„Do Marsylii? Po co?! Nie jedź tam, tam jest dużo emigrantów i to nie jest bezpieczne miejsce!”, „Uważaj na siebie!”, „Nie chodź po zmroku sama!” słyszałam, kiedy wyjeżdżałam z Nicei. W pewnym momencie zaczęłam myśleć  że jadę do najbardziej niebezpiecznego miejsca na świecie, gdzie na każdym kroku czai się zło. Oczywiście zła sława Marsylii nie wzięła się z znikąd,  ale wszyscy, którzy mnie ostrzegali przed tym miastem, mówili bardzo ogólnikowo. Żadnych konkretów. A może własnie powinnam otrzymać konkretne argumenty, a nie po prostu „Nie jedź” i koniec? Poniższy artykuł jest efektem poszukiwań odpowiedzi na pytanie: Dlaczego wszyscy ostrzegają przed Marsylią?

Marsylia od zawsze była bramą do Francji, portowym miastem, które od wieków przyciągało imigrantów tworząc swoisty tygiel narodów. Szczególnie w ciągu ostatniego stulecia pozycja ekonomiczna kraju i niepokoje w pozostałej części Europy oraz Afryki Północnej skłaniały kolejne fale emigrantów do osiedlania się w stolicy Prowansji. Na przełomie XIX i XX wieku masowo przybywali tutaj Grecy i Włosi (do 1950 roku prawie 40% obywateli miasta było włoskiego pochodzenia), następnie uciekając przed wszelkimi rewolucjami, szykanami, pogromami, reżimami, wojnami domowymi i światowymi oraz ogłoszeniami niepodległości przez kolonie do Francji zjeżdżali Rosjanie, Armeńczycy, Korsykanie, Hiszpanie, mieszkańcy Afryki Północnej (zarówno Arabowie jak i Berberowie) oraz Afryki Subsaharyjskiej i francuscy osadnicy z byłej Algierii Francuskiej i Komorów. Statystyki z 2006 roku podają, że w Marsylii, która liczy ponad 850 000 mieszkańców, 70 000 to imigranci z Maghrebu, czyli północno-zachodniej części Afryki, a druga największa grupa – ok. 45 000 – pochodzi z Komorów. Doliczmy do tego pozostałe narodowości razem z Romami, a okaże się, że 3/4 Marsylczyków nie jest Francuzami czystej krwi. Być może to dosyć nacjonalistyczne określenie z perspektywy Francuza, ale trzeba pamiętać, że są przecież też małżeństwa mieszane, które zawyżają te statystyki.

Oczywiście przestępczość  z którą władze Marsylii mają ogromny problem, nie jest wywołana kolorem skóry, ale ubóstwem i sytuacją społeczną imigrantów. W 2004 roku bezrobocie w Marsylii wynosiło 14%, a wśród osób do 25 roku życia – ponad 40%. Miasto ma problem nie dlatego, że młodzi nie mogą znaleźć pracy, ale dlatego, że nawet nie chcą jej szukać – mają ciekawsze i bardziej lukratywne zajęcie, szczególnie w północnych imigranckich dzielnicach, gdzie ponad 26% osób żyje poniżej poziomu ubóstwa (niecałe 700 euro per capita). Ale dość tych statystyk, podamy konkretne przykłady.

Na początku drugiej połowy XX wieku okazało się, że imigrantom bardzo ciężko było (i nadal jest) odnaleźć się w nowym świecie, więc najłatwiejszym źródłem dochodów stało się to, co nielegalne. Handel narkotykami, prostytucja, a także wojny poszczególnych gangów sprawiły, że w ciągu 40 lat Marsylii nadano niechlubny przydomek Rio-sur-Mer.  To wszystko tworzy drugą, ciemniejszą twarz Marsylii, z istnienia której wielu turystów nawet nie zdaje sobie sprawy.

Lepiej nie urodzić się w jednej z północnych dzielnic, bo to nie jest dobre miejsce na spędzenie życia. Większość mężczyzn nie dożywa tam 65 lat. W 2011 roku w Marsylii odnotowano 38 zabójstw i prób zabójstw, w tym 20 na tle porachunków. W 2010 – 54 zabójstwa i próby, w tym 17 na tle porachunków. Ofiary najczęściej mają od 18 do 38 lat, zwykle są mniej lub bardziej zamieszane w handel narkotykami.

Trudno im się dziwić, kiedy weźmie się pod uwagę, że dzienny utarg handlarza może sięgnąć nawet 10 000 euro, ale są to bardzo rzadkie przypadki. Zwykle „zarobek” nie przekracza 1500 euro miesięcznie, co może nie wydaje się oszałamiającą sumą, ale z perspektywy rodzin, które ledwo wiążą koniec z końcem, jest to zbawienna kwota. Łatwa do zarobienia, chociaż w sposób bardzo niebezpieczny. Co na to policja? Cóż, nawet pewnych części miasta nie patroluje, bo po prostu się boi (albo jak się nie boi to jest wystarczająco skorumpowana, żeby tego nie robić).

