Blondynka na Bliskim Wschodzie powinna drżeć o własne życie na każdym kroku. Arabowie chcą ją kupić za wielbłądy, zdarzają się publiczne macanki, trzeba przykrywać szczelnie ciało, a to wszystko podczas slalomu między polami minowymi i czołgami.

Fajny ten Bliski Wschód, nie? Szczególnie dla kobiet.

Wiem, że wiecie, że żartuję. Już wiele razy na blogu podkreślałam, że zakochałam się w Izraelu i Jordanii. Dla mnie ten region jest cudowny, chociaż przyznam, że nie do końca go rozumiem. Ale chyba im mniej rozumiem, tym bardziej mnie zachwyca. Nudzi mnie to, co jasne i proste. Fascynuje to, co wymaga wysiłku. Bliski Wschód wymaga wysiłku jeśli chodzi o zrozumienie go. A już na pewno o nie ocenianie.

blondynka-bliski-wschod-izrael-jordania Read this post in English!

Chcę wrócić do Izraela. Na dłużej. Jest niewiele miejsc, w których czułam się tak dobrze i w których naprawdę chciałabym zamieszkać. Kiedy we wrześniu wyjeżdżałam stamtąd to płakałam jak głupia. Nie, ja nie płakałam, ja ryczałam. Szczerze mówiąc dzisiaj nie rozumiem, dlaczego w ogóle wróciłam. Bo miałam zarezerwowany samolot? So what?!

Jeśli zapytacie mnie dlaczego tak się czułam, powiem, że nie wiem. Jednych ciągnie do Ameryki Południowej, innych do Afryki, a mnie na Bliski Wschód. Skomplikowana historia, nieprzyjazne krajobrazy, przepyszne jedzenie, mili ludzie. No i kultura, tak bardzo odmienna od naszej, ale jednak nie tak odległa, bo historia Europy jest związana również z Żydami, a w mniejszym stopniu także z Arabami.

Czytaj moje inne wpisy z Izraela i Jordanii:
1. O ratowaniu życia, czyli odwodnienie na pustyni
2. Petra, skalne miasto w Jordanii
3. Pustynia Negew – największa przygoda w Izraelu

Bliski Wschód: miliony stereotypów

Kiedy mówimy Bliski Wschód myślimy „Izrael i Arabowo”. Rzadko kiedy wiemy coś więcej. Wydaje nam się, że kobiety są tam szykanowane, muszą zakrywać ciało (nawet na plaży), nie wolno tam pić alkoholu, wszyscy śpią w namiotach, a podróżują na wielbłądach. No i strzelają, wszędzie strzelają, a region ten trawi wojna i pożoga.

Po części takie myślenie jest prawdziwe, ale wciąż tyle jest stereotypów, że… chyba zaczynam być już zmęczona rozwiewaniem ich. Głównie dotyczą one właśnie kobiet, bezpieczeństwa i religii. Nie będę ukrywać, że nie rozumiemy kultury żydowskiej i arabskiej, bo są po prostu zupełnie różne od naszej, mimo że przecież Bliski Wschód nie leży daleko od Europy i obydwa regiony przez setki lat były ze sobą w pewien sposób związane.

Cesarstwo Rzymskie, wyprawy krzyżowe i pielgrzymki do Ziemi Świętej, muzułmanie na półwyspach Bałkańskim i Iberyjskim, Żydzi w Europie… Niesamowite, że mimo geograficznego zbliżenia, wielu długich epizodów w historii, Europa i Bliski Wschód kulturowo różnią się od siebie tak bardzo.

No i w to wszystko, w te różnice wskoczyłam ja. Blondynka, która mimo wszelkich starań nigdy nie ukryje się ze swoim wyglądem i będzie się wyróżniać na ulicy. Europejka, której rodzice nieświadomie nadali imię otwierające drzwi wielu domów i serc ludzi na Bliskim Wschodzie. Bo jak się okazało, Hana to imię żydowskie oraz arabskie (nota bene o pięknym znaczeniu – w kulturze żydowskiej oznacza 'łaskę’, a w arabskiej 'szczęście’). Kiedy mówię po arabsku Ana esmi Hanaa („Nazywam się Hana”) od razu na twarzach moich rozmówców pojawia się szeroki uśmiech. Jak to możliwe, że ta blondynka nosi arabskie imię?

