Wyjechałam z Polski 4 miesiące temu. Pisałam wtedy, że jadę w wielką podróż dookoła świata bez pieniędzy. Taki był pierwotny zamysł – okrążyć świat tak w dwa lata, a może nawet bez limitu czasu. Bez pieniędzy w sensie takim, że bez wypchanego portfela w momencie wyjazdu, ale zarabiając pieniądze z drogi.

Ale wiecie, ja chyba nie powinnam robić planów. Bo jak coś sobie wymyślę, to potem za dwa miesiące zmieniam zdanie. Co za różnica? Przecież jeśli plan A nie wypali, to mamy jeszcze cały alfabet planów do wykorzystania, nie? Po co się ograniczać?

Coron, Palawan

Wyjechałam z Polski w podróż dookoła świata. To był plan A.

Jakoś w międzyczasie stwierdziłam, że jednak wyjechałam z Polski w podróż. Jak i dokąd – to już nie jest takie ważne.

Teraz wiem, że ja po prostu wyjechałam z Polski.

Przymusowe wakacje od podróży

W listopadzie wybrałam się na Palawan, podobno jedną z najpiękniejszych wysp nie tylko na Filipinach, ale w ogóle na świecie. Krystalicznie czysta woda, piaszczyste plaże, turkusowe morze, te klimaty.

Zamysł był prosty – chcę przygotować nowy program na wyjazdy, właśnie na tę rajską wyspę. Przez 3 tygodnie więc będę pracować z Palawanu. Już nie w hostelach, po prostu będę odkrywać wyspę bez wiązania się z jednym miejscem.

Niestety, rzeczywistość delikatnie zweryfikowała moje plany, bo okazało się, że internet na Palawanie to marzenie ściętej głowy. Jest tak słaby, że zdarzyło się, że przez tydzień nie mogłam nawet sprawdzić poczty. Musiałam więc odłożyć pracę na bok, co na początku było dość trudne, bo jestem pracoholikiem. Czułam się jak na odwyku.

Tak naprawdę mogłam spędzić ten czas bez internetu na pracy offline – mam tyle zaległych postów do napisania i filmów do edytowania, że na pewno bym się nie nudziła.

Ale stwierdziłam, że to jest znak. Odłóż komputer i odpocznij wreszcie.

Więc komputer na te 3 tygodnie wylądował w plecaku, a jego miejsce zajął Kindle. Dawno dawno temu czytałam godzinami po nocach, a potem jakoś miałam więcej i więcej zajęć i przestałam czytać tyle co kiedyś. I miałam z tego powodu ogromnego moralniaka. Stwierdziłam, że znowu zacznę czytać, mam do nadrobienia tyle powieści! Więc na Palawanie skończyłam czytać Annę Kareninę Tołstoja i przeczytałam całego Drakulę Brama Stokera. Bo lekka lektura na lato to podstawa. 😉

laguny w El Nido, Palawan

Poza tym poznawałam ludzi, spędzałam czas na wycieczkach po malowniczych lagunach, jadłam codziennie tony owoców morza i wylegiwałam się na plażach. Ciężkie życie!

Na początku miałam lekkie wyrzuty sumienia, że nie pracuję, ale potem odpuściłam. Postanowiłam po prostu ładować baterie, a do pracy wrócić ze zdwojoną siłą, kiedy przeniosę się w miejsce bardziej przyjazne cyfrowym nomadom. 😉

Co prawda, kiedy wreszcie w cywilizowanych warunkach sprawdziłam pocztę i przeczytałam maile, na które powinnam odpowiedzieć co najmniej kilka dni wcześniej, przestraszyłam się, że straciłam kilka naprawdę fajnych możliwości zarobku. Na szczęście okazało się, że zlecenia są jeszcze ważne.

Ale cały ten stres – bo za te zlecenia mogłabym w sumie przez kilka miesięcy spokojnie żyć w Azji – uświadomił mi, że jestem i muszę być uzależniona od internetu. I nie chodzi mi o uzależnienie jako o chorobę, ale po prostu o warunek wykonywania mojej pracy. Muszę być online przynajmniej kilka godzin w tygodniu.

Jeśli będę się tak często przemieszczać (chociaż ja i tak podróżuję dość wolno), to nie tylko ryzykuję brak internetu i problemy z pracą, ale również problemy z moim rytmem dnia. Wbrew pozorom rytm i rutyna to to, co najbardziej potrzebne jest cyfrowym nomadom. Ale o tym też kiedy indziej. 😉

Kolejny przystanek – Malezja

Wróciłam z Palawanu, pożegnałam w 2 dni Manilę, wsiadłam w samolot i poleciałam do Malezji. Jak tylko przyjechałam do Kuala Lumpur poczułam, że jestem w odpowiednim miejscu.

