Sri Lankę uwielbiam pod każdym względem – za jedzenie, herbatę, krajobrazy, zwierzęta, góry, plaże, ocean. Także za ludzi – że są uśmiechnięci i pomocni. Ale jednocześnie właśnie za niektórych ludzi jej nienawidzę. A dokładnie za ich próby naciągania.

Sprawa jest prosta – jesteś biały = jesteś bogaty. Nie ważne czy jesteś Anglikiem, Niemcem czy Polakiem. Mamy tu po prostu zły kolor skóry, wszyscy chcą nas orżnąć.

Możemy tupać nogami ze złości i tłumaczyć milion razy, że my jesteśmy z Polski i nie mamy zachodnioeuropejskich pensji, ale nikt tutaj tego nie rozumie. Tak naprawdę to nawet nie chce rozumieć. Wbili sobie do głowy, że każdy biały to multimilioner i dawaj nas naciągać na każdym kroku. Płacimy tzw. podatek od białej skóry. Poznajcie moje historie z naciąganiem na Sri Lance. I nie dajcie się zrobić w wała. 😉

Oczywiście na Sri Lance przytrafiały mi się też pozytywne historie nie raz, jak np. ta co pojechałam z obcym Lankijczykiem do dżungli! 😉

Chyba każdy kto podróżował do Azji padł ofiarą naciągania. Wy też? Podzielcie się swoją historią w komentarzach pod spodem!

Moje sekretne tipy i wskazówki związane ze Sri Lanką zebrałam w autorskim przewodniku. Są w nim pomysły na zwiedzanie Sri Lanki i poszczególnych miejsc, opisy plaż, rekomendacje noclegów oraz mnóstwo przydatnych informacji. Przewodnik aktualny na sezon 2022/2023 znajdziecie pod tym linkiem 🙂

A jeśli szukasz pomysłu na wyjazd na Sri Lankę, chcesz jak najlepiej wykorzystać swój czas na wyspie, zamiast tracić nerwy i pieniądze – skorzystaj z mojego doświadczenia w organizacji wyjazdów. Zaoszczędź godziny poszukiwań, zdobądź przydatne wskazówki i rekomendacje, omiń turystyczne pułapki!

naciąganie na sri lance

Pamiątki

Wiadomo, że każdy chce coś ze Sri Lanki przywieźć. Herbatę, biżuterię z kokosa, figurki z hebanu czy drzewa różanego, kolorowe ubrania, kosmetyki. Akurat jeśli chodzi o wybór pamiątek w Sri Lance to jest naprawdę duży.

Pół biedy, jeśli kupujemy w typowym sklepie z pamiątkami typu ODEL w Kolombo czy Kandy, gdzie ceny są już ustalone, jest kasa fiskalna i nikt się tam nie targuje. Na szczęście ceny jeszcze nie są tam aż tak przerażające, chociaż są wyższe niż normalnie.

Gorzej, jeśli kupujemy coś na targu albo – jeszcze gorzej – od sprzedawców przy głównych zabytkach. O, tutaj, jeśli konkurencja nie jest duża to cena może być nawet 5-krotnie zawyżona.

Przykłady? Uszyłam sobie w Unawatunie spodnie. Za materiał, zdjęcie miary i całą robociznę zapłaciłam 600 rupii (15 zł). W Unawatunie jednak konkurencja jest spora. Za takie same spodnie ostatnio przy wejściu do świątyń w jaskiniach w Dambulli facet chciał 2000 rupii i to bez żadnego szycia, już gotowe, po prostu wisiały na wieszaku. Udało nam się stargować do 1200 rupii, chociaż moim celem było 1000…

