Pół roku temu wróciłam do Polski. Tęskniłam za Rodziną, jedzeniem, klimatem, europejską zielenią i dostałam to wszystko aż z nawiązką! Czas spędzony w kraju był bardzo pracowity i intensywny, ale wiele się dzięki temu nauczyłam. Doceniam każdą chwilę, każde doświadczenie z Polski. I mogę jechać dalej! 🙂

Spędziłam w Azji 19 miesięcy, z czego rok mieszkałam w Wietnamie. Starałam się regularnie moją podróż i życie w tropikach opisywać na blogu, o czym możecie poczytać tutaj klik, klik! 🙂

Kiedy Sajgon dawał mi już wyraźnie do zrozumienia, że trzeba wracać do Polski, kupiłam bilet na samolot, jeszcze przez miesiąc zwiedzałam cały kraj i 10. marca byłam już w domu. Po tak długiej podróży i życiu w Azji czułam, jakby to Polska właśnie miała być nowym, niezbadanym krajem i strasznie się denerwowałam. Właściwie było to pomieszanie ekscytacji z przerażeniem – zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać po powrocie. Do tego wszyscy długoterminowi podróżnicy, których poznałam w drodze straszyli mnie depresją popowrotową (tak, serio jest coś takiego).

W domu, a jednak w drodze

Mój samolot wylądował w Warszawie, a ja zaczęłam się śmiać z tych moich lęków – powrót okazał się lepszy niż myślałam. Dosłownie byłam na haju! Załapałam się na zimę roku (jak ja tęskniłam za chłodem!), po której od razu przyszło lato (tęskniłam za zieloną Polską!). Do tego spędziłam Święta Wielkanocne z rodziną, czego też nie mogłam się doczekać, bo jednak 2x Boże Narodzenie i 1x Wielkanoc w Azji to dużo…

W kwietniu wzięłam udział w 6. Zjeździe Blogerów Podróżniczych w Cieszynie, co też dało mi niesamowitego towarzyskiego kopa, bo bardzo się za tym podróżująco-piszącym gronem stęskniłam. Co jak co, ale to jest jedna z tych rzeczy, którą uwielbiam w blogowaniu – ludzie, którzy mają podobne pasje i rozumieją potrzebę zakupu kolejnych biletów lotniczych.

blogerzy w Cieszynie; fot. Magda i Przemek z Tropimy.com

Prosto z Cieszyna pojechałam do Poznania, gdzie w kolejny weekend odbywał się Blog Conference Poznań. Ten tydzień spędziłam z Kingą z Floating My Boat, z którą udało mi się przetrwać próbę odległości i różnicy czasu, kiedy byłam w Wietnamie. Wierzcie lub nie, ale naprawdę trudno jest się zgrać, jeśli każdy prowadzi własne życie, a między nami jest 5-6 godzin różnicy. Kolejne rozmowy na Skype wpisywałyśmy w grafiki, żeby było łatwiej i cieszę się, że nam się udało, bo ja też nie jestem najłatwiejszą osobą gdy chodzi o utrzymywanie kontaktów.

Cały ten okres skupiony był na spotykaniu się ze znajomymi w różnych częściach kraju. Na blogu było wtedy cicho, bo miałam tak silny azjowstręt po powrocie, że nie miałam nawet ochoty o tym myśleć, a co dopiero pisać. Wtedy postanowiłam też coś zmienić. Zmęczona byłam tym, że od siedmiu lat proces pracy nad blogiem wygląda z grubsza tak samo – pisanie, research, zdjęcia, pisanie, research, zdjęcia. Znudziło mi się to. Potrzebowałam nowej formy.

Wtedy wpadłam na to, żeby stworzyć kanał na youtube. Zrobić sobie przerwę w pisaniu, ale ciągle tworzyć coś związanego z podróżami. I od razu, jak tylko zmontowałam dwa pierwsze filmy, ochota na pisanie wróciła. (A w ogóle jak jeszcze o tym nie wiedzieliście, to możecie zajrzeć tutaj i od razu zasubskrybować. :))

Blog jednak odżył tylko na chwilę, bo zaraz wpadłam w wir wycieczek szkolnych, które trwały dwa miesiące, a po nich od razu wciągnęła mnie praca w Fundacji Ebu w moim rodzinnym Mińsku Mazowieckim – koordynowanie zespołu kilkudziesięciu polskich i zagranicznych wolontariuszy podczas kolonii półjęzykowych dla dzieci. Był fun, ale było też bardzo intensywanie, praca po godzinach itp. Nie miałam siły na nic więcej.

Pod koniec lipca udało mi się wyrwać na tydzień do mojej siostry, która mieszka w Augsburgu pod Monachium. To był czas na chill, leżenie z książką na balkonie i w Ogrodzie Angielskim, największym parku Monachium, obejrzenie dzieł Rubensa i Rembranta w Starej Pinakotece, próbowanie bawarskiej kuchni i piwa. No stress.

Do tego trzeba oczywiście dołożyć czas spędzony z Martą, którego nie mamy za wiele, bo ona mieszka w Niemczech, a mnie nosi po całym świecie. Widujemy się więc rzadko.

garden party u znajomych Marty 😀

Sierpień znowu poświęciłam na pracę w Fundacji, jednak tym razem było już nieco luźniej.