To taka dygresja, ale wracając do pointy – nie rozumiemy tej kultury. A czego nie rozumiemy, zwykle nas przeraża.

blondynka-bliski-wschod-izrael-jordania

Hana w Petrze w Jordanii

Europejka – najgorszy materiał na żonę

Kiedy ktoś mi mówi, że Arab zaproponował za żonę 40 wielbłądów to trochę powątpiewam. Albo ktoś sobie robi ze mnie jaja, albo to właśnie Arab robił sobie z niego jaja.

Dlaczego mówię, że ktoś sobie robi ze mnie jaja? Bo tekst w stylu „chciał mnie kupić za 40 wielbłądów” (panowie opowiadają „kupić moją żonę”) odbieram jako słaby żart. Taki naprawdę bardzo słaby. Kiedy Polacy zaczęli masowo jeździć na wakacje do Egiptu 10-15 lat temu, Arabowie faktycznie częściej oferowali takie rzeczy, pamiętam, sama słyszałam. Wtedy też Beduinki w Jordanii, kiedy widziały turystyki w spodniach, odwracały zgorszone wzrok.

Ale słuchajcie, świat poszedł naprzód. To znaczy, że wszędzie poszedł naprzód, nie tylko u nas. Serio, „chcieli cię kupić za wielbłąda” to tekst z brodą, już nie jest taki śmieszny. Arabowie też raczej nie są skłonni kupować potencjalne żony z Europy za wielbłądy, bo tak naprawdę żona Europejka to dla Araba skaranie boskie.

Społeczeństwa arabskie to społeczeństwa patriarchalne. Używam liczby mnogiej dlatego, że kraje arabskie różnią się od siebie nawzajem, tak jak Arabowie w tych krajach. Nie można wrzucać do jednego wora wszystkich arabskich kobiet. Ba, nawet w jednym kraju, jak np. w Jordanii, Arabki z innych regionów różnią się od siebie nawzajem.

Nie chcę tu rozpisywać się na temat arabskich kobiet czy społeczeństw (planuję na to inny wpis), ale powiem krótko – w arabskiej tradycji wspólną rzeczą jest fakt, że mężczyzna jest opiekunem kobiety. Często kobieta potrzebuje jego zgody na podjęcie pracy czy studiów. Oczywiście to nie jest tak, że nic nie może bez niego zrobić albo że mężczyzna zawsze zakazuje. Jordania i tak jest dość liberalna w swoim konserwatyzmie. Ale!

Tu właśnie pojawia się słowo „konserwatywny”. Społeczeństwa arabskie są konserwatywne. Opierają się na rodzinie, honorze, patriarchacie. Teraz wyobraźcie sobie, że Arab bierze za żonę wyzwoloną Europejkę. Kobietę, która jest przyzwyczajona do osiągania celów, podziału obowiązków domowych, realizowania się, robienia kariery, korzystania z życia towarzyskiego, podkreślania na zewnątrz swojego piękna, a nie ukrywania go. Nawet jeśli mąż-Arab będzie ją taką akceptował, to jego społeczeństwo nie. Ba, ono postrzega go z punktu widzenia tradycji i delikatnie mówiąc stanie się on w ich oczach… w Europie powiedzielibyśmy „pantoflarzem”. My z takiego określenia się śmiejemy, może trochę kpimy, ale dla Arabów jest to ogromny dyshonor, dosłowne zmiażdżenie jego pozycji, a co za tym idzie – ego.

Oczywiście bardzo to upraszczam, bo Arabowie od wielu lat mieszkający w Europie czy obracający się w tych bardziej liberalnych kręgach nie przywiązują aż takiej wagi do tradycji, ale mimo wszystko, pewnych wpajanych nam od dzieciństwa zasad nie będziemy w stanie wyplenić do końca życia.

Arab nie potrzebuje żony, która nie będzie umiała się wpasować w jego świat. (Kto oglądał film Biała Masajka wie mniej więcej o co chodzi, chociaż tam było o Masajach, nie o Arabach.) Więc nie warto za nią oferować 40 wielbłądów.

Dlatego kiedy dzisiaj ktoś mówi mi, że otrzymał taką ofertę to albo zmyśla, bo uważa, że ten tekst jest ciągle na fali (i chce poprawić swoje ego?), albo dał się wkręcić Arabowi. Tak czy tak, bardzo mnie to bawi.