W Unawatunie też zresztą przytrafiła mi się śmieszna historia. Kupiłam obrus za 750 rupii od pewnej starszej pani i tak mi się spodobał, że 2 dni później wróciłam do tego samego sklepu, żeby kupić drugi jako prezent dla kogoś. Tym razem jednak młoda dziewczyna, która siedziała w sklepie rzuciła mi cenę 1600 rupii!
– 1600?! – zdziwiłam się. – Jak to? Dwa dni temu kupiłam taki sam obrus za 750!
– To niemożliwe.
– Możliwe. Była tu taka starsza pani i od niej kupiłam za 750 rupii.
Hari ari (okej, okej), to wróć dziś o osiemnastej.
Równo o wyznaczonej godzinie wróciłam więc do sklepu i zastałam staruszkę, która tym razem obrus sprzedała mi za 800 rupii. Od razu, nawet nie musiałam się targować.

Problematyczne może być co najwyżej targowanie się o pamiątki z drewna, np. z mahoniu czy hebanu, bo to drzewo po prostu jest drogie. Przyznam, że kłopotliwe nawet dla mnie jest targowanie się, bo czasami nie wiem, ile dana rzecz może być warta. Do tej pory za moją figurkę rybaka zapłaciłam 3000 rupii (ok. 80 zł), chociaż cena wyjściowa była 8000 Rs (ok. 210 zł), a za „magiczne pudełko” (czyli pudełko wyrzeźbione w taki sposób, że da się je otworzyć tylko znając sekretny sposób) 1500 Rs, chociaż proponowano 3000 Rs. Ogólnie chyba najlepiej wyjść z 1/4 tego, co nam proponują i stopniowo podnosić, aż dojdziemy do odpowiedniej ceny (między 1/3 a połową, chociaż lepiej bliżej tej niższej granicy). No i oczywiście nie pokazywać, że na czymś nam zależy.

naciąganie na sri lance

Owoce na targu

Uwielbiam kupować owoce na targu, ale nie cierpię tego robić w Galle albo Dambulli. Dlaczego?

Bo zwykle kiedy mówię kierowcy tuk tuka, że chcę jechać na targ to on od razu poczuwa się do zostania moim pomocnikiem, wyskakuje za tobą i proponuje milion owoców, których koniecznie musisz spróbować. Ceną oczywiście też nieźle manipuluje. W takiej sytuacji trzeba mu z uśmiechem powiedzieć, że znasz tutaj ceny, więc poradzisz sobie sam, ale dziękujesz za pomoc. Jeśli nie zrozumie za pierwszym razem to powtórzyć jeszcze 2 razy, bardziej stanowczo.

Oczywiście, że ja też dałam się naciągnąć i jak o tym myślę, to aż mi uszy płoną ze wstydu. Za 2 mango, kilka marakui, papaję i coś jeszcze powinnam była zapłacić ok. 600-800 rupii. Zapłaciłam 1600. Tak mną zakręcił kierowca tuk tuka, kiedy pozwoliłam mu sobie pomóc. Gdzie poszło te 1000 rupii nadwyżki? Do podziału między sprzedawcę, a kierowcę. Proste.

Oczywiście te 600-800 rupii, które powinnam była zapłacić to też jest zawyżona kwota. Można by ją stargować jeszcze o 100 rupii. Rodowity Lankijczyk pewnie nawet zapłaciłby połowę tego. Problem jednak w kolorze skóry – jako biały zawsze będziesz przepłacać. ZAWSZE. Możesz znać prawdziwe ceny, ale tak naprawdę to nic to nie da. Tylko się bardziej zdenerwujesz, bo będziesz wiedział na ile cię naciągnęli.

Jedyne miejsce gdzie dają w miarę uczciwe ceny na targu? Dzielnica Pettah w Kolombo. Serio.

naciąganie na sri lance

Naciąganie na plaży

Naciąganie na Sri Lance to standard, ale naciąganie na plaży to już wyższa szkoła jazdy. Białych na plażach południa jest pełno, a wiecie jaki jest wciąż najbardziej popularny sposób na naciąganie? Na tsunami. 

