Główna ulica jest duszą miasta, skupia tu najważniejsze sklepy. Pachnie orientalnymi przyprawami, nie można wzroku oderwać od worków wypełnionych kolorowymi proszkami. Na każdym kroku słychać inny język – chociaż Ani nie leży na przecięciu najważniejszych szlaków handlowych świata, to warto tu przyjechać ze swoimi drogocennymi produktami, bo można nieźle zarobić. W Ani mieszkają w końcu bogaci ludzie, zjeżdżają się tu kupcy z najlepszymi towarami!

W Ani dzieje się dużo. Ludzie mówią w języku ormiańskim, arabskim, tureckim, perskim, hebrajskim, ale jest tutaj też asyryjski, syryjski, aramejski, gruziński, a wprawne ucho wyłapie również łacinę, ruski czy grekę. To prawdziwy tygiel narodów, gdzie się nie obejrzysz zobaczysz przedstawiciela innej nacji, innej religii.

Zabudowania dookoła katedry. Źródło: virtualani.org

Bo tędy biegną szlaki łączące Bizancjum i Lewant z Morzem Kaspijskim (a tym samym z Taszkentem i Samarkandą), Ruś Kijowską z Bagdadem, statki z Europy zawijają do położonego nad Morzem Czarnym portowego miasta Trabizondu, a stamtąd przez Ani można dostać się do Teheranu i całej Persji. Królestwo Ani łączy Wschód z Zachodem, Północ z Południem. I to wszystko miesza się na ulicach miasta.

Sklepy wypełnione są towarami z każdej części świata. Wśród przypraw króluje oczywiście sól znad Morza Śródziemnego, ale jest i tańsza, której używa się do marynowania mięsa, jest cukier i trzcina cukrowa, pieprz czarny i długi, kardamon i aframon, goździki, imbir, cynamon i tańsza od niego kasja, kwiat i gałka muszkatołowa, czosnek, a rarytasem jest oczywiście szafran z Anatolii, którego uncja (ok. 30 gram) jest w cenie dorodnego świniaka. Czasem też można spotkać przyprawy z Europy, jak oregano czy majeranek. Handluje się miodem, musztardami, octem i wszelkimi winami, popularny jest też kumys, napój alkoholowy ze sfermentowanego mleka klaczy lub wielbłąda. Są owoce świeże i suszone: winogrona, pigwy, granaty, owoce cytrusowe, figi, daktyle, morele, orzechy. Inne produkty do jedzenia to wędzone i zakonserwowane ryby, głównie z Morza Czarnego, ale z Kaspijskiego i Śródziemnego też się trafiają. A kupcy wędrujący z dalekiej północy czasem przywiozą też śledzie z Bałtyku. I bursztyn. Za niego można dostać jedwab lub papier z Dalekiego Wschodu. Są tu też tekstylia (dywany, zasłony, pościele, piękne ubrania), wyroby z metalu, broń, biżuteria, skóry i futra, drewno, a ze zwierząt bydło i konie.

Możecie sobie tylko wyobrazić, jaka atmosfera tutaj panuje. Jest gwarno, nie ma dnia wolnego, codziennie coś się dzieje. W tak wielkim mieście musi się dziać!

Zabudowania na cytadeli. Źródło: virtualani.org

W Ani żyje ponad 100 tysięcy ludzi, może nawet populacja zbliża się już do 200 tysięcy. To więcej niż w Londynie, Paryżu, a nawet Rzymie! Co prawda mniej niż w Konstantynopolu, ale nie przeszkadza to Ani w rywalizacji z metropolią nad Bosforem oraz z syryjskim Damaszkiem. Miasto przeżywa właśnie okres świetności, ludzie chętnie się tu osiedlają, powstają nowe budowle. Przybywają kupcy z dalekich krain, trzeba ich przenocować, nakarmić, zatroszczyć się o ich zwierzęta i karawany. Wszyscy na tym zyskują, miasto kwitnie.

W poprzednim stuleciu Ani ogłoszono stolicą państwa i otoczono je podwójną linią murów z basztami, dodatkowym zabezpieczeniem są rzeki w wąwozie. Miasto jest bezpieczne, przeniósł się tutaj nawet katolikos, głowa ormiańskiego Kościoła, więc dla wiernych wznoszone są nowe świątynie. W pewnym momencie Ani nazywane jest Miastem 40 bram lub Miastem 1001 kościołów i nie jest to tylko przenośnia! Mieszka tu w końcu 28 biskupów, 40 mnichów i aż 500 księży!