Nie wiem jak to nazwać – odpowiednie fluidy? Energia? Mam wrażenie, że ja i Kuala Lumpur nadajemy na tych samych falach.

W ogóle odkryłam w sobie naturę mieszczucha. Nagle okazało się, że uwielbiam wielkie miasta – ich pęd, rytm, światła w nocy, wieżowce odbijające promienie wschodzącego słońca. Chyba mam całkiem dobrą zdolność przystosowania się, bo świetnie czuję się na łonie natury, a nigdy nie podejrzewałabym siebie, że taką miłością będę pałać też do wielkich metropolii.

Poza tym tak myślę, że ta pozytywna energia, której szukałam, skumulowała się właśnie tutaj w Kuala Lumpur. Nagle wszystkie zlecenia, jakie trafiły się na Palawanie zostały przypieczętowane, poza tym trafiło się ich jeszcze więcej. Dodatkowo w hostelu, gdzie pracuję, spotkałam drugiego dnia wolontariuszkę, z którą – mimo że znamy się dopiero 3 dni – tak naprawdę rozumiemy się bez słów. Wiecie, czasem jest między ludźmi taki klik, takie połączenie, że znacie się niby 3 dni, a masz wrażenie jakby to było całe życie.

Ciągle co prawda pracuję w hostelu, żeby zaoszczędzić na zakwaterowaniu, ale to już długo nie potrwa. Zaczynam coraz częściej rozglądać się za wynajęciem czegoś na kilka miesięcy. Najlepiej w jakimś klimatycznym miasteczku, niedaleko plaży. No i z dobrym internetem. 😛

pora na przygodę! 🙂

Moja baza w Azji

Tak jak powiedziałam – chcę coś wynająć, żeby skupić się tylko na mojej pracy, a nie na pracy w hostelach, bo jednak – nawet jeśli uwielbiam hostele – jest to praca dla kogoś, praca, którą wykonuję, żeby zaoszczędzić pieniądze.

Ale poświęcam na nią zbyt wiele cennego czasu, który mogłabym spożytkować równie dobrze na pracy za pieniądze. Za które oczywiście wynajęłabym coś niedaleko plaży. 😉 Własna baza nie tylko pozwala mi pracować kiedy mam na to ochotę, ale też umożliwia mi trzymanie się swojej rutyny.

Dlaczego nie przenoszę się z miejsca na miejsce, jak w prawdziwej podróży przystało? Bo jest to męczące. Bo wolę mieć jedno miejsce, z którego sobie mogę jeździć i odkrywać inne. Miejsce, w którym będę trzymać wszystkie swoje graty. 😉

No tak, ale jeśli zamierzam mieć bazę to… kiedy wracam?

Szczerze? Na razie tego nie planuję.

Bo w sumie do czego mam wracać? Europa była dla mnie miejscem pełnym stresu i frustracji. Skoro czuję, że tutaj mi się układa, że tutaj mi dobrze, to po co wracać?

Nie wiem dlaczego w głowach niektórych się utarło, że jeśli rodzisz się i dorastasz w jednym miejscu, to już do końca życia jesteś do niego przypisany. Cóż, dla mnie to strasznie nudna opcja, tyle miejsc jest przecież na świecie do wyboru! Więc ja na razie zostaję w Azji.

Nacpan Beach, Palawan

Plany na grudzień

Ponieważ pracuję w hostelu w Kuala Lumpur to tutaj będzie moja tymczasowa baza. Stąd zamierzam wyskoczyć do kilka miejsc w kontynentalnej Malezji, np. do Melakki czy Penang.

Poza tym mam sporo pracy. Naprawdę sporo, szczerze mówiąc nie spodziewałam się tego. Właściwie to mogę śmiało powiedzieć, że mam robotę do końca stycznia. Ale to dobrze, pracoholicy zawsze się cieszą z nowych zajęć. 🙂

Z drugiej strony to ciekawe, że wszyscy myślą, że ja tak się bujam między plażami, drinkami a hamakami, a ja tak naprawdę robię tu na 3 etaty. Ale o tym mogłabym napisać odrębny post. Innym razem. 😉

###

Listopad był dla mnie naładowaniem baterii. Odcięłam się wreszcie od złej passy, która mnie prześladowała we wrześniu i w październiku. Zamiast problemów ze zdrowiem i ginącymi portfelami, wreszcie dostaję fajne zlecenia i poznaję niesamowitych ludzi. Czuję, że znowu jestem na fali.

Nie, nie czuję. Ja to wiem! 🙂 Grudzień będzie niesamowity!!!