Moja rodzina zginęła w tsunami, ciągle ledwo wiążemy koniec z końcem. Proszę pomóż – to standard. Nigdy przenigdy nie dawajcie takim ludziom pieniędzy, bo to nieprawda. Oni po prostu świetnie manipulują naszym miękkim sumieniem Europejczyków wychowywanych w duchu niesienia pomocy biednym i potrzebującym. Ale Lankijczycy naciągający po plaży nie są potrzebujący. Są sprytni.

plaże

Unawatuna

Najśmieszniejsza i jednocześnie najbardziej bezczelna historia, jaka mi się przydarzyła na plaży to ta z Unawatuny. Siedzieliśmy w barze do późnych godzin nocnych, a właściwie już porannych i potem kilka osób wróciło do swoich hoteli i pensjonatów, a my poszliśmy na plażę. Ja skoczyłam jeszcze do toalety, a kiedy wróciłam moi znajomi gadali z jakimś Lankijczykiem i… dawali mu pieniądze! Od razu do nich dopadłam.
– Co wy robicie? – zapytałam mocno zdziwiona.
– Jestem kierowcą tuk tuka – zaczął Lankijczyk – zabrałem Toma [jednego z naszych znajomych z baru – przyp.] do hotelu, ale w recepcji powiedzieli, że trzeba dopłacić za pokój. Tom nie miał pieniędzy, więc powiedział, żebym wrócił do Nicka i wziął te pieniądze.
Moje oczy w jednej sekundzie stały się wielkości 5-złotówek. W życiu nie słyszałam większej bujdy. I jeszcze moi znajomi w to uwierzyli!
– Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? – wyrwałam pieniądze Lankijczykowi z ręki. – Wróć do hotelu i powiedz Tomowi, żeby wysłał Nickowi smsa, że to prawda!
– Ale Tom już śpi.
– RECEPCJA TEŻ! Jeśli to prawda to Nick zapłaci jutro rano! DOBRANOC!!!
Oczywiście była to zwykła ściema. Co nas najbardziej zdziwiło to to, że ten facet znał nasze imiona. Nie wiemy jak, ale domyślaliśmy się później, że obserwowali nas w barze. Na naszym stole stało wtedy mnóstwo alkoholu (wiecie, nas tam było 6 osób), byliśmy łatwym łupem. Dobrze, że chociaż ja zachowałam trzeźwy umysł. 😛

Przewodnicy i zwiedzanie

Mój pierwszy raz, kiedy dowiedziałam się na czym polega naciąganie na Sri Lance miał miejsce w Kolombo w parku Viharamahadevi. Dopadł mnie tam botanik pracujący w parku (a przynajmniej tak twierdził), pokazał wszystkie roślinki i żyjątka, po czym zażyczył sobie… 10 dolarów! Ale to było 2,5 roku temu, ja jeszcze wtedy nie znałam Azji i jej realiów, więc dałam mu 500 rupii i kazałam spadać na drzewo. Tak adekwatnie.

kolombo

Viharamahadevi Park

Za to rozwaliło mnie co teraz oferuje się turystom w Polonnaruwie, oczywiście nielegalnie. Zwiedzanie na czarno. Zwykle bilet wstępu kosztuje ok. 3600 Rs, a dodatkowo wynajem tuk tuka na cały dzień to kolejne 1000 Rs. Więc jak tylko zjawiasz się w Polonnaruwie, dopada cię kierowca tuk tuka z super ofertą, że możesz zaoszczędzić! Płacisz mu co prawda mniej niż jakbyś płacił legalnie, ale oszczędność nie jest jakaś super duża. W zamian za to nie masz możliwości odwiedzić muzeum, bo nie masz legalnego biletu (a szkoda, bo w środku są makiety budynków i potem dużo łatwiej ogląda się ruiny), a do wszystkich ruin ciągną cię przez krzaki, busz i skaczesz przez rowy. Wchodzisz od tyłu, a kierowca daje łapówkę strażnikom. Nie masz możliwości zobaczyć wszystkich miejsc, bo kierowca musi się ukrywać i tak wygląda twoja oszczędność.