Ale pół wieku później nic już nie jest takie samo…

Zabudowania wokół kościoła św. Grzegorza. Źródło: virtualani.org

W czasach, kiedy my dopiero wyłanialiśmy się z mroków średniowiecza i przyjmowaliśmy chrzest, Ani przeżywało swój najlepszy okres. Wyglądało wtedy mniej więcej tak, jak przedstawiają je powyższe ryciny (autor rycin nieznany). Jednak w połowie XI wieku zostało podbite przez Bizancjum, 20 lat później (w 1064 roku) zniszczone przez Seldżuków. Kroniki podają, że 50 tysięcy ludzi zostało wziętych do niewoli, resztę wymordowano, a budynki zburzono i spalono. Przez trzy kolejne wieki miasto powoli dogorywało przechodząc na zmianę spod panowania Seldżuków pod Gruzinów. Ostateczny cios zadał miastu w 1250 roku podbój przez Mongołów, który sprawił, że większość mieszkańców opuściła to miejsce.

W 1319 roku trzęsienie ziemi pogrzebało to, co zostało z miasta Ani. Podobno garstka ludzi jeszcze tu pomieszkiwała, wiadomo, że mnisi korzystali z jednego z kościołów do 1735 roku, ale potem Ani zostało całkowicie opuszczone i zapomniane aż do XIX wieku.

Wchodzimy przez Lwią Bramę, widzimy podwójną linię murów, a potem… Nic. Jak okiem sięgnął nie ma nic, tylko kilka pojedynczych budynków sterczących pośrodku wielkiego niczego, wszędzie mnóstwo kamieni porośniętych wyschniętą trawą, gdzieniegdzie pasą się krowy.

ruiny miasta widoczne z cytadeli

Fragmenty murów miejskich. Więcej znajdziesz pod tym linkiem.

Spotykamy Ormian zwiedzających Ani. Grupa młodych dziewczyn wykonuje ludowy taniec, na co patrzymy z podziwem. Pan w średnim wieku pyta nas skąd jesteśmy i czy będziemy też w Armenii. Odpowiadamy, że już byliśmy i podobało nam się bardzo.
– Widzicie – wzdycha w bezsilnej złości – to wszystko tutaj to nasze jest! Nasze! I Ararat też jest nasz. Oni nam to wszystko zabrali, wymordowali naszych przodków, ci okropni Turcy. O, tam tylko ten meczet nie jest nasz, to ich. Ale wszystko inne nasze! Te kamienie tutaj, o! – wskazuje na pozostałe fundamenty na planie kwadratu.
Patrzę na tabliczkę obok i czytam, że to tureckie łaźnie, hammam, wybudowane w czasach, kiedy miasto podbili Seldżucy. Pokazuję mężczyźnie informację, na co on odpowiada:
– Kłamią oni wszyscy, to nasze! Co niby innego mieliby napisać? Tylko ten meczet nie jest nasz! A resztę wszystko my tu zbudowaliśmy, każdy kamień, każdy dom, każdy kościół, to my pobudowaliśmy, tutaj jest prawdziwa Armenia, którą nam zabrali!
Ciężko się rozmawia z Ormianami, kiedy ciągle nawiązują do swojej przeszłości. Strasznie są z tego powodu rozgoryczeni. Po chwili Ormianin dodaje z dumą:
– A ja byłem w Polsce! W wojsku!
– Tak? Gdzie?
– W Giżycku!
Powiedzieć mu, że to Prusy? I teraz Niemcy przyjeżdżają do nas na „swoje dawne ziemie” tak jak Ormianie przyjeżdżają do Turcji? A my jeździmy na majówkę do Wilna i Lwowa?
Nie. Strasznie to wszystko skomplikowane.

Jesteśmy w Ani dokładnie 1000 lat po złotym okresie miasta. Możemy sobie tylko wyobrażać, jak wyglądało tutaj życie w tamtych czasach, możemy sobie wyobrażać, że idziemy zacienionymi uliczkami pośród domów bogatych mieszkańców, że w sklepach wąchamy przyprawy, słuchamy targujących się kupców.