Każdy gang ma swój rewir, którego skutecznie pilnuje. Ulubioną bronią jest sprowadzany (oczywiście nielegalnie) z Bałkanów i Północnej Afryki kałasznikow – robi dużo hałasu i duże wrażenie. Młodzi używają go zwykle jednorazowo. Strzelają do ofiary, a broń wyrzucają. Dlatego większość z nich chodzi w kamizelkach kuloodpornych. I działa w myśl zasady nie widziałem, nie słyszałem, nie powiem, wobec której marsylska policja jest bezsilna. Rokrocznie konfiskuje kilkadziesiąt kilogramów narkotyków, tysiące euro w gotówce i kilkanaście sztuk broni, ale to walka z wiatrakami. Bo jak przekonać jakiegokolwiek nastolatka, że lepiej jest chodzić do szkoły i uczyć się, żeby kiedyś zdobyć dobrą pracę, zamiast biegać po ulicach z bronią i być panem świata, kiedy wszyscy jego rówieśnicy tak robią, a w domu głoduje czwórka młodszego rodzeństwa?

Ale nie tylko młodzież zamieszana jest w handel narkotykami. Pośrednio zajmują się nim też samotne matki, które je u siebie przechowują. Te kobiety mają czystą kartotekę policyjną, a do pomocy gangom zmusza je trudna sytuacja materialna. Za współpracę dostają wynagrodzenie, dzięki któremu mogą opłacić rachunki, kupić jedzenie i ubrania dla dzieci. Nawet jeśli część mieszkańców północy chciałaby prowadzić spokojne i uczciwe życie, to czy ma wybór? Tym bardziej, że gangi są wszędzie, a ich praca nie jest chaotyczna, lecz działa jak dobrze zorganizowane przedsiębiorstwo. Ktoś handluje w ustalonych punktach, ktoś inny stoi na czatach, dopóki nie pojawi się jego zmiennik. W notesie skonfiskowanym podczas jednej z akcji rozbicia gangu odnotowane były nawet koszty posiłków w godzinach pracy. Gangi narkotykowe są tak sprawnie zorganizowane, że jak tylko członkowie jednego zostaną zatrzymani przez policję, ich miejsce natychmiast zajmują inni. Są jak miejska szarańcza, której nie da się wytępić.

Wojny gangów to problem dzielnic północnych, dokąd zwykli turyści się nie zapuszczają (a przynajmniej ci, którzy nie potrzebują adrenaliny za wszelką cenę). Miejsca popularne wśród odwiedzających, jak np. stara Marsylia czy port, borykają się z problemem kradzieży, co zupełnie nie dziwi – chyba wszystkie miasta atrakcyjne turystycznie mają ten problem. Z tym, że w Marsylii zwykle kradną młodzi. Mają różne sposoby, np. podjeżdżają skuterem do ofiary, zrywają z ramienia torebkę i odjeżdżają, zanim ta zrozumie co w ogóle się stało. A nawet jeśli poszkodowany zapamięta złodzieja, to odnalezienie go graniczy z cudem. Skuter przepadł, złodziej przepadł, łup przepadł. Gdyby jednak jakimś cudem policja go dorwała, to w większości przypadków nie ma on ukończonych 16 lat i jedyne co może zrobić władza, to odstawić go rodzicom. A on i tak następnego dnia znowu wyjdzie na ulicę. Jedyne co można zaproponować w tej sytuacji, to po prostu nie afiszowanie się z elektroniką czy innymi dobrami, które przy sobie nosimy.

Problemem też są włamania do samochodów czy mieszkań – te ostatnie zdarzają się przede wszystkim w niedziele, kiedy mieszkańcy miasta spędzają dzień na plaży. Ale te wszystkie przykłady znamy. Może po prostu w Marsylii jest ich więcej.

Narkotyki, kradzieże, włamania to ciemna, północna strona miasta, o której warto wiedzieć, żeby nie wpakować się w kłopoty. Albo może lepiej nie wiedzieć, żeby lepiej spać? Ale druga strona, ta jaśniejsza, to Marsylia zachęcająca do odwiedzin, z zadbanym portem, starym miastem, muzeami, bazylikami i zielenią. Marsylia, która potrafi w sobie rozkochać mimo wszystkich wad. Która obecnie bardziej zachęca niż odstrasza (w końcu została wybrana Europejską Stolicą Kultury 2013). I która zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, ale o tym następnym razem!