno, przed nami jeszcze wiele takich widoków. Szybkie śniadanko, pakowanie i ruszamy na plażę!

Ścieżka jest bardzo kamienista i nierówna, a do samej plaży prowadzą schody. Dość męczące, ale później widoki wszystko wynagradzają.

balos

balos

balos

Chyba byliśmy na Balos pierwsi. A nie, przepraszam. Pierwsze były kozy. Potem doszło jeszcze parę osób, ale ciężko mi wyobrazić sobie, jakie tłumy okupują to miejsce w sezonie. Na pewno nic przyjemnego. A my mieliśmy wszystkie te widoki tylko dla siebie! Co prawda było zachmurzenie, które później trochę przeszło, i bardzo wiało, ale rozłożyliśmy się między dwoma skałami, więc jakoś daliśmy radę.

balos

balos

balos

Gdybym miała wybrać, co mi się bardziej podobało – Balos czy Elafonissi – to wybieram Elafonissi. Moja opinia jest subiektywna i nikt nie musi się z nią zgodzić. Na pewno na Elafonissi bardziej podobał mi się piach – drobny, a nie taki żwirek. I zejście do morza łagodne, piaszczyste. Na Balos zejście jest bardziej kamieniste. Fajne miejsce jest po drugiej stronie zatoczki – ogromna płycizna, gdzie można siedzieć godzinami. My się tam nie wybraliśmy, bo nie było żadnej osłony od wiatru.

No i co jest najważniejsze dla mnie: Balos owszem jest piękną plażą z pięknymi kolorami i ciepłą wodą, ale na Elafonissi jest to, co sprawia, że uwielbiam morze: przestrzeń. Mam przed sobą niczym nie zasłonięty horyzont, który każe mi się zastanawiać, co jest dalej. Który ciągnie mnie w nieznane. Balos tego nie ma, ale mimo wszystko jest piękną zatoką.

No, ale na Balos na pewno są kozy, które zrobią wszystko, żeby tylko dostać coś pysznego.

balos

Spędziliśmy tam kilka godzin. Na szczęście jest tawerna, z tego co pamiętam piwo kosztuje ok. 5 euro… przed sezonem.  Później złapaliśmy stopa, podwiozła nas do Chanii jakaś rosyjska para racząc nas ruskim disco 😉 Miło wspominam Balos, ale nie wiem czy chciałabym tam wrócić. Na Krecie jest przecież tyle miejsc do zobaczenia!

Informacje praktyczne:

– prom z Kissamos kursuje od końca maja do połowy czerwca, koszt całodniowej wycieczki: 25 euro
– najszybciej można dojechać samochodem
– na plaży jest bar, ale ponieważ jest to jedyny bar w tym miejscu to ceny są bardzo wysokie (lepiej mieć swój prowiant, napoje)

A na koniec trochę zdjęć z Balos. Idylla bez masowego turysty.

balos

balos

balos

ciemna linia na dole skały to ślad po wypiętrzeniu się zachodniej Krety po trzęsieniu ziemi, IV-VI wiek n.e.

balos

balos

balos

balos

balos