Katedra, więcej informacji i zdjęć tutaj

Trudno jest uwierzyć, że tak wielkie i widoczne z daleka ruiny mogły nie zostać zauważone przez nikogo przez tyle lat. Ale w tamtym czasie te ziemie był tylko białą plamą na mapie, w okolicy grasowali kurdyjscy bandyci, nie było dróg, nie wspominając o osadach. Prawdziwa terra incognita, kraj nieprzychylny dla nikogo. To właśnie rozpalało wyobraźnię wśród europejskich podróżników, którzy coraz częściej wyprawiali się w te okolice, szczególnie jesienią i zimą, kiedy ziemia była nieurodzajna, a Kurdowie skupiali się w swoich wioskach.

Plan Ani. Źródło: Wikipedia

Miasto odkryto ponownie w 1817 roku, ale badania archeologiczne rozpoczęły się dopiero w ostatniej dekadzie XIX wieku. Wśród piętrzących się kamieni odnaleziono fragmenty fasad kościołów, dzięki którym archeolodzy mogli odtworzyć wygląd świątyń na rysunkach. Wiele z tych fragmentów niestety wywieziono aż do St. Petersburga, inne można dzisiaj oglądać w muzeum w miejscowości Kars. Ale nie skupiano się tylko na kościołach. Odkryto również, że pałac-cytadela składał się z kilku pięter, a pod murami miejskimi do miasta doprowadzano rurami wodę z odległego o 11 km źródła! W mieście znaleziono też kilkanaście pozostałości po prasach olejnych.

Kościół Apostołów, przerobiony przez Seldżuków na karawanseraj. Spora część budowli zawaliła się na początku XXI wieku. Informacje i zdjęcia sprzed zawalenia znajdziesz tutaj.

Pozostałości po prasie olejnej.

Południowa część Ani.

Ciężko sobie wyobrazić, że kiedyś mieszkało tu 100 tysięcy ludzi, było 10 tysięcy domów i 1000 kościołów, tym bardziej, że całe ruiny obchodzimy w 3 godziny, a wszystko jak okiem sięgnął porasta sucha trawa. Ale podczas wykopalisk odkryto też pozostałości po zabudowaniach poza murami obronnymi, to znaczy, że miasto rozbudowywało się tak szybko, że nie było w stanie pomieścić wszystkich wewnątrz!

Odkryto także, że domy w mieście były trochę poniżej poziomu dróg, więc prowadzono w ulicach system rynien, który zapobiegał zalewaniu mieszkań podczas deszczów. Przed domami zwykle stawiano kamienną ławeczkę, a jedne drzwi wejściowe prowadziły do kilku mieszkań. Czasem na zewnętrznych ścianach umieszczano też schody na dach.

Ale Ani częściowo było także położone pod ziemią! Archeolodzy odkryli, że podziemny system korytarzy i pomieszczeń rozciągał się nawet na 3 poziomach! Były tutaj kościoły, domy i sklepy… Wydawać by się mogło, że w takich „pieczarach” żyła miejska biedota, ale architektoniczne detale, jak kolumny, płaskorzeźby i freski, a także grobowce, wskazują na to, że domy te często należały do najzamożniejszych mieszkańców Ani.

Fragment podziemnego Ani. Informacje, zdjęcia i plany znajdziesz tutaj.

Wśród ruin odnaleziono też wiele przedmiotów, których używano w życiu codziennym. (Obecnie można je oglądać w Muzeum Historii Armenii w Erywaniu.)

Wśród wszystkich budowli, jakie dzisiaj można zobaczyć w Ani, są: mury miejskie, 6 kościołów (4 z nich są pod wezwaniem św. Grzegorza), katedra, niedostępny dla zwiedzających klasztor żeński i ruiny mostu (leżą nad samą rzeką graniczną z Armenią), twierdza, meczet, pałac Seldżuków i ruiny zoroastriańskiej świątyni ognia, którą przerobiono na kościół, a teraz wszystko powoli zarasta trawą…

Pozostałości świątyni ognia.

Ruiny mostu nad rzeką Arpa.

Pałac Seldżuków częściowo odrestaurowany za pomocą współczesnych materiałów.