Mnie nikt takich propozycji nie składał. Może dlatego, że widać po mnie, że nie umiałabym dać się zamknąć w złotej szejkowej klatce, może dlatego, że jestem już po prostu za stara, a może dlatego, że jestem za chuda i nie mam porządnych bioder do rodzenia synów. 😉

petra-jordania-skalne-miasto-blondynka-bliski-wschód-izrael

Macanki cacanki i wyznania miłości

Jak wspomniałam, pamiętam jednak propozycje zamążpójścia za 40 wielbłądów. Moja mama to słyszała w Egipcie w 2002 roku. Ja wtedy miałam 14 lat i „jedyne” co mnie spotkało to dość obleśne zaloty w Izraelu. Nie pamiętam czy mój lowelas był Żydem, Palestyńczykiem czy Arabem. Pamiętam za to, że wyciągnął mnie z kościoła podczas zwiedzania i zaczął całować po dłoni jednocześnie oferując swoje usługi jako przewodnik… Mama dała mu popalić i skończyło się love story. 😀

Tym razem nikt mnie tak nie adorował. Owszem, zdarzały się ciekawskie spojrzenia panów, w końcu – nie da się ukryć – mój wygląd jest dla nich dość egzotyczny. Czasem słyszę komplementy o jasnych włosach i oczach i nie ukrywam, to miłe. Z drugiej strony jednak w podróży może to być uciążliwe. No bo ile można się gapić?! Na szczęście na gapieniu się skończyło. Nie miałam nieprzyjemnych sytuacji z błądzącymi niby przypadkiem po moich krągłościach dłońmi.

Przez dwa miesiące nie doczekałam się też wyznań miłości i propozycji zamążpójścia. Chociaż nie, przepraszam. Jak byłam w Mea Szearim, ultraortodoksyjnej dzielnicy w Jerozolimie, zakochał się we mnie jeden Żyd. Sytuacja najpierw była zabawna, ale potem zaczęła mnie trochę przerażać.

Chodziłam sobie po dzielnicy i robiłam dyskretnie zdjęcia, kiedy nagle zatrzymał się obok mnie samochód i kierowca, rudy grubasek, zapytał mnie czy jestem turystką.
– Taaaak – odpowiedziałam niepewnie, bo nie wiedziałam czego on chce.
– To takie cudowne, że odwiedzasz naszą dzielnicę – Rudy Grubasek bardzo się ucieszył, chociaż dla mnie było to podejrzane. Mea Szearim słynie ze swojej niechęci do turystów, coś tu wyraźnie nie grało. – To bardzo miłe z Twojej strony. Chciałbym, żebyś mi opowiedziała jak Ci się tu podoba, może dasz się zaprosić na kawę?
Słysząc to jak zwykle pełna gracji i wdzięku zaczęłam głupkowato rechotać.
– Nieeee, wiesz, dziękuję, ale jestem już umówiona – ściemniłam. Nie wiem dlaczego, ale zwykle głupio się czuję kiedy mam powiedzieć, że po prostu nie mam ochoty, więc wymyślam jakieś historyjki.
– Ale prooooooszę, tylko jedna kawa! – Rudy Grubasek nie dawał za wygraną, a do tego brzmiał jak dziecko potulnie namawiające mamę na zakup nowej zabawki. – Teraz idę do synagogi, ale później możemy się spotkać. Znam jedną miłą kawiarnię… Prooooszęęęęę!
– Dziękuję, ale naprawdę nie mam czasu. Do widzenia! – odeszłam zastanawiając się jak smakuje koszerna kawa i jak się ją w ogóle robi.
Rudy Grubasek odjechał w przeciwną stronę, ale okazało się, że jego synagoga jest na końcu ulicy, którą spacerowałam i dosłownie wpadliśmy na siebie na skrzyżowaniu. Trzeba uciekać, pomyślałam, kiedy tylko go zobaczyłam, ale on uradowany szybko mnie dopadł.
– To przeznaczenie, że znowu się spotykamy! – krzyknął.
Na pewno, tym bardziej, że Mea Szearim to 5 ulic na krzyż.
– Naprawdę chciałbym wypić z Tobą kawę – oświadczył Rudy Grubasek. – Jesteś bardzo piękna.
– Yyyyyy… to bardzo miłe, ale naprawdę muszę już iść – próbowałam się ratować.
– Czy jesteś z żydowskiej rodziny?
– Nie.
– Wiesz, muszę ci coś powiedzieć – Rudy Grubasek zaczął czerwienić się na twarzy i rozglądać nerwowo czy nikt przypadkiem nie słyszy. – Jeszcze nigdy nikomu tego nie powiedziałem, żadnej kobiecie! Jesteś… bardzo… sexy.
Sam przed sobą się zawstydził wypowiadając ostatnie słowo. Przysięgam, nie wiedziałam co odpowiedzieć.
– Masz męża? – zapytał.
– Mam – powiedziałam.
– To nic, bo ja też mam żonę… Mogę cię pocałować?
– Nie!!!
– A chociaż przytulić…?
– Wydaje mi się, że jednak nie.
– Ojej, szkoda. Ale niech to spotkanie zostanie między nami, dobrze?
Dobrze, Rudy Grubasku, pomyślałam szkicując jednocześnie w głowie nowy wpis na bloga.