18 sierpnia wyskoczyłam na kilka dni do Krakowa, bo przyjechali znajomi blogerzy ze Stanów, których poznałam 1,5 roku temu w Nepalu. Nakarmiłam ich pierogami, żurkiem, plackami ziemniaczanymi, wódką i chlebem ze smalcem. Byli zachwyceni! 😀

A chwilę później jeszcze miałam wyjazd na Sycylię jako pilot. Zaledwie 4 dni, ale doświadczenie było bardzo ciekawe – pracowaliśmy (bo byliśmy tam większą ekipą) na imprezie urodzinowej pewnego polskiego vipa. Niestety nie mogę zdradzać szczegółów, ale przyznam, że to było interesujące popatrzeć jak ten „inny” świat się bawi – głównie z klasą. Były oczywiście różne sytuacje, ale w większości było przyjemnie i bezproblemowo, chociaż stresowałam się, głównie dlatego, że to była impreza na 200 osób, za grubą kasę, i wszystko musiało tam być dopięte na ostatni guzik. Nie miałam za bardzo czasu na zwiedzanie, ale sycylijskiej kuchni nieco spróbowałam, a Palermo zobaczyłam nocą. 😉

I tak przyszedł wrzesień. Ponownie spotkałam się z Kingą w Poznaniu, która nastrzelała mi nieco fotek (zobaczcie jej pro zdjęcia!), więc mogę odświeżyć swój image. 😉 A wrzesień od początku, czyli od przyjazdu z Wietnamu, był pewnym deadlinem. Postanowiłam sobie, że będę w Polsce 6 miesięcy, czyli do września. Nie dłużej. A potem znowu jadę.

fot. Kinga Madro

Plany na kolejne miesiące

I faktycznie, tak się złożyło, że 25. września wylądowałam w Hiszpanii na 8 miesięcy. Mieszkam w Granadzie i pracuję w lokalnej organizacji pozarządowej. Wyjazd jest w ramach programu Erasmus+ organizowanego przez Unię Europejską, na który załapałam się w ostatniej chwili – żeby wyjechać jako wolontariusz trzeba być w wieku 18-30 lat, a mi akurat trzydziestka stuknęła w tym roku.

Dlaczego w ogóle Hiszpania? Cóż, przede wszystkim zależało mi, żeby zostać w Europie i najbliższe Boże Narodzenie spędzić z Rodziną. Zostanę tu do maja, z krótką przerwą na święta, a co potem to nikt nie wie. Bo, jak wiecie, u mnie plany na dłużej zupełnie nie wypalają. 😉

I tak minęło 6 miesięcy w Polsce. Ten okres był bardzo pracowity – dużo bardziej niż się spodziewałam. Liczyłam, że będę miała czas, żeby popracować nad blogiem, ale wyszło nieco inaczej. Zyskałam jednak coś innego, a blog jeszcze nadrobię, więc nic straconego.

Nim się obejrzałam, minęło mi pół roku. Niesamowite. Intensywne miesiące w Polsce za mną, pełne różnych miejsc i ludzi. Bardzo pozytywne, choć męczące. Nie żałuję ani jednego dnia. Uważam, że czas spędzony w domu wykorzystałam całkiem nieźle.

Po tym moim podróżożyciu w Azji, które trwało 1,5 roku, mogę też powiedzieć, że dużo bardziej świadomie przeżywam wiele rzeczy. Chodzi mi o to, że każde doświadczenie traktuję jak lekcję – co jest w tym dla mnie i czy warto? I tak też patrzyłam na mój pobyt w Polsce. Nie tylko podróże kształcą – powroty również.

fot. Kinga Madro

A po tych sześciu miesiącach, mój wanderlust jest jak stąd na księżyc. BARDZO się cieszę z tej Hiszpanii, bo po prostu potrzebowałam kolejnego wyjazdu! 🙂

Czy wrócę do Azji? Na pewno, kiedy pisałam o niej ostatnio post na bloga to dopadła mnie straszna tęsknota za Wietnamem – co jest niesamowite, bo przecież wracając do Polski miałam azjowstręt! Ale może to właśnie tak działa, że trzeba się zasiedzieć gdzieś tak długo aż to miejsce zbrzydnie, aby potem za nim zatęsknić.

A może właśnie nie, może trzeba wyjeżdżać zanim zbrzydnie?

Mieszkanie w Azji dało mi niesamowite doświadczenie. Powrót do Polski na kilka miesięcy, akurat na wiosnę i lato, były mi bardzo potrzebne. I mogę jechać dalej. Mieszkać gdzieś na świecie. Lubię to i chcę tego, to takie slow travel, bo jednak czuję, że to jeszcze nie dom, tylko kolejny przystanek. Mam też czas, żeby poznać lepiej inny kraj, kulturę, a do tego pracować nad blogiem.

Czasem ktoś pyta, czy nie chcę osiąść, mieć swojego własnego kąta. Choć wiem, że coś takiego na pewno byłoby wygodne i fajnie byłoby gdzieś wracać, to jednak dużo częściej dopada mnie satysfakcja związana z obecnym stylem życia i brakiem uwiązania do czegokolwiek. Lubię obecny stan i nie czuję potrzeby zostania gdzieś na stałe.

A skoro jestem zadowolona to po co cokolwiek zmieniać? 🙂

fot. Kinga Madro