Zaglądamy do każdego budynku, który się ostał. Niektóre ściany świątyń są wewnątrz pokryte kolorowymi freskami, ale zostały one pomazane przez wandali, gdzieniegdzie widać miejsca podpalenia. Ciężko powiedzieć, co w takim momencie czuje ktoś wrażliwy na sztukę, historię i inne kultury. Zdecydowanie brzydzę się takimi aktami wandalizmu i zupełnie ich nie rozumiem.

Zniszczone freski

Jesteśmy też świadkami jak trzech nastoletnich Turków wchodzi po drabinie na dach kościoła św. Grzegorza, zrywają dachówki i ciskają je przez okna do środka świątyni plując i śmiejąc się. Nie wytrzymuję i zwracam im uwagę. Po polsku, co tam. Coś tam krzyczą za nami po turecku (odchodzimy w napięciu czekając aż rzucą w nas jakąś cegłą), ale po chwili schodzą i uciekają z miasta. Ze smutkiem stwierdzam, że w ten sposób długo te ruiny nie postoją…

Przy opuszczaniu miasta idę do ochrony, chociaż Sebastian mówi, żeby dać sobie spokój, i mówię im co widziałam, pokazuję zdjęcia i jestem wściekła, bo przecież płacimy, żeby zwiedzić te ruiny, a widzimy takie akty wandalizmu i do tego nikt nie reaguje! I co? Nic! Bo nikt nie mówi w innym języku niż turecki! W końcu jeden z Turków dzwoni do swojego kolegi, który mówi po angielsku, tłumaczę mu wszystko co widziałam i o który kościół mi dokładnie chodzi. Po głosie mojego rozmówcy stwierdziłam, że się przejął, ale nie wiem, czy to coś da…

Jeśli będziecie w tych rejonach – wybierzcie się do Ani. Z tego co wyczytałam na forum na stronie virtualani.org, wkrótce może nawet nie być tych resztek, które my widzieliśmy – podobno 30 lat temu można było zobaczyć dużo więcej pozostałości po dawnych czasach niż obecnie. Nikt miastem się nie przejmuje, w końcu dlaczego miałoby Turkom zależeć, żeby opowiadać o Ormianach?

Życie w Ani w okresie świetności musiało być naprawdę fascynujące. Aż ciężko uwierzyć, że my o tym mieście nic nie wiemy, za to dużo więcej wiemy o Rzymie, który w 1000 roku był w porównaniu z Ani małym miasteczkiem. Mimo to ruiny starożytnego Rzymu przetrwały stulecia, a Ani nie… Wszyscy przejmują się Malediwami, które kiedyś mogą zostać zalane, a nikt nie wie, że tak samo zniknąć z powierzchni ziemi może właśnie Ani.

Ruiny kościoła Odkupiciela. Wschodnia część zawaliła się po uderzeniu pioruna w latach 50. XX wieku, konstrukcję naruszyło trzęsienie ziemi w 1988 i ścianie grozi zawalenie.

Na koniec podaję kilka stron z informacjami i zdjęciami dla osób, które są bardziej zainteresowane historią miasta:
27 fotografii miasta w bardzo dobrej jakości – polecam!
strona ze zdjęciami Ani – ok. 400 fotografii
– strona poświęcona Ani (virtualani.org) – polecam każdemu! Mnóstwo wyczerpujących informacji, zdjęć z prac archeologicznych, rycin przedstawiających rekonstrukcje budynków i miasta!

WSKAZÓWKI:
Do Ani najlepiej dotrzeć z Kars taksówką. Kosztuje to 90 lir (ok. 180 pln), ale kierowca czeka na was na miejscu, więc jest to cena za kurs w dwie strony + zwiedzanie. Upewnijcie się, że poczeka co najmniej 2,5 godziny! Nasz kierowca z góry nam powiedział, że poczeka 3, więc tym lepiej dla nas. W jedną stronę jedzie się ponad pół godziny, więc to jest w sumie wycieczka na pół dnia. Weźcie ze sobą coś do jedzenia i picia, bo na miejscu nie ma właściwie żadnych sklepów.

Bibliografia:
Turkey, wyd. Lonely Planet, rok 2011
Turcja, wyd. Pascal, rok 2012
– Wikipedia
– VirtualAni.org (3 ryciny, których użyłam na początku wpisu są niewiadomego pochodzenia)