Kiedy dzisiaj o tym myślę, to cała sytuacja wydaje mi się dość zabawna. Chociaż wtedy była lekko przerażająca.

blondynka-bliski-wschod-izrael-jordania

'bezpieczny’ strój do Mea Szearim

Jak kobieta z Europy powinna się ubierać na Bliskim Wschodzie

Prawda jest taka, że jadąc do Izraela i Jordanii musimy mieć świadomość, że w niektórych miejscach trzeba po prostu zapomnieć o europejskim stylu bycia i założyć na siebie coś skromniejszego, co zakryje ciało.

Piszę „w niektórych miejscach”, ponieważ świecki Izrael jest bardzo liberalnym krajem, a sposób ubierania się niereligijnych, młodych Żydówek nie różni się praktycznie niczym od naszego europejskiego sposobu noszenia się. I za to kocham ten kraj. Izraelczycy są ogólnie bardzo wyluzowani, mają bardzo fajne podejście do życia. Wieczorami ulice Tel Awiwu i Jerozolimy są pełne ludzi, w knajpach trudno jest znaleźć wolne miejsce. Jeśli chodzi o ubiór to letnia sukienka, szorty, jeansy, t-shirt… Żadnych ograniczeń.

Jednak kiedy wychodzimy do dzielnic arabskich lub miejsc świętych to trzeba ubrać się skromniej. Luźne spodnie lub długa spódnica i zakryte ramiona wystarczą. Ale w dzielnicach (a nawet miastach) ultraortodoksyjnych żydów, np. Mea Szearim w Jerozolimie lub Bnei Braku w Tel Awiwie, już panują inne zasady.

Przed wizytą w Mea Szearim ostrzegali mnie moi couchsurferzy z Jerozolimy. Tzn. sugerowali, żebym ubrała się skromnie i nie zapuszczała w dziwne alejki. Więc się ubrałam skromnie: długa sukienka i… sweter, który zakryje ramiona. Chociaż poszłam do Mea Szearim wcześnie rano to do godziny 10-tej było już 30 stopni. Drogie Panie, pamiętajcie, żeby nie zakładać tam spodni i t-shirtów. Tylko skromny, damski ubiór. Jeśli nie idziecie w towarzystwie mężczyzny to nie musicie zakrywać włosów (tylko mężatki je zakrywają). Inaczej możecie zostać wyproszone z dzielnicy (to najłagodniejsze potraktowanie), w najgorszym wypadku zostaniecie obrzucone jedzeniem lub nawet kamieniami bądź oplute. Kiedy wychodziłam z Mea Szearim właśnie wchodziła tam jedna parka turystów. Pani miała na sobie top i jeansowe rybaczki. I jestem bardzo ciekawa czy nikt jej tam nie zwrócił uwagi…

W Jordanii w miejscach mało turystycznych, w miejscach religijnych, na Wadi Rum i w Ammanie nosiłam luźną koszulę i luźne spodnie. Podczas kanioningu w Wadi Mujib oraz w Petrze pozwoliłam sobie na szorty i t-shirt.

W Akabie na bikini miałam koszulę. Wytrzymałam tam godzinę i uciekłam nad hotelowy basen. Niby to była plaża przyjazna turystom, ale czułam się za bardzo rozebrana… Następnego dnia przekroczyliśmy granicę i wypoczywaliśmy na plaży w Ejlacie. Tu nie było problemów, żeby wygrzewać się nad morzem w bikini. Już wspominałam – Izrael to naprawdę wyluzowany kraj.

blondynka-bliski-wschód-izrael-jordania

skromne, ale luźne ubranie na zwiedzanie Jordanii

Blondynka z Europy a bezpieczeństwo w Jordanii i Izraelu

Ale czy można być wyluzowanym w kraju, gdzie na ulicach codziennie widać żołnierzy z karabinem na ramieniu? Czy w ogóle można czuć się bezpiecznie w świecie arabskim, kiedy w niemal każdym kraju naokoło strzelają? I czy w ogóle kobieta podróżująca solo (lub nawet z towarzyszem) może tam czuć się bezpiecznie?