Ale mój najbardziej irytujący przypadek był w Kandy podczas podróży z grupą po wyspie. Zamówiłyśmy vana na wycieczkę na słonie, umówiliśmy się na 7 tys. z przewodnikiem, który jechał z nami oprócz kierowcy. Przewodnik w pewnym momencie strasznie zaczął mnie irytować, bo co chwila wymieniał pierdylion innych miejsc, do których warto pojechać (oczywiście zależało mu na prowizji z naszych zakupów), a jeszcze bardziej mnie zdenerwował kiedy zadzwonił do swojego kolegi i dał mi telefon. Zirytowana słuchałam monologu jakiegoś typka jakie to nasz przewodnik ma ciężkie życie i żebyśmy zapłaciły mu więcej niż się umówiłyśmy. Powiedziałam, że się zastanowię, a kiedy pod koniec dnia przewodnik poprosił o więcej pieniędzy odmówiłam, bo nie taki był nasz deal.

Następnego dnia pojechałyśmy pociągiem do Hatton, gdzie też wzięłyśmy vana na wycieczkę po okolicy i drogę powrotną do Kandy. Ile zapłaciłyśmy? Dokładnie 7 tys. rupii, chociaż droga była prawie 2-3 razy dłuższa niż poprzedniego dnia! Normalnie aż się we mnie zagotowało na myśl o nieuczciwym przewodniku z Kandy, który nie dość że już na nas zarobił to miał jeszcze czelność prosić o więcej. Nie chcę być w jego skórze, jeśli się spotkamy ponownie.

polonnaruwa

Polonnaruwa

Kierowcy tuk tuków

Wybaczcie język, ale 95% z nich to największe szuje na Sri Lance. Boże, tak jest w całej Azji.

Kolombo. Zawsze w Kolombo należy brać tuk tuka z taksometrem, czyli meter taxi. To jedyny sposób na otrzymanie uczciwej ceny. I trzeba się upewnić, że kierowca go włączy, bo zanim wsiądziemy do tuka to on może uparcie pytać gdzie chcemy jechać i mówić, że da nam uczciwą cenę. Gówno prawda.

Kierowcy w Kolombo zwykle żerują na niedoświadczonych świeżych przyjezdnych. Za przejazd z dworca do naszego hostelu, który jest jakieś 4 km dalej kasują zwykle 750 rupii. Wiecie jaka jest cena z włączonym taksometrem? 200-250 rupii!!! Ale kiedy dopiero przyjeżdżasz na Sri Lankę to tego nie wiesz i dajesz się naciągnąć…

Albo zdarzyło mi się, że z grupą jechałam do hostelu (innego, niewiele dalej), od razu po przylocie na Sri Lankę. Ustaliliśmy cenę 350 Rs za tuk tuka. Przy wysiadaniu kierowcy zażądali… 350 Rs od osoby! No ręce opadają.

Takich historii mam kilka, ale moje ulubione ostatnio to niewydawanie reszty przez kierowców.

Jeżeli ustalenie ceny z kierowcą kosztuje cię nieco wysiłku, to lepiej upewnij się, że masz w portfelu równą kwotę do zapłacenia, bo istnieje prawdopodobieństwo, że nie wyda ci reszty.

Ile razy już mi się to zdarzyło! Ustalam cenę 150 lub 250 rupii, a tu się okazuje, że mam same setki w portfelu, a facet nie ma 50 rupii. Ok, 50 rupii to przecież tylko 1,30 zł, nie? NIE! To pół obiadu! Ale to nawet nie chodzi o to – po prostu nikt nie lubi jak się go robi w wała. To kwestia honoru. A jeszcze gorzej jak np. cena jest ustalona na 350 Rs, a masz tylko banknot 500 Rs w portfelu!

Moja irytacja w takich momentach sięga zenitu i jeśli kierowca nawet nie kwapi się, żeby sprawdzić po kieszeniach czy ma jak wydać resztę to od razu zaczynam na niego wrzeszczeć, że chcę moją resztę, a jak nie to natychmiast wzywam policję! (Zdarzyło mi się nawet walić gościa bananem po plecach, kiedy się nie odzywał.) I wiecie co? Nagle reszta od razu się znajduje. Nie wiem czy oni boją się policji czy bardziej moich oczu miotających pioruny. 😀

naciąganie na sri lance

Ekhm, no dobra. Ostatnio w Arugam Bay dałam się naciągnąć w bardzo naiwny sposób. Taki, że się sama śmieję ze swojej głupoty.

Miałam jechać z rana tuk tukiem do Pottuvil kupić bilet powrotny na nocny autobus do Kolombo. Pottuvil od Arugam leży jakieś 2-3 km, czyli w jedną stronę powinnam zapłacić 200 Rs. Kierowca chciał 500 rupii w dwie strony, ja stargowałam do 400 Rs, bo to uczciwa cena. Oczywiście na koniec okazało się, że mam tylko 300 Rs w stówach albo całe 500 Rs w banknocie. Dałam kierowcy owe 500 Rs i czekałam na resztę, a on na to, że nie ma wydać. I zaproponował, że przyjedzie po mnie wieczorem, żeby zawieźć mnie na autobus do Kolombo i wtedy mi odda. I wiecie co ja zrobiłam?

Zgodziłam się. Szczyt naiwności. Oczywiście kierowca wieczorem się już nie pokazał. Głupiutka Hana. A wystarczyło rozmienić owe 500 Rs u znajomych w kawiarni, pod którą staliśmy.

Naciąganie na Sri Lance – czy da się tego uniknąć?

Niestety, nie da się. Na nasze nieszczęście tutaj – jesteśmy biali. Jesteśmy chodzącymi portfelami, sztabkami złota. Nie ważne czy ktoś miesięcznie zarabia 2000 euro jak Niemcy, czy 600 euro jak Polacy. Dla Lankijczyków wszyscy biali są tacy sami.

Wszyscy płacą równy podatek od białej skóry. Europejczyków z Zachodu boli to tak samo jak nas, ale nie przez stan portfela. Duma boli. Po prostu nikt nie lubi jak się go próbuje oszukać.

Ktoś powie – dziewczyno, nie przesadzasz? O 50 rupii się kłócisz? Odpuściłabyś sobie, to dopiero jest przerost formy nad treścią, skąpstwo totalne.

Otóż nie. To nie jest skąpstwo, jeśli uświadomisz sobie, że tu 100 rupii, tam 50 i nagle tracisz 1000 rupii, bo ktoś cię oszukał. Za te 1000 rupii możesz mieć obiad z owoców morza, albo 5-10 obiadów typu rice&curry albo wspaniały nocleg w szopie nad oceanem w Arugam, dokładnie ten co ja miałam. Jak jesteś w podróży to patrzysz na to inaczej. A jeszcze jak żyjesz w podróży – o, wtedy priorytety już są zupełnie inne.

Oczywiście czasami odpuszczam. Czasem jestem po prostu zmęczona i nie mam na nic ochoty. A czasem mi się nie chce, bo po prostu mi się nie chce. Ale ciągle nie lubię, kiedy ktoś mnie naciąga i oszukuje.

Naciąganie na Sri Lance to standard. Nigdy się nie skończy i nigdy go, jako biali, nie unikniemy. Tutaj ludziom po prostu nie można ufać, niestety. Jedyne co możemy zrobić to… przyzwyczaić się. Można osiągnąć stan zen, czyli się nie denerwować. Albo tak jak ja – uparcie walczyć i straszyć policją. Stan zen jest chyba dla mnie nieosiągalny. Chociaż… kto wie? Może kiedyś? 😉

Zostaliście kiedyś naciągnięci w podróży? Podzielcie się swoją historią w komentarzach pod spodem! 

nie ma co się denerwować 🙂