Trzy razy TAK. Ja czułam się bardzo bezpiecznie. W Jordanii wszędzie było mi dobrze (oprócz tej nieszczęsnej plaży w Akabie, ale to przez ubiór), nigdzie nie czułam żadnego zagrożenia, ani ze strony ludzi (mam na myśli np. kradzieże albo wspomniane wcześniej macanki), ani ze strony jakichś radykalnych islamistów czy działań wojennych.

Jordania jest ogólnie krajem bezpiecznym jeśli chodzi o sytuację polityczną, co zawdzięcza działaniom pokojowym króla Abdullaha II. Sami Jordańczycy zresztą są bardzo z tego dumni. Nie raz moi rozmówcy podkreślali, że wszędzie dookoła coś się dzieje, a u nich spokój i jeszcze dają schronienie emigrantom, np. chrześcijańskim Arabom z Iraku czy uchodźcom z Syrii.

To prawda, można ich spotkać na ulicach Ammanu, ale nie rzucają się w oczy – nam ciężko jest rozróżnić jordańskiego Araba od irackiego Araba. A z Arabami z Iraku grałam w backgammona na ulicy, podczas spaceru nocą (bo Amman żyje nocą i wtedy również jest bardzo bezpieczny!). Bardzo miło to wspominam, chociaż nie mogliśmy się dogadać – ja po angielsku, oni po arabsku. Ale uśmiechaliśmy się, a to język całego świata.

W Izraelu natomiast też w całym kraju czułam się bardzo bezpiecznie. Na Wzgórzach Golan jeździłam sama autostopem, co prawda niewielkie odległości, ale jeździłam.

Ludzie wszędzie byli mili i pomocni.

A co do wojny?… Raz wieczorem obserwowaliśmy z naszego hostelu w Odem na Wzgórzach Golan atak rakietowy w Syrii. To znaczy, samych rakiet nie widzieliśmy. Po prostu nocne niebo nagle się rozjaśniło, raz, drugi, potem coś wybuchło, gdzieś daleko słychać było strzały, to było z 15 km od nas. 2 minuty i koniec.

Najgorzej czułam się we wspomnianej już Mea Szearim. Ultraortodoksyjni Żydzi nie są nastawieni przyjaźnie ani do turystów, ani do gojów ogólnie, ani do chrześcijan czy muzułmanów, ani do laickich Żydów, niewierzących. Chcesz iść do Mea Szearim? Idź sam lub z jedną osobą. Nie idźcie w grupie. Ubierzcie się skromnie. Nie wpychajcie się wszędzie z aparatem.

izrael-jordania-bliski-wschód-blondynka

ultraortodoksyjna Mea Szearim

Jeśli nie zastosujecie tych zasad, w najlepszym razie ktoś zwróci wam uwagę i wyprosi z dzielnicy. W najgorszym obrzuci was jajkami czy pomidorami. Może też opluć. W 2002 r. pamiętam, że nawet małe dzieci pluły nam pod nogi. Zdarzają się latające butelki i kamienie, ale to rzadkość.

Ja byłam ubrana bardzo skromnie, ale czułam, że jestem tam intruzem. Nikt na mnie nie patrzył, nawet dzieci, które przecież zawsze są naturalne i takie niewinne, odwracały na siłę ode mnie wzrok, chociaż starałam się uśmiechem zachęcić je do zdjęcia. Byłam w Mea Szearim 2 godziny i czułam się tam bardzo nieswojo i niepewnie. Nie podobało mi się. Ale to było jedyne miejsce w całym kraju, gdzie czułam się źle.

Wizerunek Izraela i Jordanii cierpi przez to, co się dzieje w innych krajach. Dodatkowo, ponieważ zupełnie nie rozumiemy kultury żydowskiej i arabskiej, postrzegamy je przez jeszcze bardziej krzywdzące stereotypy. Często boimy się tego, czego nie znamy i nie rozumiemy. Ja mogę gadać, opowiadać, zarażać moją pasją do tego regionu. Ale dopóki się tego regionu nie odwiedzi samodzielnie, to moje gadanie zawsze będzie historyjką na dobranoc. Warto tam pojechać, żeby się przekonać jak cudowni są ludzie na Bliskim Wschodzie i że podróżująca tam kobieta z Europy, blondynka czy nie, wcale nie musi mieć pod górę!

Drogie Panie! Macie pytania lub chcecie wiedzieć więcej? Pytajcie w komentarzach na dole! Wszystko z przyjemnością wyjaśnię, wątpliwości chętnie rozwieję. A jeśli też byłaś w Izraelu i Jordanii, podziel się z innymi swoimi odczuciami o tych krajach!